Doktor Igor słuchał w milczeniu. Wszystkie jego przemyślenia byty chyba właściwe, ale za wcześnie jeszcze, uznał, na jakąkolwiek pewność.
– Gdzie postradałam własną duszę? – powtórzyli Mari. – Gdzieś w mojej przeszłości. W tym, co chciałam, aby było moim życiem. Zostawiłam moją duszę uwięzioną tam, gdzie miałam dom, męża i pracę, od której chciałam się uwolnić, ale nigdy nie zdobyłam się na odwagę. Moja dusza została w przeszłości. Ale dziś jest ze mną tutaj i czuję ją znowu w mym ciele, pełną entuzjazmu.
Nie wiem, co robić, wiem tylko, że potrzebowałam trzech lat, by zrozumieć, że życie spychało mnie na inną ścieżkę, którą nie chciałam pójść.
– Dostrzegam pewne symptomy poprawy – zauważył doktor Igor.
– Nie musiałam prosić o pozwolenie opuszczenia Villete. Wystarczyło przejść przez bramę i nigdy więcej nie wrócić. Ale musiałam to wszystko komuś powiedzieć i mówię to panu. Umieranie tej dziewczyny sprawiło, że zrozumiałam własne życie.
– Zdaje mi się, że symptomy poprawy zwiastują cudowne uleczenie – roześmiał się doktor Igor. Co pani teraz zamierza robić?
– Pojechać do Salwadoru, by opiekować się tamtejszymi dziećmi.
– Nie musi pani wyjeżdżać tak daleko. Bośniackie Sarajewo jest nie dalej, niż dwieście kilometrów stąd. Wojna się skończyła, ale problemy istnieją nadal.
– Pojadę do Sarajewa.
Doktor Igor wyjąc z szuflady formularz i wypełnił go skrupulatnie. Potem podniósł się i odprowadził Mari do drzwi.
– Z Bogiem – powiedział jej na pożegnanie. Zamknął szybko drzwi i wrócił do swojego biurka. Starał się nie przywiązywać do swoich pacjentów, ale nigdy mu się to nie udawało. Będzie mu brakować Mari w Villete.
Gdy Edward otworzył oczy, dziewczyna nadal siedziała obok. Po pierwszych seansach elektrowstrząsowych potrzebował dużo czasu, by przypomnieć sobie minione dopiero co zdarzenia. W końcu taki miale być przecież efekt terapeutyczny tego leczenia – wywołanie częściowej amnezji, po to by chory zapomniał o nurtującym go problemie i uspokoił się.
Jednak im częściej stosowano mu tę terapię, tym jej efekt zanikał szybciej. Edward od razu rozpoznał siedzącą obok dziewczynę.
– Podczas snu mówiłeś o wizjach Raju – odezwała się, gładząc go po głowie.
Wizje Raju? Ach, wizje Raju. Edward spojrzał na nią i poczuł, że chce wszystko jej opowiedzieć. Ale właśnie w tym momencie weszła pielęgniarka ze strzykawką.
– Muszę ci teraz zrobić zastrzyk – powiedziała do Weroniki. – To zalecenie doktora Igora.
– Już dziś dostałam jeden i nie chcę więcej – odpowiedziała. – Nie mam też najmniejszej ochoty stąd wychodzić. Nie będę słuchać żadnych poleceń, ani podporządkowywać się żadnym regułom. Do niczego mnie nie zmusicie.
Pielęgniarka była przyzwyczajona do tego typu reakcji.
– A zatem będziemy zmuszeni wstrzyknąć go silą.
– Muszę z tobą porozmawiać – odezwał się Edward. – Zgódź się na ten zastrzyk.
Weronika podciągnęła rękaw swetra i pielęgniarka wstrzyknęła jej narkotyk.
– Grzeczna dziewczynka – skomentowała. Dlaczego nie wyjdziecie z tej ponurej sali i nie pójdziecie się przejść po parku?
– Wstydzisz się tego, co się wydarzyło wczoraj 183 wieczorem – zaczął Edward, gdy wyszli już na zewnątrz.
– Wstydziłam się, ale teraz jestem dumna. Chcę usłyszeć o wizjach Raju, bo sama niemal miałam jedną z nich.
– Muszę wybiec spojrzeniem daleko, poza mury Villete.
– To zrób to.
Edward popatrzył za siebie, ale nie na ściany zabudowań, ani nie na park, gdzie chorzy spacerowali w milczeniu, lecz na pewną ulicę na innym kontynencie, w kraju gdzie albo padał rzęsisty deszcz albo nie padało wcale.
