– Po tej rozmowie już na pewno – potwierdziłam z przekonaniem. – Wie, co on by zrobił. Chce mi go odebrać. I nie nazywaj jej damą, bo z niej taka dama jak z białej kozy!
Gośka poślizgnęła się na jezdni. Ledwie za mną nadążała.
– Mogłyśmy wziąć samochód. Głupio wygląda. Tak idziemy na nogach.
– Gonimy ją, Gośka! Jeżeli pojedziemy twoim samochodem, ona będzie nas goniła.
– Ale jest diabelnie zimno! Przyśpieszyłam kroku.
– No to co? Koszty się nie liczą! Dla Pedra zrobię wszystko! Temperatura spadła chyba poniżej zera, maź tu i ówdzie przymarzała do chodnika. Drobiąca obok mnie Gośka kichała, ślizgała się i wykazywała objawy rosnącej irytacji.
– Może on nie oczekuje od ciebie tyle? Odszedł, prosił, żebyś go nie szukała, nie odbiera telefonu, nie zostawił adresu. Może powinnaś uszanować jego…
– Niczego nie uszanuję! – wrzasnęłam. – To też jestem w stanie zrobić dla Pedra.
Gdyby nie brzmiało to niemądrze, powiedziałabym, że Żyrafa szła przez miasto złośliwie. Skręciła w Kiepskich, gdzie był postój taksówek, na którym całowaliśmy się z Pedrem przed Paryżem. Potem minęła skwer z Posągiem Biznesmena. Bez biznesmena, którego ktoś odłupał po nocy. Tam też się całowaliśmy. Wzruszyłam się tymi pocałunkami dopiero teraz, wtedy byłam wyłącznie podniecona. Basen miejski. Kino Palladium. Pizzeria Q. Automat do zdjęć. Wszędzie całowaliśmy się z Pedrem, a w automacie i na basenie nie tylko. Chryste, czy myśmy niczym innym się nie zajmowali? A ta mi mówi, że zrobiłam z tego romans. Co miałam zrobić? Epopeję erotyczną? Sama wygląda, jakby się urwała z amerykańskiego dreszczowca, jakiegoś „Zabiję cię w przyszły piątek maczetą" czy czegoś w tym guście, a do innych ma pretensje o niewybredny gatunek. Kretynka!
Skręciła pod arkady Szkoły Modelek, gdzie całowaliśmy się z Pedrem podczas oberwania chmury. Czterdzieści minut niewyobrażalnie podniecającej ulewy. Gdyby taka przytrafiła się Noemu, nie miałby czasu załadować zwierząt na rozmnożenie. W ogóle nie zawracałby sobie głowy arką. Świat miałby naprawdę przepiękny koniec. Nie musiałabym dzisiaj łazić za Żyrafą nie wiadomo dokąd.
Na ulicy Rynkowskiego zniknęła mi z oczu jak sucha ziemia po potopie.
Kichająca Gośka wywaliła się na zamarzniętej mazi, drąc rajstopy.
W mojej kieszeni odezwała się komórka, w komórce Janek Machta.
– Nie można powiedzieć, żeby wczorajszy wieczór zakończył się rewelacyjnie.
Gośka pozbierała się, ale zajmowała się wyłącznie rajstopami. Nie reagowała na moje pantomimiczne ponaglenia, żeby szukała Żyrafy, zanim ta zniknie na amen. Zatrzymałam się przy Gośce, bo kręciła się wokół własnej osi z taką miną, jakby jej się silikon ulewał, tylko nie wiadomo którędy.
– Nie można – zgodziłam się z Jankiem.
– Ja też ponoszę trochę winy – przyznał się wspaniałomyślnie.
Więc jednak, pomyślałam. Ktoś doniósł o nas Pedrowi, ktoś ze strony Janka. Gośka zawsze powtarza, że wierność polega na tym, żeby zadawać się z dyskretnymi mężczyznami. Do tej pory zdawało mi się, że mnie to nie dotyczy.
– Mów, skoro mówisz! – zachęciłam.
– Było bardzo sympatycznie. Dawno nie przeżyłem takiego wieczoru. Ale na końcu trochę pogubiłem się w tym zamieszaniu. Gdzie zniknęłaś?
Czary mary! Tylko że nie z mojej winy. Jeszcze miałam przed oczami podniecone czarownice, obtańcowujące Janka i jego bokserki Sirocco. Jak na sabacie.
– Nie ma sprawy – zapewniłam. – Wybaczam ci.
– Chciałbym ci zrekompensować nadmiar wrażeń. Czy nie wybrałabyś się ze mną do Swarzędza, Dominiko? Tym razem gwarantuję, że nic nas nie rozłączy!
Wczorajszego wieczoru nikt nie był w stanie mi zrekompensować. Może jeden Pedro. Ale na pewno nie Janek Machta. Nawet denerwowało mnie, że dzwoni akurat, kiedy pogubiłam się w samym środku tłumu, który gnał gdzieś opanowany gorączką przedświątecznych zakupów.
