Tamara Zwierzyńska-Matzke - Czasami wołam w niebo

Здесь есть возможность читать онлайн «Tamara Zwierzyńska-Matzke - Czasami wołam w niebo» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Czasami wołam w niebo: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czasami wołam w niebo»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Ta książka miała być historią młodej kobiety, która ciężko choruje, ale szczęśliwie wyzdrowieje. Tak się nie stało. Tamara Matzke dowiedziała się o swojej chorobie pod koniec 1999 roku. Miała wtedy 31 lat, za sobą kilka lat szczęśliwego małżeństwa i pierwsze doświadczenia dziennikarskie, przed sobą rozległe plany. Mimo cierpień i uciążliwej terapii długo wierzyła w zwycięstwo nad chorobą. Rak okazał się silniejszy, Tamara umarła w grudniu 2000 roku. Książka zawiera fragmenty pamiętnika Tamary, jej korespondencję z czasów choroby z przyjaciółmi i rodziną oraz wspomnienia męża. Wszystko to składa się na obraz godnej podziwu walki i braku rezygnacji wobec nieuchronności śmierci.

Czasami wołam w niebo — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czasami wołam w niebo», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Nadzieja. Modlitwa. Nadzieja.

28 listopada 2000

Niedobry sen? Nie. A jednak nie mogę uwierzyć w to, co wczoraj powiedział nam doktor Thomalla. Przyjechaliśmy rano z moją mamą do szpitala. Po raz drugi oddział onkologiczny. Tamara jest bardzo osłabiona. Nie wierzę, by w takim stanie mogli ją poddać nowej chemioterapii. Czekamy w pokoju na wizytę doktora Thomalli. Tamara śpi, my czytamy. Kiedy doktor się zjawia, jesteśmy świadkami dramatycznej sceny. Lekarz chce się dowiedzieć od Tamary, jak się czuje. Pyta, czy dawka morfiny jest wystarczająca, aby ją uwolnić od bólu, co ją boli itd. Tamara nie umie mu odpowiedzieć. Nie rozumie pytań. Odpowiedzi nie pasują do pytań. Ja znam wszystkie odpowiedzi, ale doktor Thomalla chce to usłyszeć od niej. Do tej pory Tamara zawsze doskonałe umiała się porozumieć po niemiecku z lekarzami. Tym razem myli nawet słowa jutro i wczoraj.

Rozumiem, co się dzieje. Tamara złożyła w doktorze Thomalli tak dużo nadziei. Tyle rzeczy chce mu przekazać, że teraz wszystko plącze się jej w głowie. Jedno wielkie wołanie o pomoc. Do tego jeszcze efekt morfiny i zmęczenia. Lekarz widocznie sam jest przestraszony tym, co widzi. W końcu mówi to, czego się spodziewaliśmy: Tamara jest na razie zbyt słaba na chemioterapię. Przez dwa dni będzie dostawała kroplówkę z substancjami odżywczymi. Dopiero w środę lub w czwartek chemioterapia. Po rozmowie jak zwykle wyprasza nas, bo będzie rozmawiać z drugą pacjentką.

Czekam z mamą na korytarzu. Doktor Thomalla wychodzi i ku naszemu zdziwieniu kieruje się do nas zamiast do sąsiedniego pokoju. Z poważną miną zaczyna mówić opanowanym głosem: „Państwo sami widzą, jak bardzo pogorszył się stan pani Tamary. Przykro mi, ale muszę powiedzieć, że nie widzę szans na wyleczenie. Myśl o wyzdrowieniu byłaby wielką iluzją. Musicie się państwo z tym pogodzić”.

