– Po co? Teraz ci się nie spieszy – powiedział Feldmann. – Masz przecież szynkarkę.
– Ach, bracie, szynkarką! To nie ma z tym nic wspólnego! A zresztą ona mnie bardzo rozczarowała.
– Za pierwszym razem po przybyciu z frontu zawsze się rozczarujesz. Wiadomo.
– Nie o tym myślałem, kolego. Poszło nawet dobrze; ale to nie było to, o co chodzi.
– Nie możesz na raz za wiele wymagać – powiedział Feldmann. Kobieta też się musi przyzwyczaić.
– Wciąż mnie jeszcze nie rozumiesz. Ona była całkiem do rzeczy, ale duchowo nie mogliśmy się dopasować. Posłuchaj! A więc leżymy już w łóżku, sprawa jest w toku i naraz w gorączce potyczki zapomniałem się i mówię do niej: Alma. A ona nazywa się Luiza, Alma nazywa się moja żona, rozumiesz…
– Rozumiem.
– To była katastrofa.
– Dobrze ci tak – odezwał się nagle jeden z karciarzy. – To sprawiedliwa kara za zdradę małżeńską, ty świnio! Mam nadzieję, że wyrzuciła cię z trzaskiem!
– Zdrada małżeńska? – Bóttcher zerwał się na nogi. – Jaka znów zdrada małżeńska?
– Nie rozumiesz? A może na dodatek jesteś jeszcze idiotą?
Karciarz, niski mężczyzna o jajowatej głowie, nienawistnie wpatrywał się w Bóttchera. Ten, w najwyższym stopniu oburzony, rozejrzał się wokół.
– Słyszał już kto takie bzdury? Jak tu można mówić o zdradzie małżeńskiej! Głupie gadanie! Co innego, gdyby tu była moja żona, a ja bym wtedy spał z inną! Ale jej tu nie ma i w tym właśnie sęk! Więc jaka to zdrada małżeńska, ty bałwanie? Gdyby ona tutaj była, na pewno nie spałbym z szynkarką!
– Nie zwracaj na niego uwagi – powiedział Feldmann. – Jest zazdrosny, ot i wszystko. A co się potem stało, gdy nazwałeś ją Luizą?
– Luizą? Wcale nie Luizą. To ona się nazywa Luiza. Powiedziałem do niej: Alma.
– Niech będzie Alma, dobrze. A co potem?
– A potem? Nie uwierzysz mi, kolego! Zamiast roześmiać się albo urządzić awanturę, co ona robi? Zaczyna ryczeć. Łzy jak u krokodyla, wyobraź sobie! Grube kobiety nie powinny płakać…
Reuter kaszlnął, zamknął książkę i spojrzał z zainteresowaniem na Bóttchera.
– Dlaczego nie?
– Nie do twarzy im ze łzami. Nie pasują do ich tuszy. Grube kobiety powinny się śmiać.
– A twoja Alma śmiałaby się, gdybyś ją nazwał Luizą? – spytał zjadliwie karciarz o jajowatej głowie.
– Moja Alma – oświadczył Bóttcher spokojnie i z wyższością – najpierw dałaby mi po łbie pierwszą lepszą butelką od piwa, potem kolejne wszystkim, co nie byłoby umocowane. A w końcu, jakbym znów przyszedł do siebie, tak by mnie wykończyła, że tylko buty by ze mnie zostały. Tak by się stało, ty durniu.
Jajowaty łeb milczał przez chwilę. Zdawało się, że obraz ten go przytłoczył.
– I taką kobietę zdradzasz? – spytał ochryple.
– Ależ, człowieku, przecież ja jej wcale nie zdradzam! Gdyby tu była, nie spojrzałbym nawet na szynkarkę! To nie zdrada, to jedynie samoobrona!
Reuter odwrócił się do Graebera.
– A ty? Co ty osiągnąłeś swoją butelką armaniaku?
– Nic.
– Nic? – zdziwił się Feldmann. – I dlatego śpisz do południa jak zabity?
– Tak. Diabli wiedzą, dlaczego jestem nagle taki zmęczony. Mógłbym zaraz spać dalej. Czuję się, jakbym przez cały tydzień oka nie zmrużył.
– To połóż się i śpij dalej.
– Mądra rada – powiedział Reuter. – Rada mistrza śpiochów, Feldmanna.
– Feldmann jest osłem – oświadczył jajowaty łeb, który właśnie pasował. – Prześpi cały urlop i nawet nie poczuje, że go miał. Z równym powodzeniem mógłby spać na froncie i tylko śnić o urlopie.
– Akurat, bracie. Chodzi właśnie o coś wręcz przeciwnego – odparł Feldmann. – Śpię tutaj i śni mi się, że jestem na froncie.
– A gdzie jesteś naprawdę? – spytał Reuter.
– Co? Tutaj, ma się rozumieć!
