– Skądże! – Dotknęła mojego podbródka. – Nigdy nie pozwoliłby Joan znaleźć się w pobliżu. Ludzie widzieli, jak z nią biegła.
– Zdumiewające, jak ją znalazła. Tysiące książek, a jej udało się wybrać właśnie tę jedną z kilogramem semteksu między okładkami. – Patrzyłem, jak deszcz cofa się za rzekę. – Myślę, że to Stephen siedział w samochodzie.
– Kiedy bomba wybuchła? Dlaczego?
– Siedzenie było odsunięte do tyłu. Stopy Joan nie dotknęłyby pedałów. Prawie na pewno podwiózł ją do Tatę.
– Myślisz, że Stephen był zamachowcem?
– To tylko przypuszczenie. Mogli pracować razem. Zabrała bombę do sklepu i zostawiła ją na półce. Z jakiegoś powodu zmieniła zdanie.
Vera otworzyła puderniczkę i przyjrzała się dokładnie makijażowi. Zerknęła na mnie, niepewna, czy jestem taki naiwny, czy próbuję ją zwodzić.
– Zmieniła zdanie? Trudno w to uwierzyć. A w ogóle po co Stephen chciałby podłożyć bombę w galerii Tatę?
– To doskonały cel dla klasy średniej. On jest księdzem, który utracił wiarę.
– A zdetonowanie bomby…?
– …przywraca mu tę wiarę. W jakiś samotniczy, obłąkany sposób.
– Jakie to smutne. – Vera pochyliła wypukłe czoło, gdy dwóch policjantów przechodziło nabrzeżem. – Dobrze, że przynajmniej nie sądzisz, że ja mam z tym coś wspólnego.
– Nie jestem taki pewien. – Złapałem Verę za ramię i wyczułem puls nad łokciem. – Jakichś bardzo niebezpiecznych ludzi kusi przemoc. Ty mogłaś zrobić bombę, ale nigdy byś jej nie dała parze amatorów. Jesteś profesjonalistką.
– To wyszkolenie z Ministerstwa Obrony. Wiedziałam, że okaże się przydatne. – Zadowolona pojaśniała, a jej uśmiech był jak słońce wychodzące zza chmur. – Ale biedny ten Stephen.
– Dlaczego chciałaś się z nim tutaj spotkać? On się ciebie boi.
– Jest w niebezpiecznym stanie umysłu. Pomyśl, jakie musi mieć poczucie winy, nawet jeśli to nie on podłożył bombę. Mógł rozmawiać z policją i coś palnąć.
– Co mogłoby być niebezpieczne dla ciebie?
– I dla ciebie, Davidzie. – Strzepnęła kilka okruchów zaprawy z mojej kurtki. – I dla nas wszystkich z Chelsea Marina…
Patrzyłem, jak odchodzi, godnie mijając policjantów. Podziwiałem jej opanowanie. Jak powiedział Richard Gould, bezsens ataku na galerię Tatę wyróżnia ją od innych aktów terroru. Przesłanie żadnego z dzieł sztuki w galerii nawet w niewielkim stopniu nie mogło się równać z bezgranicznym potencjałem niesionym przez bombę terrorysty. Próbowałem sobie wyobrazić, jak Vera Blackburn uprawia miłość, ale żaden kochanek nie dorównałby kusicielskiej sile i zmysłowej potencji uzbrojonego semteksu.
Wróciłem na Summer Street i usiadłem za kierownicą range rovera. Patrzyłem, jak bilet parkingowy łopocze na przedniej szybie. Czułem, że jestem bliżej prawdy o bombie na Heathrow, niż byłem, kiedy zawitałem w Chelsea Marina. Kay była zadowolona, że dzielę z nią łóżko, choć ciągle namawiała mnie, żebym wrócił do Sally i St John’s Wood. Aleja musiałem spędzić więcej czasu z Kay i Vera, a przede wszystkim z Richardem Gouldem. Spoza granic Chelsea i Fulham wyłoniła się dziwna logika, która rozprzestrzeni się daleko, dojdzie może nawet do zrzutni bagażu w terminalu numer 2, gdzie Laura spotkała się ze śmiercią.
Podniosłem słuchawkę telefonu w samochodzie i wykręciłem numer Instytutu Adiera. Gdy zgłosiła się recepcjonistka, poprosiłem profesora Arnolda.
– Henry przychodzi – powiedziała mi Sally. – Nie zmartwi cię to, Davidzie?
Siedziała w moim fotelu, pewna siebie, wyciągnęła nogi, laski dawno wróciły do stojaka na parasole w korytarzu. Była taka ładna w tym przytulnym pokoju, uśmiechała się do mnie z niekłamaną przyjemnością, jakbym był jej ukochanym bratem, który przyjechał do domu z frontu na przepustkę. Musiałem przyznać, że separacja ze mną znacząco poprawiła jej stan zdrowia.
