Cormac McCarthy - Dziecię Boże

Здесь есть возможность читать онлайн «Cormac McCarthy - Dziecię Boże» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dziecię Boże: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dziecię Boże»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Prowadziła go zła gwiazda… Stał na rozstaju dróg, poza społeczeństwem, ponad prawem, ponad moralnością. Niekochany, niechciany. Mordował, przekroczył próg zła, odkrył w sobie bestię. Lester Ballard w peruce z wyschłego skalpu ludzkiego, ubrany w bieliznę należącą do swych ofiar. Lester Ballard, „dziecię boże, stworzone na wzór i podobieństwo twoje”. Powieść dla osób o mocnych nerwach. Tylko dla dorosłych.

Dziecię Boże — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dziecię Boże», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Ballard leżał w wieczornej rosie z sercem walącym tuż przy ziemi. Przez rzadkie sztachety kłoniących się chwastów, które rosły wokół polany pod Żabią Górą, patrzył na zaparkowany samochód. W samochodzie rozżarzył się i zgasł papieros, a nocny didżej bezsensownym trajkotem przygadywał seksowi odchodzącemu na tylnym siedzeniu. Na żwirze zaturkotała puszka po piwie. Rozśpiewany przedrzeźniacz przerwał trel. Podbiegł skulony kilkoma susami z pobocza, rzucając cień, który przemknął po zimnym, zakurzonym tylnym zderzaku auta. Oddech miał płytki, oczy szeroko otwarte, uszy nadstawione, żeby odróżniać głosy ludzi od głosów płynących z radia. Dziewczyna powiedziała do chłopaka: Bobby. A potem jeszcze wiele razy powtórzyła jego imię.

Ballard przyłożył ucho do nadwozia z tyłu. Samochód zaczął się łagodnie bujać. Ballard wstał i zerknął w narożnik okna. Para rozłożonych białych nóg obejmowała cień, mrocznego demona, który wyginał się w rytm lubieżnego pożądania.

To czarnuch – szepnął Ballard.

O Bobby, o Boże – jęczała dziewczyna.

Ballard, z rozpiętym rozporkiem, spuścił się na zderzak.

O cholera – krzyknęła dziewczyna.

Podglądacz miał kolana jak z waty, lecz nadal podglądał. Przedrzeźniacz znów zaczął swoje.

Czarnuch – powtórzył Ballard.

Wcale jednak nie czarna twarz zamajaczyła w oknie, twarz, która wydała mu się ogromna za szybą. Przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy, po czym Ballard przypadł z walącym sercem do ziemi. Jeden cichy trzask, muzyka w radiu się urwała i już nie odezwała ponownie. Otworzyły się drzwi z drugiej strony.

Ballard, niekochany, niechciany, smyrgnął jak małpiszon przez polanę tą samą drogą, którą przyszedł, po glinie i żwirze, po zgniecionych puszkach od piwa, po papierach i porzuconych kondomach.

Spieprzaj stąd lepiej, skurwysynu jeden.

Głos odbił się od góry i powrócił, zagubiony i niegroźny. Zapadła głucha cisza i tylko bujne kwiaty wiciokrzewu pyszniły się mimo ciemności w tę czarną letnią noc. Zapaliły się światła, samochód ruszył, zawrócił i odjechał.

Ja tam nie wiem. Ludzie gadali, że odkąd mu się zabił tatuś, to on już zawsze miał kuku na muniu. A mieli tylko jego jednego. Mama uciekła, nie wiadomo dokąd ani z kim. Odciąłem mu tatusia razem z Cecilem Edwardsem. Przyszedł do sklepu i powiedział nam o tym, tak jakby mówił, że na dworze leje. Poszliśmy z nim, a jak wleźliśmy do stodoły, to samem zobaczył dyndające stopy. No to ciachnęlimy chłopa, spadł na podłogę. Tak jak się ciacha połeć mięsa. A ten stał tylko i patrzył, słowem się nie odezwał. Miał wtedy jakie dziewięć albo dziesięć lat. Oczy wyszły staremu na wierzch jak rakowi, a język to miał czarniejszy niż te psy chow-chow. Jak koniecznie chciał się powiesić, to już lepiej by się otruł albo coś podobnego, żeby człowiek nie musiał oglądać takiego czegoś.

Nawet jak Greer go już oporządził, to i tak za pięknie nie wyglądał.

Po prawdzie mówię. Chociaż mnie tam krew nie wadzi. Wolę oglądać krew niż takie gały wywalone na wierzch.

Opowiem wam, co stary Gresham zrobił, kiedy żona go odumarła i rozum mu odjęło. Pochowali ją tu, w Sixmile, pastor najpierw sam powiedział kilka słów, a potem spytał się Greshama, czy by nie zechciał coś dodać od siebie, zanim sypną jej garść ziemi, na co stary Gresham wstał, z kapeluszem w ręce, jak trzeba. Wstał i zaśpiewał bluesa dla tchórzy. Że trzeba wypiąć pierś i kroczyć jak kogut przez kurze gówno. Nie, nie znam słów, ale on znał i zanim usiadł, odśpiewał calutkiego bluesa. Zdrowo był szajbnięty, a jakże, ale nie umywał się do Lestera Ballarda.