Edward poczuł zapach tamtej ziemi. Była pora · sucha i pyl wciskał mu się do nosa. Sprawiało mu to przyjemność, bo czuć zapach ziemi, to czuć, że się żyje. Jechał na zagranicznym rowerze, miął siedemnaście lat, właśnie wyszedł z amerykańskiego college'u w Brasilii, gdzie uczyły się wszystkie dzieci dyplomatów.
Nienawidził Brasilii, ale kochał Brazylijczyków. Jego ojciec dwa lata wcześniej został mianowany ambasadorem Jugosławii, w czasie gdy nikomu się nawet nie śniło o je krwawym podziale. Ludzie różnej narodowości żyli we względnej harmonii, pomimo regionalnych konfliktów.
Pierwszą placówką ojca była właśnie Brazylia. Edward marzył o plażach, karnawale, meczach piłki nożnej, muzyce, ale znalazł się w odległej od morza stolicy, zbudowanej dla polityków, biurokratów, dyplomatów i ich dzieci, które nie za bardzo wiedziały, co mają tam robić.
Edward nienawidził życia w tym mieście. Spędzał dnie zakopany w szkolnych książkach, starając się, bez rezultatów, nawiązać kontakt z kolegami z klasy. Czyniąc wysiłki, bezskutecznie, by tak jak oni zainteresować się samochodami, obuwiem sportowym ostatniej mody, markowymi ubraniami – jedynymi tematami rozmowy wśród tej młodzieży.
Od czasu do czasu organizowano prywatkę, na której chłopcy upijali się w jednej części salonu, a dziewczyny udawały obojętność w drugiej. Zawsze krążyły narkotyki i Edward spróbował już praktycznie wszystkiego, nie gustując w niczym. Zbyt go podniecały lub usypiały i tracił zainteresowanie tym, co dziab się wokół.
Rodzina martwiła się. Przygotowywano Edwarda, by poszedł w ślady ojca i chociaż chłopiec posiadał niemal wszelkie konieczne talenty: chęć do nauki, dobry smak, łatwość uczenia się języków i interesowała go polityka, to brakowało mu cechy podstawowej, by zrobić karierę w dyplomacji. Miał trudności w kontaktach z ludźmi.
Choć rodzice zabierali go na niezliczone przyjęcia, otworzyli dom dla jego przyjaciół z amerykańskiego college'u i dawali mu wysokie kieszonkowe, to rzadko widywali go w czyimś towarzystwie. Pewnego dnia matka zapylała go, dlaczego nie zaprasza przyjaciół na obiad czy na kolację.
– Znam już wszystkie marki sportowych butów i imiona wszystkich dziewczyn, z którymi łatwo pójść do lóżka.
Nie mamy już sobie nic ciekawego do powiedzenia.
Aż w końcu pojawiła się pewna Brazylijka. Ambasador wraz z żoną uspokoili się, gdy syn zaczął wychodzić i wracać późno do domu, chociaż nikt dokładnie nie wiedział, skąd pochodzili ta dziewczyna. Któregoś wieczoru Edward po prostu przyprowadził ją do domu na kolację. Dziewczyna byli wykształcona i rodzice byli zachwyceni – chłopak w końcu nauczy się porozumiewać z obcymi. Poza tym, oboje pomyśleli, choć nie wypowiedzieli tego głośno, że ta dziewczyna zdejmuje im kamień z serca – Edward nie jest homoseksualistą!
Traktowali Marię (bo tak miała na imię) z uprzejmością przyszłych teściów, mimo iż wiedzieli, że za dwa lata zostaną przeniesieni na inną placówkę, i nie mieli najmniejszego zamiaru pozwolić, by ich syn poślubił dziewczynę z tak egzotycznego kraju. Planowali, że gdzieś we Francji lub w Niemczech znajdzie sobie kandydatkę na żonę z dobrego domu, która z godnością towarzyszyć mu będzie w jego błyskotliwej karierze dyplomaty, jaką już mu szykował ojciec.
Jednak Edward wyglądał na coraz bardziej zakochanego. Zaniepokojona matka postanowiła porozmawiać z mężem.
– Sztuka dyplomacji polega na wystawieniu na próbę cierpliwości przeciwnika – powiedział ambasador. – Bywa, że pierwszej miłości nigdy się nie zapomina, ale ona zawsze się kończy.
jednak wyglądało na to, że Edward całkowicie się zmienił. Zaczął przynosić do domu jakieś dziwa, książki, zbudował w swoim pokoju piramidę, m wieczór razem z Marią zapalali kadzidło i wpatrywali się godzinami w dziwny rysunek przybity gwoździem do ściany. Jego oceny w szkole amerykańskiej zaczęty się pogarszać. Matka nie rozumiała portugalskiego, ale widziała okładki książek, na których byty krzyże, stosy, wiszące czarownice i egzotyczne symbole.
Читать дальше