I w ten właśnie sposób powstała KAPŻ, Krajowa Agencja Promocji Życia. Lucinder zatrudnił najlepszych specjalistów od reklamy, żeby wymyślili takie hasła, idee i pojęcia, które sprawią, że ludziom znowu będzie zależało na życiu i nie będą odchodzić w zaświaty z byle powodu.
Kto w ogóle byłby w stanie uwierzyć w coś takiego, zanim nastał XXI wiek? Ludzie pewnie umarliby ze śmiechu na myśl, że któregoś dnia trzeba będzie za pomocą reklamy nakłaniać ich do tego, by wreszcie docenili to co zasadnicze, naturalne i najprostsze na świecie, a mianowicie życie.
Życie – chwila bogata w emocje. Suzanne M., dwadzieścia lat, studentka, dzieli się swoimi przemyśleniami:
„Na początku nie za bardzo lubiłam życie. Uważałam nawet, że jest beznadziejne. Moi rodzice żyli, mój wujek, dziadkowie i wszyscy nieudacznicy w mojej rodzinie też żyli, a ja zadawałam sobie pytanie, jak też oni sobie radzą z tym, że trzeba się starzeć i powoli gnić, stając się ludzkim wrakiem. Co za kretyni!
Toteż życie odbierałam jako coś bezsensownego. Próbowałam od niego uciec, brałam narkotyki i piłam alkohol. Ale przez narkotyki i przez alkohol rozchorowałam się. Wtedy naszła mnie chęć oderwania się od życia. A potem wpadłam na pewien pomysł. Pomyślałam sobie, że zanim odejdę, mogłabym wyruszyć w podróż dookoła świata. I dzięki temu uświadomiłam sobie, że życie jednak jest super. Rośliny żyją, zwierzęta żyją, nawet kamienie żyją. Wówczas pomyślałam: a dlaczego i ja nie miałabym żyć?
Teraz nie żałuję swojego wyboru i kiedy widzę tych wszystkich wahających się młodych ludzi, mówię im: no, moi drodzy, wy też wyruszcie w podróż dookoła świata. Zobaczycie, życie to coś, co będzie modne jeszcze przez dług. czas!".
Wiadomość nadana przez KAPŻ,
Krajową Agencję Promocji Życia
269 – KARTOTEKA POLICYJNA
Informacja skierowana do właściwych służb
Wygląda to już na czyste szaleństwo! Jesteście silni, ale nie dajcie się ponieść pysze. Nie wahajcie się też przyznać do błędów. Wasza bezczynność może doprowadzić do poważnych szkód. Bardzo poważnych. Polecamy się.
Odpowiedź właściwych służb
Strach was oślepia. Prosimy o zachowanie spokoju. Należy zwłaszcza unikać nerwowych ruchów. Zachowujemy czujność.
„Jesteśmy tylko ziarenkami piasku, ale jesteśmy razem.
Jesteśmy jak ziarenka piasku na plaży, lecz bez nas, bez ziarenek piasku, nie byłoby plaży".
Wiersz w języku yamato (język starojapoński)
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
271 – SAMOBÓJSTWO, CÓŻ ZA BŁĄD
Krajowa Agencja Promocji Życia robiła co mogła, ale wyniki były bardzo mizerne. Dopiero po tragicznym wydarzeniu, tak zwanej sprawie Lamberta, zakończyła się fala samobójstw.
Stało się to pewnej niedzieli na tanatodromie w Buttes-Chaumont. Pozwalaliśmy czasami znajomym skorzystać z naszych tronów startowych. Pan Lambert, właściciel naszej ulubionej tajskiej restauracji, zwrócił się do nas z prośbą o możliwość wypróbowania jednego z nich. Nie było powodu, żeby mu odmawiać, tym bardziej że pan Lambert był szefem naszej stołówki, więc zależało nam na utrzymaniu z nim jak najlepszych relacji.
Usiadł. Wyregulowaliśmy urządzenia. Odliczył „sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden, start", po czym tak jak należy nacisnął gruszkę.
Do tego momentu nie wydarzyło się nic nienormalnego. Coś niezwykłego nastąpiło dopiero po powrocie. Kiedy pan Lambert otworzył oczy, odniosłem wrażenie, że mam naprzeciwko siebie kolejnego Jeana Bressona. Był rozdygotany, nerwowy, nawet jego twarz w niczym nie przypominała twarzy pogodnego restauratora specjalizującego się w tajskiej kuchni. Przed nami siedział mężczyzna o twardym nieruchomym spojrzeniu.