Pustka w mojej głowie. Świat się zawalił. Po raz trzeci. Pierwszy raz kiedy dowiedzieliśmy się od doktor Deleuse, że Tamara ma raka. Drugi raz kiedy doktor Bondue powiedział nam o nawrocie. Również i teraz nie chcę przyjąć tego, co słyszę. Nie jestem przygotowany na te słowa. Wiedziałem, że jest bardzo źle. Ale zawsze zajmowałem się aktualnymi zadaniami. Jak pomóc Tamarze w walce z bólem, jak sprawiać jej przyjemność, jak zachęcić do jedzenia. Po to, żeby czuła się lepiej. Były momenty, kiedy ulegałem zwątpieniu. Ale zawsze zwyciężała nadzieja. Przecież niezwykłe wyzdrowienia się zdarzają. Pewnie chciałem wierzyć. Potrzebna mi była nadzieja, abym mógł wytrwać w tej walce i wspierać Tamarę. I teraz ta brutalna pewność: nie ma nadziei. Tamara umiera. Są rzeczy, które człowieka przerastają. Czuję łzy w oczach. Ale muszę dokończyć rozmowę z doktorem Thomallą. Muszę wiedzieć, co będzie: „Już żadna chemioterapia? Czy Tamara tu zostanie? Ile mamy jeszcze czasu?”

Nagle widzę, że Tamara wychodzi ze swego pokoju. Chce zobaczyć, dlaczego po wizycie lekarza nie wracamy do niej. Chce także nabrać wody do butelki. My stoimy na końcu korytarzu przy oknie. Czuję się jak zdrajca. Tamara patrzy na nas. Tylko przez chwilę obserwuje sytuację. Zauważa nasze zażenowanie, nasz smutek. Wystarczy. Wszystko rozumie. Nie musi pytać, o czym mówimy. Kto inny podszedłby do nas, zażądał wyjaśnienia. Istnieją wszelkie powody, aby mogła się czuć oszukana. Nie Tamara. Spokojnym krokiem idzie w drugim kierunku po wodę, wraca, patrzy jeszcze raz na nas i znika w pokoju.

Doktor Thomallą: „Chciałbym zapytać, czy pana żona naprawdę chce być poddana jeszcze jednej agresywnej chemioterapii. Będzie jej ciężko. Może już ma dość wymiotów i anemii. Może chce tylko mieć spokój. To byłoby całkowicie zrozumiałe. Jeżeli jednak chce walczyć, zastanowię się nad właściwą substancją. Mam kilka pomysłów. Może uda nam się przez jakiś czas powstrzymywać raka. Jest jeszcze trzecia możliwość: Możemy podawać słabszą chemię, taką bardzo symboliczną. Nie chcemy, aby pani Tamara myślała, że już nic dla niej nie robimy”.

Odpowiadam mu, że Tamara jest zdecydowana na nową chemioterapię. Nie chce się poddawać. Pytam, co będzie. „Nie można przewidzieć dalszego rozwoju. Trudno powiedzieć, ile czasu zostało. Kilka tygodni lub miesięcy. Jeśli stan ogólny pani Tamary się poprawi dzięki kroplówce, będzie miała za dwa dni chemioterapię i po weekendzie może wrócić do domu. Tam będzie jej najlepiej”.

Koniec rozmowy. Zostajemy sami na korytarzu. Jak to dobrze, że mama jest ze mną. Chciałbym się gdzieś z nią wypłakać. Ale musimy wracać do Tamary. Czeka na nas. Próbujemy się trzymać w garści. Pukam do drzwi, wchodzimy. Tamara patrzy na nas badawczo. „O czym doktor Thomallą z wami rozmawiał?” Nie jestem w stanie powiedzieć prawdy. Twierdzę, że to my chcieliśmy z nim porozmawiać. I że przy okazji zapytał, czy Tamara na pewno chce mieć nową chemię i dalej się męczyć. „Chcę!

Chcę walczyć do końca!” Przez moment wydaje mi się, że nie docierają do niej nasze emocje. Nasz smutek. Że jest zbyt zmęczona, aby pojąć, co widziała na korytarzu. Nagle wstaje z łóżka, podchodzi do mojej mamy, obejmuje ją: „Moja druga mamo, nie bądź smutna”. Wie. Rozumie. Ale próbuje nas pocieszyć. Wygląda na to, że wciąż jest silniejsza niż my.

Zostajemy do wieczora. Tamara jest zmęczona. Omawiamy dalsze plany. Ja wrócę, jak planowaliśmy, do Brukseli. Mama zostaje do soboty. W piątek przyjadę na weekend, w sobotę dołączy do nas Ania, która będzie towarzyszyć Tamarze po weekendzie. Później wrócimy razem do Brukseli.

