W sanatorium dziecięcym okazało się, że u syna zaczął się nawrót zapalenia opon mózgowych. Chłopak, przytrzymywany przez pielęgniarkę. siedział przy oknie. Ściągnięte mocno brwi – od bólu głowy – apatyczny, na nic nie reagował: Patrzyłem na dzieci po przebytym zapaleniu opon. Niektóre były nienormalne. Inne miały porażenie rąk i nóg.
Od tego dnia wciąż obserwowałem dzieciaka. Chociaż był jeszcze jeden nawrót, szczęśliwie go wyleczono. Choroba nie zostawiła śladów.
Znów zmiana w pokoju, dwóch odesłano na inne oddziały, a na ich miejsce przyszło dwóch piętnastoletnich chłopców z sanatorium dla dzieci, Zygmunt i Bolek. Dwa krańcowo różne typy i charaktery. Dwa krańcowe różne życiorysy. Zygmunt miał sześć lat, gdy umarł mu ojciec, a dziewięć lat, gdy umarła matka – oboje na gruźlicę. Nie ma żadnej rodziny i wychowuje się w Domu Dziecka, z którego otrzymuje każdego miesiąca niewielką sumę pieniędzy na zaspokojenie osobistych potrzeb – na mydło, pastę do zębów, na fryzjera. Nikt go nie odwiedza. Leży w bieliźnie sanatoryjnej, bo swoją własną prał i prasował sam, a obecnie gdy już ma ścisłe łóżko, nie wolno mu tego robić. Twardy charakter. Chłopak doskonale rozumie swoją sytuację. To, że jest bez rodziny, i to, że jest chory, i to, że w nikim nie ma oparcia moralnego i materialnego. Swoją przyszłość widzi czarno, lecz to go nie załamuje. „Jeśli nie zdechnę to jakoś życie musi się ułożyć” – mówi.
Bolek to chłopiec wychowany w cieplarnianych warunkach. Rodzice przyjeżdżają własnym samochodem, przywożą kwiaty, ciastka, czekoladki, wędliny. Ma piękną własną bieliznę i pidżamy. Egoista i samolub. Nikogo niczym nie poczęstuje. Nie poczęstuje nawet Zygmunta, z którym dobrze się znają, bo leżeli w poprzednim sanatorium na jednym oddziale. Gdy zwróciliśmy mu na to uwagę, odpowiedział ze złością:
– A co, muszę? Czy to moja wina, że jemu nikt nic nie przyniesie?
Jest nieznośny, i złośliwy. Ma swoje wymagania i chimery. Żąda od personelu różnych nie przysługujących choremu usług. Gdy poskarżył się lekarzowi na salową, wzięliśmy się do niego ostro. Zygmunt cieszył się sympatią całej sali. Bolka nie cierpiano.
Operowani byli jednego dnia. Pierwszy operowany był Zygmunt. Nie jęczał i nie skarżył się. Leżał spokojnie i tylko co pewien czas zaciskał zęby i po twarzy przebiegał mu skurcz bólu.
Bolek bez przerwy stękał i pojękiwał…
Poniedziałki często są urozmaicone przekazywaniem wiadomości, którzy chorzy zostali w niedzielę przyłapani na pijaństwie i wyjeżdżają „na walizkach”, to znaczy karnie. Karne usunięcie to często decyzja podejmowana „z ciężkim sercem” przez lekarzy.
Pacjenta przywieziono do sanatorium w stanie ciężkim, lekarze włożyli dużo wysiłku, żeby mógł odzyskać zdrowie, a taki, gdy już poczuje się lepiej, wychodzi przez „kawernę” w ogrodzeniu, zachla się w trupa, wraca do sanatorium i rozrabia tak długo, aż wpadnie na pielęgniarkę lub lekarza dyżurnego; oczywiście na drugi dzień – wysiadka. Tak przewiduje regulamin. W wyjątkowych przypadkach, gdy chory przez cały czas pobytu był wzorowym pacjentem, jego stan zdrowia szybko się poprawia, a przerwanie leczenia może grozić śmiercią – chorego przenosi się karnie do innego sanatorium, a tam jut zwracają na niego szczególną uwagę. Wykroczenie się powtórzy-nieodwołalna wysiadka. Mimo takich konsekwencji wypadki pijaństwa zdarzają się. Często winę ponosi najbliższa rodzina. Przyjeżdżaj całą gromadą z wódką i zagrychą. Zabierają kochanego chorego kuzynka i idą gościć się za ogrodzenie do lasu. Później wszyscy wracają do domu, a kochany kuzynek ponosi konsekwencje.