Był to inny człowiek. Być może jakiś Mr Hyde, za którym do tej pory ukrywał się Dr Jekyll-Lambert?
– Dobrze się pan czuje, panie Lambert? – zapytałem.
– Ooo, taaak! Czuję się całkiem dobrze. A nawet bardzo dobrze. Nigdy dotąd nie czułem się lepiej.
– Zwiedził pan Ostateczny Kontynent? – zagadnęła go Amandine.
– Ooo, tak! Zwiedziłem, i to jeszcze jak. Naprawdę bardzo, bardzo interesujące miejsce.
Jego głos był głosem dawnego Lamberta, rysy także się nie zmieniły, ale przysiągłbym, że nie mamy do czynienia z tą samą osobą.
Potem zachowywał się w stosunku do nas pogardliwie i coś dziwnego pojawiło się w jego oczach. Zapomniał wszystko, jeśli chodzi o kuchnię, nawet nie pamiętał przepisu na znakomity makaron z bazylią. Zresztą gotowanie kompletnie go już nie interesowało. Nagle zdecydował się sprzedać restaurację. Niech dawni klienci, o których tak bardzo kiedyś się troszczył, chodzą jeść, gdzie im się podoba! On umywa ręce. Wyjechał z miasta i nie ujrzeliśmy go nigdy więcej.
Cała ta historia mocno mnie poruszyła. Rozmawiałem o tym z kolegami z innych tanatodromów. Zapewniali mnie, że zetknęli się już z podobnymi przypadkami. Tak jak ja pomyśleli o syndromie doktora Jekylla. Nazwa pozostała.
Postanowiliśmy zorganizować wideokonferencję, żeby przedyskutować ten problem. Pan Rajawa, kierujący indyjskim tanatodromem, zaproponował wyjaśnienie. Wprawdzie mistyczne, ale mimo wszystko wyjaśnienie.
Jego zdaniem zjawisko, które zaobserwowaliśmy, wywołane zostało przez samobójców. Kiedy ktoś zadaje sobie świadomie śmierć przed upływem terminu wyznaczonego podczas ostatniego sądu, jego ektoplazma przeobraża się w wędrującą duszę. Pozostaje ona niejako w zawieszeniu, unosi się nad ziemią w poszukiwaniu ciała, w którym mogłaby zamieszkać, aby przeżyć ten czas, który pozostał jej do życia. Tymczasem trudno jest znaleźć wolne ciała, toteż wielu samobójców błąka się w ten sposób już od tysięcy lat.
Żywi często nazywali te wędrujące dusze „duchami". Ponieważ są biedne i zrozpaczone, zabawiają się, strasząc ludzi, chcąc się upewnić, że posiadają jeszcze jakąś moc. Wzbudzają przerażenie ludzi strachliwych i naiwnych, uderzając nocą w ścianę, unosząc do góry podłogę albo potrząsając żyrandolami. W najgorszym razie mogą wywołać niespodziewany deszcz albo burzę. Ich działania są żałosne i powinny wzbudzać raczej litość niż przerażenie.
– Są one tym, co nazywamy złymi duchami – zaznaczył dyrektor tanatodromu w Dakarze.
– A my nazywamy je blolos. Blolos bians w przypadku mężczyzn i blolos blas , jeśli są to kobiety – dorzucił kierownik ośrodka w Abidżanie.
– Być może w związku z tą nową modą samobójczą w przestworzach pełno jest duchów poszukujących cielesnej powłoki – westchnął jego kolega z Los Angeles.
Pan Rajawa wyjaśniał dalej:
– Kiedy żyjąca osoba medytuje lub zajmuje się tanatonautyką, porzuca na pewien czas swoje fizyczne ciało. Wystarczy, że jakaś błąkająca się dusza znajdzie się w pobliżu i od razu wskakuje w to ciało.
Patrzyliśmy na siebie bez słowa. Jakże wielkie ryzyko braliśmy na siebie podczas rozlicznych podróży! Co gorsza, ze względu na tych wszystkich „turystów", którzy dzięki nam wyruszali w zaświaty, całe masy duchów miały teraz do dyspozycji sporą liczbę ciał, w których mogły się schować. Co za paradoks! Samobójcy, którzy wyobrażali sobie, że odlatują do lepszego życia, wnikali w pierwszą z brzegu egzystencję! I to jeśli mieli szczęście! Nie tak łatwo było znaleźć się tam gdzie trzeba w odpowiednim momencie i stanąć przed wolną cielesną powłoką.
Читать дальше