– Nie mogę jechać do Swarzędza – powiedziałam, rozglądając się nerwowo.
Ani śladu czerwonej sukni. Mijający nas ludzie patrzyli podejrzliwie na Gośkę, która usiłowała naciągnąć spódnicę na dziurawe kolana w rajstopach. Niewykonalne. Kupiła ją właśnie dlatego, że seksownie odsłaniała kolana.
– Jest jakiś powód?
Chciałam uczciwie powiedzieć Jankowi, że gonię Żyrafę, ale ugryzłam się w język.
– Nie jestem w nastroju – odpowiedziałam ogólnie.
– Nie proponuję, żebyś poszła za mną na koniec świata. To tylko Swarzędz.
Wczoraj koniec świata wchodził w grę. Dziś nawet Swarzędz odpadał. Każda rzecz ma swój czas, a mój czas z Jankiem przeminął na razie bezpowrotnie. Choć nasza wspólna przyszłość zdawała się zapowiadać fascynująco. Być może Pedro to wyczuł i zniknął w proteście? Nie chciał się mną z nikim dzielić. Dlaczego tak cię skrzywdziłam, mój biedny, kochany Pedro! A właściwie – dlaczego on skrzywdził mnie!? Odbiło mu? Nic złego jeszcze nie zrobiłam! Dlaczego nie zadzwoni, kiedy czekam? Dlaczego bez potrzeby dzwoni Janek? Nienawidzę facetów i ich idiotycznych telefonów!
– Nie mogę, Janku, nie dręcz mnie. Rozstałam się z Pederem. To nie nastraja do zabaw i podróży.
– Ach tak… Wyobrażam sobie. – Janek westchnął współczująco. – Przykro mi.
Schowałam komórkę, zostawiłam Gośkę i pobiegłam w stronę, gdzie zniknęła Żyrafa. Gośka dogoniła mnie zaraz tylko po to, żeby znów się wyłożyć jak długa pod moimi nogami. A u mnie odezwał się telefon i w telefonie Janek. Przypomniałam sobie, że istnieje coś takiego jak pętla czasu. Kiedy człowiek w tym utknie, to do widzenia. Dookoła wciąż powtarzają się te same wydarzenia, aż umrze z rozpaczy i z nudów. Dopiero to będzie jakąś odmianą, choć trudno powiedzieć, że na lepsze.
– Nie, nie wyobrażam sobie – poprawił się Janek. Przynajmniej u niego zmiany następowały błyskawicznie. – Skoro rozstałaś się z Pedrem, to właśnie możesz jechać ze mną do Swarzędza. Nie lubisz Swarzędza? A co powiesz na Turoszów? Liczy się dobra zabawa, a nie widok za oknem hotelu.
– Janku – zdenerwowałam się – weź jakikolwiek atlas i zajrzyj do indeksu. Tam masz wypisane wszystkie miasta, do których nie mogę z tobą jechać. A teraz wybacz mi, jestem piekielnie zajęta. Rozstałam się z Pedrem, ale to nic pewnego. Właśnie się zastanawiam.
Janek coś odpowiedział, ale nie wiem, co. Rozłączyłam się.
Nie dlatego, że jestem źle wychowana, tylko zorientowałam się wreszcie, dlaczego Gośka bez przerwy się przewraca. Ledwie utrzymując równowagę, zakładała chodak, który jej spadł. Miała na nogach moje drewniane chodaki dla gości założone do sprzątania! Mało tego – jako wierzchnie okrycie nosiła fartuch w kwiatki. Wyszła z domu jak stała, goniąc za mną z butami i płaszczem. Chryste, przecież to ode mnie odszedł Pedro, nie od niej. Mogłaby wykazać odrobinę przytomności, nim wylądujemy w szpitalu poodmrażane. W bramie, gdzie przynajmniej nie wiało, owinęłam Gośkę moim szalikiem. Jest największą idiotką, jaką znam, wyjaśniłam jej, i niech wraca do domu, póki nie ma zapalenia płuc. Jeżeli jeszcze nie ma.
– Ja pierniczę, wiedziałam, że nie może być aż tak zimno i ślisko! – ucieszyła się Gośka pomiędzy atakami kichania.
Ja z kolei uświadomiłam sobie, że to mną się tak przecież przejęła. Moją tragedią życiową. Czyż kobieta, która z powodu nieszczęścia przyjaciółki nie ma pojęcia, w co się ubrała, nie jest prawdziwą przyjaciółką? Toteż uwiesiłam się Gośce na szyi ze łzami w oczach i tym bardziej kazałam jej wracać do domu. Jako najlepszej jedynej przyjaciółce, jaką mam. Złapię jej taksówkę. Poszukam Pedra sama, ona niech się grzeje pod kołdrą.
Читать дальше