Dopiero w hotelu mama obejmuje mnie i długo płaczemy razem.

Dzisiaj rozmawiałem z Tamarą tylko przez telefon. Przez cały dzień ma kroplówkę. Wieczorem mama opowiadała mi, jak Tamara ją zaskoczyła:

„Co za kobieta! Taki numer! Wyobraź sobie. Po południu mówi mi, że idzie się myć. Przez dłuższy czas nie wraca z łazienki. Słychać wodę. Niepokoję się. W końcu pukam do drzwi. Mówi, żebym weszła.

Nie wierzę własnym oczom. Z zadowoloną miną leży w wannie. Nie do wiary. Prosi mnie, żebym jej rozmasowała bolące plecy”. Wczoraj sam próbowałem pocieszyć Tamarę tym, że ma do dyspozycji wannę, której nam brakuje w Brukseli. Podobno już rano kąpała się bez wiedzy lekarzy. Cała moja Tamarka: kiedy czegoś chce, nie da się powstrzymać. Moja mama: „Wcześniej Tamara nawet chciała pójść ze mną na kawę i ciasteczko do szpitalnej kantyny. Już wkładała szlafrok i nagle powiedziała, że jest zbyt zmęczona. I położyła się znowu do łóżka”.

Wieczorem w domu nagle zauważam na półce pamiętnik Tamary. Otwieram pierwszą stronę. Na początku 2000 roku mam 31 lat. Ten pamiętnik będzie może wspomnieniem po mnie, a może przeczytamy go kiedyś ze Svenem i popłaczemy sobie trochę nad naszym szczęściem, a może nieszczęściem. Sama nie wiem. Rozumiem, że nie wolno mi go czytać bez Tamary. Kiedy zamykam notatnik, zauważam, że jeszcze coś jest napisane na ostatniej stronie. Moja wola. Też nie przeczytam. Ale teraz wiem, że muszę zabrać pamiętnik do szpitala.

29 listopada 2000

Kolejna hiobowa wieść i wciąż nadzieja.

Rozmowa telefoniczna z doktorem Thomallą dziś po południu przynosi następny cios: „Wczoraj mieliśmy wrażenie, że stan pani Tamary się poprawił. Czuła się lepiej po kroplówkach. Dzisiaj jednak jej stan się pogorszył. Narzekała na silne bóle, bardzo cierpiała. Musieliśmy powiększyć dawkę morfiny. Już nie dostaje tabletek co osiem godzin. Ma kroplówkę. Podłączyliśmy ją do aparatury, która stale utrzymuje pewien poziom morfiny. Absolutnym priorytetem jest dla nas walka z bólem, żeby nie musiała niepotrzebnie cierpieć. Pani Tamara dzisiaj kilka razy niecierpliwie pytała, kiedy będzie poddana chemioterapii. Nie chcemy, aby myślała, że już nic dla niej nie robimy. Jako lekarz również nie mogę się pogodzić z tym, że nie ma już szans na wyzdrowienie. Ale dopiero kiedy będziemy mieli ból pod kontrolą, można myśleć o jakiejkolwiek chemii, agresywnej lub symbolicznej. Zobaczymy. Zdarzają się przypadki, kiedy nawet morfina nie jest w stanie uśmierzyć bólu spowodowanego przez ucisk guza na nerwy. Muszę to panu powiedzieć. Wszystko wskazuje na to, że ze względu na silny ból pana żona już nie będzie mogła opuścić szpitala. Nie sposób zagwarantować jej odpowiedniej opieki poza szpitalem. Staramy się znaleźć jedynkę dla pani Tamary, aby rodzina mogła być z nią przez cały czas. Dzisiaj zrobiliśmy USG. Guz, który trzy tygodnie temu mierzył już dwanaście centymetrów, dalej urósł. Odpycha lewą nerkę i uciska żołądek. Stąd te wymioty. Żołądek nie ma już miejsca, aby przyjąć pokarm. Jelita też nie do końca pracują poprawnie”.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Czasami wołam w niebo»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czasami wołam w niebo» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Czasami wołam w niebo»

Обсуждение, отзывы о книге «Czasami wołam w niebo» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x