Gdyby istniały mroczniejsze królestwa nocy, na pewno by je znalazł. Gdy tak leżał, zatykając palcami uszy, żeby nie słyszeć przenikliwego popiskiwania miriadów czarnych świerszczy, z którymi mieszkał w opuszczonej chacie, którejś nocy usłyszał prawie przez sen ze swojego barłogu, że coś smyrgnęło przez izbę i wyskoczyło jak duch (co dojrzał, dźwignąwszy się na posłaniu) przez otwarte okno. Wypatrywał za tym czymś oczy, ale znikło. Słyszał głośne ujadanie psów gończych, udręczony skowyt i skamlenie jakby w katuszach niosące się w górę strumienia po dolinie. Zalały jego podwórze istnym pandemonium przenikliwego wycia, tratując krzaki. Ballard, stojąc nago, zobaczył w nikłym świetle gwiazd, jak w drzwi wejściowe przez próg wpada sfora jazgoczących psów. Zastygły tak na moment w pulsującej framudze srokatej sierści, wdarły się, wypełniły pokój, okrążyły go w narastającym zgiełku, pies za psem, po czym wypadły oknem, skowyt w skowyt, forsując najpierw listwy, potem całą ramę, zostawiły nagą wyrwę w ścianie i pogłos w jego uszach. Kiedy tak stał i przeklinał, jeszcze dwa psy wpadły przez drzwi. Jednego kopnął w locie, aż obił sobie palce bosych nóg o kościsty tyłek zwierzęcia. Kuśtykał na jednej nodze, wyjąc z bólu, kiedy do izby wbiegł ostatni pies. Ballard rzucił się na niego i złapał go za tylną nogę. Zwierzak zaskowyczał żałośnie. Ballard zaczął okładać go pięścią na oślep, grzmocąc w niego jak w bęben, co odbijało się echem w tej pustej niemal izbie, wśród rozpaczliwych jęków i przekleństw.

Piął się duktem przez górski las, wśród piętrzących się wszędzie dookoła ogromnych bloków skalnych i kamiennych płyt, poszarzałych od deszczu i wiatru, zarośniętych ciemnozielonym mchem – przewrócone monolity sterczące spomiędzy drzew i pnącza przypominające ślady dawnych ludzi. W deszczowy letni dzień. Minął ciemne jezioro z niemego jadeitu, oprawne w strome ściany mchu, z małym niebieskim ptakiem, który przycupnął krzywo na drucie rozpiętym w całkowitej próżni.

Ballard wycelował ze strzelby w ptaka, ale jakiś prastary instynkt kazał mu się wstrzymać. Możliwe, że ptak też go poczuł, bo odfrunął. Mały. Drobny. Zniknął. I znów las wypełnił się ciszą. Ballard zluzował kurek, założył sobie strzelbę jak jarzmo na szyi, przewiesił ręce przez lufę i kolbę, i ruszył drogą wśród skał. Błoto utwardzone puszkami zdeptanymi na płask, wzmocnione tłuczonym szkłem. Krzaki zawalone śmieciami. Hen w głębi lasu dach i dym z komina. Wyszedł na polanę, na której po obu stronach drogi leżały dwa przewrócone samochody przypominające rozbite wartownie, minął wielkie zwały odpadków i rupieci i skierował się do szopy na skraju wysypiska. Odprowadził go wzrokiem cały arsenał kotów pławiących się w słabym słońcu. Ballard wymierzył w wielkiego, nakrapianego kocura i powiedział: Paf! Kot, bez zainteresowania, łypnął na niego okiem. Najwyraźniej uznał go za nierozgarnięte stworzenie. Ballard na niego splunął, na co kot od razu wytarł głowę ociężałą łapą i zaczął wylizywać sobie to miejsce. Ballard poszedł dalej drogą wśród wszelkiego rodzaju odpadków i samochodowego żelastwa.

Śmieciarz spłodził dziewięć córek i nadał im imiona ze starego słownika medycznego znalezionego na śmietniku. Te wybujałe latorośle, z czarnymi włosami zwisającymi im spod pach, wałkoniły się całymi dniami, przesiadywały na krzesłach i skrzynkach ustawionych na małym, oczyszczonym ze śmieci podwórku i wybałuszały oczy, a ich zaharowana macierz wołała je kolejno do pomocy w obejściu, ale one reagowały tylko wzruszeniem ramion albo leniwym mruganiem powiekami. Cewka, Potylica, Prostata Sue.

Wszystkie miały kocie ruchy i podobnie jak kotki w rui przyciągały konkurentów z okolicy na swe gnojowisko, dopóki stary nie zaczął wychodzić po zmroku i strzelać na chybił trafił ze śrutówki ot tak, dla oczyszczenia powietrza. Nie rozeznawał się, która jest najstarsza, ile która ma lat ani czy powinna się już prowadzać z chłopakami. A one jak kotki wyczuwały jego chwiejność. Szlajały się o wszystkich porach dnia i nocy, wycierały po wszystkich możliwych gratach, przewinęły się przez rozpustną karuzelę niszczejących osobówek, zmurzyniałych kabrioletów z niebieskimi tylnymi światłami i chromowanymi klaksonami, wyposażonych w lisie kity, wielkie kostki do gry lub dziwacznie włochate diabełki na desce rozdzielczej. Wszystkie auta, sklecone z części i nisko zawieszone, podskakiwały na wybojach. A w nich roiło się od kościstych wiejskich wyrostków z długimi kutasami i wielkimi nożyskami.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dziecię Boże»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dziecię Boże» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Cormac McCarthy - Child of God
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Orchard Keeper
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - Cities of the Plain
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Crossing
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Sunset Limited
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - En la frontera
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - Droga
Cormac McCarthy
Cormac McCarthy - The Road
Cormac McCarthy
Cormac Mccarthy - No Country For Old Men
Cormac Mccarthy
Cormac McCarthy - All The Pretty Horses
Cormac McCarthy
Отзывы о книге «Dziecię Boże»

Обсуждение, отзывы о книге «Dziecię Boże» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x