– Czy aby na pewno?
Jajowaty łeb zarechotał.
– To właśnie miałem na myśli. Wszystko jedno, gdzie on jest, jeśli i tak bez przerwy śpi. Tylko ten bydlak tego nie rozumie.
– To wcale nie wszystko jedno, gdy się budzę, wy spryciarze – oświadczył Feldmann, nagle rozgniewany, i położył się z powrotem.
Reuter znów zagadnął Graebera:
– A ty? Co zamierzasz zdziałać dzisiaj dla swej nieśmiertelnej duszy?
– Powiedz mi, dokąd tu można pójść na dobrą kolację?
– Samemu?
– Nie.
– Idź do “Germanii". To jedyne miejsce. Tylko nie wiem, czy cię wpuszczą w twoich frontowych łachach. To jest hotel dla oficerów. Restauracja także. Chyba że kelner będzie miał szacunek dla twoich świecidełek.
Graeber spojrzał po sobie. Mundur jego był połatany i bardzo wytarty.
– Możesz mi pożyczyć swoją kurtkę?
– Chętnie. Ważysz tylko o trzydzieści funtów mniej ode mnie. Już przy drzwiach cię wyrzucą. Ale mogę się wystarać o galowy mundur podoficera na twoją miarę i o spodnie również. Jeśli na wierzch nałożysz płaszcz, nikt w koszarach tego nie zauważy. Dlaczego wciąż jeszcze jesteś zwykłym strzelceni? Przecież już od dawna powinieneś być podporucznikiem.
– Byłem już raz podoficerem. Ale sprałem pewnego podporucznika i za to zostałem zdegradowany. Miałem szczęście, że nie trafiłem do karnej kompanii. Ale od tego czasu koniec z awansem.
– Aha! Wobec tego masz nawet moralne prawo do munduru podoficera. Jeśli zaprowadzisz swoją damę do “Germanii", zamów sobie wino marki Johannisberger Kochsberg rocznik 1937, z piwnic G.H. von Mumma. Umarłego stawia na nogi.
– Doskonale. Tego mi właśnie potrzeba.
Spadła mgła. Graeber stał na moście przerzuconym przez rzekę. Woda, czarna, pełna rumowiska, płynęła gnuśnie między belkami i sprzętami domowymi. Z białego oparu wyłaniała się po drugiej stronie ciemna sylwetka szkoły. Przez chwilę wpatrywał się w przeciwległy brzeg, potem ruszył dalej przez most i skręcił w wąską uliczkę wiodącą do szkolnego podwórka. Wielka żelazna brama, wilgotna od mgły, stała szeroko otwarta. Wszedł do środka. Podwórze szkolne świeciło pustkami, było już późno. Minął je i dotarł do brzegu rzeki. Pnie kasztanów czerniały we mgle, jakby były z węgla. Pod nimi stały mokre ławki. Graeber przypomniał sobie, że często tu przesiadywał. Nic z tego, o czym wówczas marzył, nie spełniło się. Prosto ze szkoły poszedł na wojnę.
Jakiś czas wpatrywał się w rzekę. Woda wyrzuciła na brzeg połamane łóżko. Ciężkie, mokre poduszki leżały w nim jak napęczniałe gąbki. Wzdrygnął się z zimna. Zawrócił i przystanął przed budynkiem szkolnym. Nacisnął klamkę, drzwi nie były zamknięte. Otworzył je i z wahaniem wszedł do środka. Stanął w hallu i rozejrzał się. Otoczyła go duszna atmosfera szkoły dostrzegł mroczne schody i ciemno pomalowane drzwi prowadzące do auli i do sali konferencyjnej. Nie odczuwał niczego, nawet pogardy czy ironii – tylko pustkę. Pomyślał o Wellmannie. “Mówił, że nie należy wracać Miał rację". Wszystkie doświadczenia zdobyte po ukończeniu szkoły zaprzeczały temu, czego się tutaj uczył. Nic już nie pozostało. To było bankructwo.
Odwrócił się i wyszedł. Po obu stronach drzwi wejściowych zauważył dwie tablice pamiątkowe ku czci poległych. Tę po prawej stronie znał; poświęcona była tym, którzy zginęli w pierwszej wojnie światowej. Podczas wszystkich uroczystości partyjnych wieńczono ją jedliną i dębowym liściem, a dyrektor Schimmel wygłaszał przed nią płomienne mowy o zemście, “Wielkich Niemczech" i zbliżającym się odwecie. Schimmel miał duży, miękki brzuch i zawsze straszliwie się pocił. Tablicy po lewej stronie Graeber nie znał. Była nowa, przeznaczona dla poległych w obecnej wojnie. Czytał nazwiska. Choć było ich wiele, nie zapełniały całej tablicy, a obok zostało jeszcze miejsce na drugą.
Читать дальше