Podążaj ścieżkami swego serca i za pragnieniem swych oczu, świadom że Bóg cię rozliczy.
– Bóg rozliczy mnie na koniec – powiedział Edward na glos. – A ja Mu powiem: "Przez pewien czas mojego życia zapatrzyłem się na wiatr, zapomniałem posiać, nie cieszyłem się owocem mych dni, ani nawet nie piłem ofiarowanego mi wina. Ale pewnego dnia stwierdziłem, że jestem gotów i zabrałem się do pracy. Opowiedziałem ludziom moje wizje Raju, tak jak Bosych, Van Gogh, Wagner, Beethoven, Einstein i inni szaleńcy uczynili to przede mną". Na to On odpowie mi, że wyszedłem ze szpitala, by nie oglądać śmierci pewnej młodej dziewczyny, ale ona będzie już wtedy tam, w niebie i ujmie się za mną.
– Co ty wygadujesz? – przerwał mu bibliotekarz.
– Chcę wyjść z Villete, teraz – odpowiedział Edward, tonem dość stanowczym. – Mam wiele do zrobienia.
Bibliotekarz nacisnął na dzwonek i wkrótce zjawili się dwaj pielęgniarze.
– Chcę stąd wyjść – powtórzył Edward, wzburzony. – Czuję się dobrze. Pozwólcie mi porozmawiać z doktorem Igorem.
Ale dwaj mężczyźni już go chwycili pod ręce. Edward próbował wyswobodzić się z ich uścisku, chociaż wiedział, że nie zda się to na nic.
– Masz atak, uspokój się – odezwał się jeden z nich. – Zajmiemy się tobą.
Edward zaczął się szamotać.
– Pozwólcie mi porozmawiać z doktorem Igorem. Mam mu dużo do powiedzenia i jestem pewien, że on mnie zrozumie!
Mężczyźni prowadzili go już na oddział.
– Puśćcie mnie! – krzyczał. – Pozwólcie mi choć przez chwilę porozmawiać z lekarzem!
Aby dojść do oddziału, trzeba było przejść przez świetlicę, gdzie zebrali się wszyscy chorzy. Edward wyrywał się i atmosfera stała się napięta.
– Puśćcie go! To wariat!
Jedni śmiali się, inni walili w stoły i krzesła.
– To jest szpital psychiatryczny! Nikt nie musi się zachowywać tak jak wy!
Jeden z pielęgniarzy szepnął do drugiego:
– Musimy ich nastraszyć, bo inaczej już za chwilę nie będziemy w stanie opanować sytuacji. – Jest na to tylko jeden sposób.
– Nie spodoba się to doktorowi Igorowi.
– Gorzej będzie jak ta banda pomyleńców rozwali cały ten jego święty przybytek.
Weronika obudzili się nagle, zlana zimnym potem. Wokół panował wielki hałas, a ona potrzebowali ciszy, by dalej spać. Ale wrzaski nie ustawały.
Podniosła się na wpół przytomna i poszli do świetlicy, gdzie zobaczyli Edwarda w ramionach dwóch pielęgniarzy i innych, nadbiegających z przygotowanymi do zastrzyku strzykawkami.
– Co się dzieje? – wykrzyknęli. – Weronika!
Schizofrenik odezwał się do niej! Wymówił jej imię! Zaskoczona i zawstydzona starali się podejść do Edwarda, lecz drogę zagrodził jej jeden z pielęgniarzy.
– Co to ma znaczyć? Nie jestem tutaj z powodu szaleństwa! Nie macie prawa tak mnie traktować! Udało się jej odepchnąć pielęgniarza. Chorzy nadal krzyczeli i to ją przerażało. Czy nie powinna iść natychmiast do doktora Igora i zniknąć stąd jak najprędzej?
– Weronika!
Znów ją zawołał. Ponadludzkim wysiłkiem wyswobodził się z uścisku obydwu mężczyzn. Ale zamiast uciekać, stal nieruchomo, tak samo jak minionej nocy. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszyscy zamarli w oczekiwaniu na następny ruch.
Jeden z pielęgniarzy ponownie zbliżył się do Edwarda, ale chłopak zebrał całą swoją energię i spojrzał mu prosto w oczy.
– Pójdę z wami. Wiem, dokąd mnie prowadzicie, i wiem również, że zależy wam, aby wszyscy się dowiedzieli. Ale poczekajcie jeszcze chwilę.
Pielęgniarz pomyśli, że warto zaryzykować. Zresztą wszystko zdawało się powoli wracać do normy.
– Wydaje mi się, że ty… Wydaje mi się, że jesteś dla mnie ważna – odezwał się Edward do Weroniki. – Przecież ty nie możesz mówić. Przecież ty nie żyjesz na tym świecie i nie wiesz, że mam na imię Weronika. Wczoraj w nocy nie było cię ze mną, proszę, powiedz, że ciebie tam nie było!
