Odchylona do tyłu, przeciągnęła się.
– Czuję się jak ktoś, kto umknął z więzienia. I jak ktoś, kto za oszustwo wkrótce znów zostanie zamknięty.
Zaśmiał się.
– Tacy już jesteśmy! Pełni lęku przed naszymi uczuciami. A jeśli zdajemy sobie z nich sprawę, wydaje się nam, że jesteśmy oszustami.
Marabut przyniósł flądry i sałatę. Graeber przyglądał mu się, jak usługuje; całkowicie odprężony, czuł się jak ktoś, kto przypadkowo wstąpił na cienką warstwę lodu i ku swemu zdumieniu stwierdził, że jest dość mocna. Wiedział, że lód jest cienki i że wkrótce się załamie, ale na razie utrzymywał go, i to wystarczało.
Jedno jest dobre – powiedział. – Kiedy człowiek tak długo leżał w gnoju, potem wszystko wydaje się nowe i podniecające, jakby przeżywał to po raz pierwszy. Wszystko – nawet kieliszek i biały obrus.
Marabut podniósł butelkę. Traktował ich teraz po macierzyńsku.
– Na ogół do ryby podaje się mozelskie wino – oświadczył. – Ale flądra to co innego. Smakuje niemal jak orzech. Do tego prawdziwym objawieniem jest wino reńskie, nieprawdaż?
– Bez wątpienia.
Kelner skinął głową i oddalił się.
– Ernst – spytała Elżbieta. – Czy będziemy w stanie zapłacić za to wszystko? Przecież to na pewno bardzo drogie.
– Możemy zapłacić. Przywiozłem żołd za dwa lata wojny. Nie na długo musi mi starczyć. – Graeber zaśmiał się. – Tylko na bardzo krótkie życie. Dwa tygodnie. A na to wystarczy na pewno.
Stali przed bramą. Wiatr uspokoił się, mgła znów zgęstniała.
– Kiedy musisz wracać? – spytała Elżbieta. – Za dwa tygodnie?
– Mniej więcej.
– To prędko.
– Prędko, a zarazem jeszcze bardzo długo. Czas zmienia się co chwila. W okresie wojny ma inne wymiary niż w okresie pokoju. Ty zapewne też o tym wiesz; przecież i tutaj jest front, tak jak tam.
– To nie to samo.
– A jednak. Dzisiejszy wieczór był moim pierwszym prawdziwym dniem urlopu. Niech Bóg błogosławi marabuta i Reutera, i twoją złocistą suknię, i wino.
– I nas – dodała Elżbieta. – Przydałoby się.
Stała przed nim. Mgła osiadła w jej włosach, a słabe światło migotało w nich. Iskrzyło się na sukni, a twarz jej była wilgotna jak owoc. Nagle ciężko mu było rozstać się z nią, zerwać pajęczynę tkliwości, odprężenia, ciszy i podniecenia, która tak niespodzianie rozpięła się nad wieczorem, i wracać do smrodu i dowcipów koszarowych, do beznadziejności czekania i rozmyślań nad przyszłością.
Ciszę przerwał ostry głos:
– Nie macie oczu, podoficerze?
Stał przed nim mały, tłusty major z siwymi, nastroszonymi wąsikami. Nadszedł chyba na gumowych podeszwach. Graeber spostrzegł od razu, że to wydobyty z lamusa, wysłużony wojak rezerwy, który popisuje się teraz swoim mundurem. Najchętniej podniósłby starego i solidnie przetrzepał, ale nie mógł ryzykować. Postąpił jak doświadczony żołnierz: stał na baczność nie odzywając się ani słowem.
Stary oglądał go w świetle latarki kieszonkowej od góry do dołu. Graeber, nie wiadomo dlaczego, odczuł to jako obelgę.
– Paradny mundur! – szczekał stary. – Możecie sobie na to pozwolić, bo dekujecie się pewnie na jakiejś posadzie, co? Wojak ojczyźniany w paradnym mundurze! Tego jeszcze brakowało! Dlaczego nie jesteście na froncie?
Graeber nic nie odpowiedział. Zapomniał przenieść odznaczenia bojowe ze swego starego munduru na pożyczony.
– Umiecie tylko ściskać dziewczęta, co? – szczekał major.
Elżbieta poruszyła się nagle. Światło latarki padło na jej twarz. Spojrzała na starego, usunęła się z zasięgu promienia i zrobiła krok w jego stronę. Major chrząknął, obrzucił ją krzywym spojrzeniem i odszedł.
– Miałam go już dosyć – powiedziała.
