Po rozmowie z profesorem Adlerem zadzwoniłem do Henry’ego spod galerii Tatę i zapytałem, czy nadal dysponuje znajomościami w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Musiałem wiedzieć, czy zamachowiec zadzwonił z ostrzeżeniem do galerii na kilka minut przed wybuchem. Henry, zadowolony, że mógł się wykpić jednym telefonem, obiecał, że odnowi kontakty.
Teraz staliśmy twarzą w twarz, po obu stronach domowego ogniska, zastanawiając się, który z nas pierwszy powinien prosić drugiego, żeby usiadł. Henry chętnie ustąpiłby mi pierwszeństwa i był zdziwiony, że jestem skłonny przekazać mu obowiązki gospodarza. Patrzył na mnie z paniką kochanka, który nagle zdaje sobie sprawę, że mąż-rogacz jest szczęśliwy, bo może mu zostawić żonę na własność.
Kiedy te zasady zostały już ustalone, Sally zostawiła nas i usiedliśmy nad szkocką z wodą sodową.
– Zmieniłeś się, Davidzie. Sally to zauważyła.
– Tak. A co się zmieniło?
– Wyglądasz na silniejszego. Nie jesteś taki wyrachowany ani skłonny do uników. Rewolucja ci służy.
Uniosłem szklankę do jego szklanki i pomyślałem, że do tej pory nie pojmowałem w pełni, jakim Henry jest nudziarzem i jak bardzo mam mu za złe te lata, które spędziłem w jego towarzystwie.
– Masz rację, miałem pogmatwane życie. A przy okazji, nie odgrywam tam żadnej istotnej roli.
– Byłeś pod Domem Radia.
– Ktoś ci o tym powiedział?
– Ministerstwo Spraw Wewnętrznych żywo się wszystkim interesuje.
– Muszą się martwić.
– Martwią się. Wiesz, że ludzie na kluczowych pozycjach w Whitehall rezygnują z posad? Wyrzucają przez okno wysługę, prawa emerytalne, szlachectwo, wszystko. To podkopuje morale, zrywa łańcuchy zawiści i rywalizacji, które trzymały wszystko.
– Na tym polega idea rewolucji.
– Ale to dość głupie, prawda? – Henry uraczył mnie pełnym zrozumienia uśmiechem. – Bomby dymne u szkolnych dostawców…
– To urażona duma klasy średniej. Czujemy się wykorzystywani. Wszystkie te liberalne wartości i humanizm dotyczą tylko gorszych od nas. Naszą rolą jest trzymanie niższych warstw społecznych w szachu, ale praktycznie sami zostaliśmy własnymi strażnikami.
Henry patrzył na mnie wyrozumiale znad whisky.
– Wierzysz w to wszystko?
– Kto wie? Ważne, że ludzie w Chelsea Marina w to wierzą. To amatorstwo i dziecinada, ale klasy średnie też są amatorskie i nigdy nie rozstały się ze swoim dzieciństwem. Ale tam dzieje się coś znacznie ważniejszego. Coś, co powinno zaniepokoić twoich przyjaciół w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.
– Co takiego?
– Przyzwoici i zrównoważeni ludzie marzą o przemocy.
– Ponura sprawa, jeśli to prawda. – Henry odstawił whisky. – Przeciw czemu skierowanej?
– To nie ma znaczenia. Prawdę mówiąc, idealny akt przemocy nie jest skierowany przeciwko czemuś.
– Czysty nihilizm?
– Wprost przeciwnie. To w tej sprawie myliliśmy się wszyscy – ty, ja, Instytut Adlera, liberalna opinia publiczna. To nie jest poszukiwanie nicości. To poszukiwanie sensu. Jeśli wysadzisz giełdę, odrzucasz globalny kapitalizm. Jeśli rzucisz bombę na Ministerstwo Obrony, to zaprotestujesz przeciwko wojnie. Nie musisz nawet rozdawać ulotek. Ale prawdziwie bezsensowny akt przemocy, strzelanie na chybił trafił do tłumu, przykuwa naszą uwagę na miesiące. Nieobecność racjonalnego motywu niesie własny sens.
Henry nasłuchiwał odgłosu kroków Sally w sypialni nad naszymi głowami.
– Tak się składa, że ludzie z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych myślą podobnie. Rewolta w Chelsea Marina to impreza towarzysząca. Naprawdę niebezpieczni ludzie czają się w innym kącie parku. Weź na przykład tę bombę z Tatę, najwyraźniej to robota zagorzałego terrorysty – renegata z IRA, jakiejś obłąkanej grupy muzułmańskiej. Uważaj, Davidzie…
Kiedy pół godziny później wychodziłem, słyszałem, jak Sally napuszcza wodę do wanny. Pomyślałem o niej, wyłaniającej się z obłoków talku i perfum, gotową dla Henry’ego na długie i przyjemne popołudnie.