– Henry? Nie ma sprawy. Rozmawiałem z nim wczoraj.
– Mówił mi. Dzwoniłeś gdzieś z okolic galerii Tatę. Straszne, prawda?
– Ponure. Koszmarne. Nie do pojęcia.
– Ta chińska dziewczyna – znałeś ją?
– Joan Chang. Była czarodziejką. Rodzaj eleganckiej hippiski na motorze, platynowy amex, z pastorem w charakterze chłopaka.
– Żałuję, że jej nie spotkałam. Ta bomba nie była częścią…?
– Kampanii z Chelsea Marina? Nie. Przemoc jest nam obca. Jesteśmy zbyt mieszczańscy.
– Tak jak Lenin i Che, i Czou enlai, wedle tego, co mówi Henry. – Sally nachyliła się i ujęła moje ręce nad stolikiem. – Zmieniłeś się, Davidzie. Nie jestem pewna, czy ci to służy. Kiedy wracasz do domu?
– Wkrótce. – Miała ciepłe palce, a ja zdałem sobie sprawę, że wszyscy w Chelsea Marina mieli zimne dłonie. – Muszę mieć na wszystko oko. Wiele się dzieje.
– Wiem. To jest jak przedszkole, które wyrwało się spod kontroli. Księgowi i notariusze rzucają pracę. I to w takich miejscach jak Guildford. Na litość boską, to coś znaczy.
– Owszem. Rewolucja stoi u drzwi.
– Nie w St John’s Wood. Przynajmniej na razie. – Sally zadrżała, jej wzrok powędrował ku zabezpieczeniom przy oknach. – Henry mówi, że chcesz zrezygnować z pracy w instytucie.
– Potrzebny mi jest półroczny urlop. Arnoldowi to się nie podoba – będę musiał zakończyć konsultacje dla twojego ojca. Nie martw się, podwoi twoje kieszonkowe.
Sally dotykała opuszków palców, chodziło o coś więcej niż arytmetykę.
– Damy sobie radę. Przynajmniej raz poczujesz się uczciwy. Z tym był problem, prawda? Tatuś płaci za wszystko.
– Tatuś płaci… – przypomniałem sobie te słowa z uniwersytetu i studentów pierwszego roku z ich drogim bagażem, wysiadających z tatusiowych jaguarów. – Tak czy inaczej, czas, żebym stanął na własnych nogach.
– Tego się nie da zrobić. Nigdy nie zrozumiesz. Henry mówi…
– Sally, proszę… i tak sypia z moją żoną, ale nie mam ochoty wysłuchiwać jego ostatnich wypowiedzi na temat wszystkiego. Jak się czuje?
– Martwi się o ciebie. Wszyscy chcą, żebyś wrócił do instytutu. Wiedzą, że ta „rewolucja” wypali się, a wielu rozsądnych ludzi zmarnuje sobie życie.
– To może się zdarzyć. Ale jeszcze nie teraz. Nadal rozpracowuję sprawę bomby z Heathrow. Wskazówki zaczynają się zazębiać.
– Naprawdę, zrobiłeś dla Laury wszystko, co mogłeś. – Sally czekała, bo próbowałem uniknąć jej wzroku. – Właściwie nigdy się z nią nie spotkałam. Henry powiedział mi mnóstwo rzeczy, o których nie wiedziałam.
– O Laurze? Jakie to szarmanckie z jego strony.
– I z twojej. Mężowie to ostatni obcy. Czy jesteś gotów odwiedzić swoją matkę? Kierownik domu opieki dzwonił kilka razy. Zaczęła o tobie mówić.
– Naprawdę? Niedobrze. To nie jest mój ulubiony temat. – Wstałem i obszedłem kanapę, próbując zrozumieć zmieniony rozkład mebli.
Wszystko było na tym samym miejscu, ale perspektywa się zmieniła. Posmakowałem wolności i pojąłem, jak nierealne stało się życie w St John’s Wood, jak absurdalnie dystyngowane.
– Zabrzmi to bezdusznie, ale zdjąłem sobie z pleców mnóstwo ciężkiego bagażu – winę, fałszywe uczucia, Instytut Adlera…
– Żonę?
– Mam nadzieję, że nie. – Zatrzymałem się przy kominku i uśmiechnąłem do Sally w lustrze, po mężowsku rozpromieniając się do jej odbicia budzącego skojarzenia z Alicją.
– Czekaj na mnie, Sally.
– Spróbuję.
Ktoś parkował samochód przed domem, wpychał się na wolne miejsce za range roverem, manewrując, jakby kierowca za punkt honoru wziął, że nie dotknie mojego tylnego zderzaka. Henry Kendall, szykowny, ale niezbyt pewny siebie, jak pośrednik sprzedaży nieruchomości w ekskluzywnej okolicy, gdzie funkcjonują odmienne reguły gry.
Читать дальше