– Byłem.
Wzięła go za rękę. Wariaci krzyczeli, klaskali, rzucali sprośne żarty.
– Dokąd cię zabierają? – Na zabieg.
– Pójdę z tobą.
– Nie warto. Przestraszysz się, nawet jeśli ci powiem, że to nic nie boli, że nic się nie czuje, i że jest to o wiele lepsze od wszelkich Środków uspokajających, bo szybciej wraca jasność umysłu.
Nie miale pojęcia, o czym on mówi. Żałowała, że wzięta go za rękę, chciała odejść stamtąd jak najszybciej, by ukryć swój wstyd, nie oglądać więcej tego mężczyzny, który byt świadkiem tego, co w niej najbardziej plugawe, a mimo to nadal odnosił się do niej z czułością.
Ale przypomniała sobie jednocześnie słowa Mari: nie musi się nikomu tłumaczyć, nawet temu chłopakowi, który stal teraz przed nią.
– Idę z tobą.
Pielęgniarze stwierdzili, że być może tak będzie lepiej, bo nie trzeba już było zabierać tego schizofrenika silą. Szedł z nimi z własnej woli. Gdy dotarli na oddziel, Edward dobrowolnie położył się na łóżku. Obok dziwnej maszyny i torby pełnej płóciennych pasów czekali już na niego dwaj inni mężczyźni.
Edward odwrócił się w stronę Weroniki i poprosił, by usiadła na sąsiednim łóżku.
– Za kilka minut wiadomość obiegnie cale Villete i wszyscy się uspokoją, bo nawet w najgłębszym szaleństwie drzemie odrobina strachu. Tylko ci, którzy przez to przeszli wiedzą, że to wcale nie jest takie straszne.
Pielęgniarze, którzy przysłuchiwali się rozmowie nie wierzyli słowom schizofrenika. Ten zabieg musiał z pewnością być bardzo bolesny, ale nikt nie wie, co dzieje się w głowie szaleńca. Jedyne co było rozsądne w jego wywodach to to, że wkrótce plotka obiegnie cale Villete i szybko powróci spokój.
– Za wcześnie się położyłeś – zauważył jeden z mężczyzn.
Edward podniósł się i pielęgniarze rozciągnęli na łóżku coś w rodzaju gumowego prześcieradle. – Teraz możesz się położyć.
Posłuchał. Był spokojny, jakby to wszystko było tylko codzienną rutyną.
Mężczyźni obwiązali płóciennymi pasami ciało Edwarda, a między zęby wsadzili mu kawałek gumy. – To po to, aby niechcący nie przygryza sobie języka – wyjaśnił Weronice jeden z pielęgniarzy, zadowolony, że może jej udzielić technicznej informacji i przestrogi zarazem. Potem umieścili dziwne urządzenie – niewiele większe od pudelka od butów, z paroma gatkami i trzema tarczami ze wskaźnikami – na krześle obok lóżka. Wychodziły z niego dwa kable zakończone czymś w rodzaju słuchawek. Jeden z pielęgniarzy umieścił słuchawki na skroniach Edwarda. Drugi zajął się regulowaniem mechanizmu, pokręcając gatkami raz w prawo, raz w lewo. Chociaż chłopak nie mógł mówić z powodu gumy w ustach, to jego oczy wpatrzone w jej oczy zdawały się mówić: "Nic się nie martw, wszystko będzie dobrze".
– Nastawiłem na sto trzydzieści wolt na trzy dziesiąte sekundy – powiedział pielęgniarz. – Zaczynamy.
Nacisnął na guzik i maszyna zaczęta brzęczeć. W tym samym momencie wzrok Edwarda stał się jakby szklisty, a jego ciało wyprężyło się na łóżku tak gwałtownie, że gdyby nie przytrzymujące go pasy, złamałby sobie kręgosłup.
– Przestańcie! – wykrzyknęła Weronika.
– To już koniec – odrzekł pielęgniarz, zdejmując słuchawki z głowy Edwarda. Mimo to jego ciało nadal wito się na wszystkie strony, a głową rzucał tak silnie, że jeden z mężczyzn musiał ją przytrzymać. Drugi schował maszynę do worka i usiadł, by zapalić papierosa.
Trwało to kilka minut. Ciało Edwarda zdawało się uspokajać, po czym znów wróciły skurcze, a jeden z pielęgniarzy musiał przytrzymać mu głowę. Stopniowo przestał się prężyć, wreszcie skurcze ustały zupełnie. Chłopak miał cały czas otwarte oczy i pielęgniarz zamknął je, tak jak udartemu. Potem wyjąc mu z ust gumę, rozwiązał go i schowa pasy do tego samego worka, w którym była maszyna.
Читать дальше