Niedziela. Do Władka z naszej sali przyjechała rodzina. Cztery osoby. Posiedzieli godzinę i namawiają Władzia, żeby ich odprowadził na stację w Otwocku. Władzio jest po operacji i dopiero przed tygodniem skończył ścisłe łóżko. Miga się, jak może, mówi, że jest jeszcze miękki w nogach, a do stacji prawie cztery kilometry; że boi się wychodzić bez przepustki – ale rodzinka jest nieustępliwa. Na każdy argument mają kontrargument, wreszcie prawie siłą zabrali Władzia z sobą. Wyszli o czwartej -po południu, a o dziewiątej jeszcze Władzia nie ma.
– Pewnie się zachlał – mówię do kolegi – a jeśli wpadnie, to szkoda chłopaka. Zakręcę się w pobliżu dziury. Jak będzie wracał, to go przeprowadzę przez taras.
Pół godziny kręciłem się w pobliżu przejścia w ogrodzeniu, którym według mojego.rozumowania powinien wracać Władzio. Jeśli nie wróci do godziny dziesiątej, to „leży” przy wieczornej kontroli obecności. Muszę wracać, bo za kilka minut zacznie się cisza i nocna kontrola w salach chorych. Idąc do budynku od strony tarasu, już z daleka widzę, że ktoś gramoli się na nasyp i zjeżdża w dół ześlizgując się z pokrytej trawą górki – a o pięć metrów dalej są przecież schodki.
Jedna, druga, trzecia próba – wreszcie wlazł. Podszedł i chwycił rękoma poręcz tarasu. Teraz stoi, buja się w lewo, v prawo i boi się puścić poręczy. Podszedłem bliżej, patrzę: Władzio. Chwyciłem go wpół i wciągnąłem szybko do pokoju, zamknąłem drzwi od tarasu i zasunąłem zasłonę.
– Pilnuj przy drzwiach, czy kto nie idzie-powiedziałem do kolegi-a wy – zwróciłem się do innych -.pomóżcie go rozebrać.
Po chwili rozebranego wrzuciliśmy do łóżka i prawie z głową przykryliśmy kocami. Po pięciu minutach przyszła pielęgniarka. Popatrzyła, czy wszyscy są w łóżkach, zgasiła światło i poszła kontrolować inne pokoje. Po dwóch godzinach obudził się, rozejrzał po pokoju i pyta nieśmiało:
– Chłopaki, jak ja się znalazłem! Nic nie pamiętam. Życiorys mi się skończył w Otwocku, w knajpie.
Opowiedzieliśmy, jakim sposobem znalazł się w łóżku.
– A widzieli mnie?
– Chyba nie – ale przekonamy się jutro. Jeśli widzieli i zakapowali, to jutro wysiadka.
Tym razem skończyło się dobrze, tylko lekarz w czasie obchodu zapytał, gdzie on tak twarz podrapał.
– Byłem wieczorem w parku – odpowiedział Władzio. – Było ciemno, zgubiłem ścieżkę i wpadłem twarzą na zwisającą gałąź.
Rano Władzio miał podwyższoną temperaturę, a wieczorem jeszcze wyższą.
– Czy zameldować doktorowi? – pyta Władzio. – Zapisać w karcie gorączkowej?
– Nie pytałeś nas, czy pić wódkę, to teraz nie pytaj, czy meldować o temperaturze – odpowiedział leżący obok kolega.
Wtrąciłem się do rozmowy, mówiąc:
– Nie melduj, bo przecież nie powiesz doktorowi tego, że uchlałeś się jak świnia. Doktor nie będzie znał przyczyny i może zastosować nową kurację, a to przecież tylko z przepicia. Zaczekaj trzy dni, jak temperatura nie opadnie, wtedy melduj.
Trzeciego dnia Władzio miał już normalną temperaturę.
Udało się. Nie został złapany i nie było pogorszenia stanu zdrowia. Ale były wypadki, że następnego dnia facet dostawał krwotoku, a doktor nie znał przyczyny.
Już jestem w domu. Po dziewięciomiesięcznym pobycie, po operacji i z przetoką. Gdy wrócę, otrzymam ostatni zasiłek chorobowy, a nie wiem, kiedy i gdzie zacznę pracować.
Mam jeszcze dwa tygodnie zwolnienia – na aklimatyzację w nowych warunkach. Nie jest mi ono potrzebne, bo już nikt nie będzie płacił.
Poszedłem do swojej byłej zwierzchniej.władzy zapytać, czy dostani u nich pracę.
– Owszem. Ale jak przedstawia się pana obecny stan zdrowia?.
– Teraz już jest dobrze, ale było i bardzo źle. Jedną nogą już byłem niebie.
– I jak tam było?
– Nie podobało mi się. Rozejrzałem się, ale widzę, że knajp nie ma… święci z brodami tak jakoś dziwnie wyglądają… duchy też jakoś do niczego… uciekłem. Uważam, że,warto jeszcze jakiś czas pochodzić po ziemi.
Читать дальше