– Henry, pożegnaj ode mnie Sally.
– Ona za tobą tęskni, Davidzie.
– Wiem.
– Oboje mamy nadzieję, że wrócisz.
– Wrócę. Jestem wplątany w coś, co wymaga wyjaśnienia. Wszystkie te obowiązki są jak cegły w plecaku.
– Katedry bywają zbudowane z cegieł – Henry poprawił krawat na widok dwóch przechodzących moich sąsiadek. Skazany na wieczny los intruza, nadal nie był w stanie pogodzić się z faktem, że udał mu się pozamałżeński wypad. Nachylił się do okna samochodu, gdy usiadłem za kierownicą. – A przy okazji, miałeś rację. Był telefon z ostrzeżeniem.
– Do galerii?
– Na kilka minut przed zdetonowaniem bomby. Ktoś dzwonił do głównej recepcji.
– Kilka minut? – Pomyślałem o Joan Chang biegnącej jak szalona wokół księgarni. – Dlaczego nie opróżnili budynku?
– Dzwoniący powiedział, że bomba jest pod mostem Millenium. Personel doszedł do wniosku, że to głupi żart.
– Kto dzwonił? Musieli go, cholera, namierzyć.
– Oczywiście, ale zachowaj to dla siebie. Dzwoniono z telefonu komórkowego ukradzionego jakiś tydzień temu z Lambeth Palace. Zebrał się tam oddział specjalny kościoła anglikańskiego, żeby omówić niepokoje społeczne w klasie średniej. Telefon ukradziono biskupowi Chichester…
Włączyłem silnik i patrzyłem, jak Henry wraca do domu. Sally stała przy oknie z ręcznikiem zawiązanym pod ramionami. Pomachała do mnie, jak dziecko patrzące na rodziców wybierających się w długą podróż, stęskniona mimo nadziei, że jeszcze mnie zobaczy. Zaczęła sobie zdawać sprawę, że mała rewolucja, choćby i błądząca, amatorska, w końcu dotyczy i jej.
Zaprosiła mnie do domu, ale nie podjęła poważnej próby, żeby mnie odzyskać, zostawiła mnie samego, żebym porozmawiał z Henrym. Gdy tak stała przy oknie, wyczułem jej zadowolenie z tego, że może przypomnieć sobie o moim niewytłumaczalnym zachowaniu, pozostającym w całkowitej niezgodzie z moją naturą. Że ktoś tak prostolinijny i staroświecki jak jej mąż mógł wbrew swemu charakterowi pomóc jej wyjaśnić okrutne i pozbawione sensu wydarzenie z lizbońskiej ulicy. Gniew i uraza rozpływały się, wepchnięte wraz z laskami do stojaka na parasole. Na swój sposób pomagałem Sally uwolnić się od niej samej. Świat ją prowokował, a irracjonalne czyny były jedynym sposobem na rozładowanie zagrożenia.
24. Obrona Grosvenor Place
Chelsea Marina było gotowe do ostatecznej walki. Trzy tygodnie później, z okien salonu Kay, patrzyłem, jak komitet mieszkańców organizuje obronę Grosvenor Place. Pięćdziesięcioro dorosłych, prawie wszyscy sąsiedzi z zaułka, zebrało się przed numerem 27 i rozmawiało, podnosząc coraz głośniej pewne siebie głosy. Oburzenie osiągało masę krytyczną, wybuch zagrażał porządkowi publicznemu w Chelsea i Fulham.
Komornicy mieli nadjechać za parę minut, żeby eksmitować Alana i Rosemary Turnerów, entomologów z Muzeum Historii Naturalnej, i ich troje nastoletnich dzieci. Turnerowie byli jedną z wielu rodzin, które odmówiły uiszczania opłat remontowych, nie spłacały kredytu hipotecznego i ignorowały wezwania ze strony spółek komunalnych i miejscowej rady. Sprawa Turnerów stała się teraz precedensowa. Przerażająca koalicja banków, spółek deweloperskich, urzędników gminnych i administratorów postanowiła dać im przykładną nauczkę.
Spotykałem się z Turnerami, ludźmi szlachetnymi, a przy tym sympatycznymi i czasem pomagałem ich młodszemu synowi w algebrze, której uczyła go matka. Przez miesiąc żyli bez wody i elektryczności, ale sąsiedzi pospieszyli im z pomocą, przekładając kable i końcówki węży nad murkami ogrodów. Turnerowie, nie będąc w stanie opłacić czesnego za dzieci, wywiesili z balkonu sypialni wielki transparent – Jesteśmy NOWĄ BIEDOTĄ.
Читать дальше