Graeber wzruszył ramionami.
– Nie ma sposobu na te stary capy. Wałęsają się po ulicach i trzeba im salutować. To jest celem ich życia. Po to natura pracowała kilka milionów lat, aby wreszcie stworzyć coś takiego.
Elżbieta zaśmiała się.
– Dlaczego nie jesteś na froncie?
Graeber wyszczerzył zęby.
– Oto skutki oszustwa z paradnym mundurem. Jutro włożę cywilne ubranie. Wiem, kto mi je pożyczy. Mam dosyć salutowania. Wtedy będziemy mogli spokojnie siedzieć w “Germanii".
– Chcesz tam znowu pójść?
– Tak, Elżbieto. To są rzeczy, które wspomina się później na froncie. Nie dzień powszedni. Przyjdę po ciebie jutro o ósmej. A teraz już sobie pójdę. Bo ten stary piernik gotów tu jeszcze wrócić i zażądać ode mnie książeczki wojskowej. Dobranoc.
Przyciągnął ją do siebie, a ona nie opierała się. I nagle, gdy trzymał ją w ramionach, odtajało wszystko; pożądał, pragnął tylko jej i niczego więcej, trzymał ją mocno i całował, nie chciał jej wypuścić, a jednak wypuścił.
Raz jeszcze poszedł na Hakenstrasse. Stanął przed domem rodziców. Księżyc przedarł zasłonę mgły. Graeber nachylił się, gwałtownym ruchem wyrwał kartkę spomiędzy kamieni. W rogu coś było dopisane grubym ołówkiem. Sięgnął po latarkę kieszonkową. “Zgłosić się na poczcie główne, okienko piętnaste" – odczytał.
Mimo woli spojrzał na zegarek. Było już za późno; w nocy poczta jest nieczynna i przed ósmą niczego się nie dowie, ale jutro rano nareszcie będzie coś wiedział. Złożył kartkę i schował do kieszeni, aby okazać ją na poczcie. Idąc do koszar przez śmiertelnie ciche miasto czuł się tak lekki, jakby nic nie ważył i szedł w próżni, z której nie miał odwagi się wyrwać.
Część budynku pocztowego stała jeszcze. Reszta była zwalona i spalona Wszędzie tłoczyli się ludzie. Graeber musiał jakiś czas czekać. Wreszcie dotarł do okienka numer piętnaście i okazał kartkę z zawiadomieniem.
Urzędnik zwrócił mu ją.
– Ma pan dokumenty?
Graeber podał przez kratę książeczkę wojskową i kartę urlopową. Urzędnik sprawdził je dokładnie.
– O co chodzi? – spytał Graeber. – Jakaś wiadomość?
Urzędnik nie odpowiedział. Wstał i zniknął w głębi.
Graeber czekał wpatrując się w swoje papiery, które pozostały rozłożone na stole.
Urzędnik wrócił, trzymał w ręku małą, pogniecioną paczuszkę. Raz jeszcze porównał adres z kartą urlopową Graebera. Potem wysunął paczkę przez okienko.
– Proszę tu podpisać.
Graeber poznał na opakowaniu pismo matki. Posłała mu paczkę na front i teraz stamtąd mu ją odesłano. Spojrzał na nadawcę. Jako adres podano jeszcze Hakenstrasse. Wziął paczkę i podpisał pokwitowanie.
– To już wszystko? – spytał.
Urzędnik podniósł wzrok.
– Czy pan sądzi, że coś zatrzymaliśmy?
– Ależ nie! Myślałem tylko, że otrzymaliście już nowy adres moich rodziców.
– To nie nasza sprawa. Proszę się zapytać na pierwszym piętrze, w dziale doręczeń.
Graeber poszedł na górę. Pierwsze piętro tylko w połowie było pod dachem. Nad pozostałą częścią jaśniało niebo z chmurami i słońcem.
– Nie mamy nowego adresu – powiedziała siedząca za okienkiem urzędniczka. – Inaczej nie posyłalibyśmy tej paczki na Hakenstrasse. Ale może pan spytać listonosza z pańskiego rejonu.
– Gdzie go znajdę?
Kobieta spojrzała na zegarek.
– Teraz jest na obchodzie. Niech pan przyjdzie po południu, około czwartej. Wtedy rozdziela się pocztę.
– Czy to możliwe, żeby znał adres, jeśli pani go nie zna?
– Oczywiście, że nie. Dowiaduje się od nas. Ale są ludzie, którzy mimo wszystko chcą z nim pomówić. To ich uspokaja. Człowiek już taki jest, no nie?
Читать дальше