Jedna z kobiet zwróciła się do niego z uprzejmym zapytaniem, jakie wiersze pisze.
– Wiersze – wzruszył ramionami w zakłopotaniu.
– Znakomite – uzupełnił malarz, a Jaromil pochylił głowę. Druga kobieta spojrzała na niego i rzekła altowym głosem: – Wygląda tu teraz wśród nas jak Rimbaud w towarzystwie Verlain'a i jego kompanów na obrazie Fantina Latoura. Dziecko wśród mężczyzn. Osiemnastoletni Rimbaud wyglądał podobno na trzynaście lat. Pan też – zwróciła się do Jaromila – wygląda zupełnie jak dziecko.
(Nie możemy sobie odmówić tego, aby powiedzieć, że ta kobieta pochyliła się nad Jaromilem z równie okrutną czułością, z jaką pochylały się nad Rimbaudem siostry jego nauczyciela Izambarda – te sławne poszukiwaczki wszy – gdy się u nich schronił po jednej ze swych długich wędrówek, a one go obmywały, czyściły i odrobaczały). – Nasz przyjaciel – rzekł malarz – ma to szczęście, które zresztą już długo nie potrwa, że już nie jest dzieckiem, a jeszcze nie jest mężczyzną.
– Okres dojrzewania jest najbardziej poetyckim wiekiem – powiedziała pierwsza kobieta.
– Zdziwiłabyś się – rzekł malarz z uśmiechem – jak zadziwiająco gotowe i dojrzałe są wiersze tego zupełnie niedojrzałego i nie gotowego kawalera…
– Czy nie zamierza pan wydać ich drukiem? – spytała Jaromila kobieta o altowym głosie.
– Czasy pozytywnych bohaterów i popiersi Stalina nie będą zbyt życzliwe dla jego poezji – powiedział malarz.
Wzmianka o pozytywnych bohaterach stała się zwrotnicą przerzucającą dyskusję z powrotem na tory, po których poruszała się przed przybyciem Jaromila. Jaromil był obeznany z tymi tematami i mógł swobodnie włączyć się do rozmowy, teraz jednak w ogóle nie wiedział, co kto mówi. W głowie brzmiało mu niekończącym się echem, że wygląda na trzynaście lat, że jest dzieckiem, że jest kawalerem. Owszem, wiedział, że nikt go tu nie chciał obrazić i że zwłaszcza malarzowi jego wiersze naprawdę się podobają; tym gorzej jednak; czyż w tej chwili zależało mu na wierszach? Zrezygnowałby po stokroć z ich dojrzałości, gdyby mógł uzyskać w zamian własną dojrzałość. Oddałby wszystkie swoje wiersze za jedno spółkowanie.
Towarzystwo prowadziło ożywioną dyskusję, a Jaromil pragnął odejść. Był jednak w stanie takiego przygnębienia, że sprawiało mu trudność wypowiedzenie zdania, którym by oznajmił swoje odejście. Bał się usłyszeć własny głos; bał się, że ten głos będzie drżeć albo się jąkać i znowu ujawni tylko wszystkim jego niedojrzałość i trzynastoletniość. Pragnął stać się niewidzialnym, wyjść na palcach i zniknąć gdzieś daleko, zasnąć i długo spać i obudzić się dopiero po dziesięciu latach, gdy jego twarz zestarzeje się i pokryje męskimi zmarszczkami. Kobieta z altowym głosem znów zwróciła się do niego: – Czemu jest pan taki milczący, dziecko?
Wymamrotał, że woli słuchać niż mówić (chociaż w ogóle nie słuchał) i wydawało mu się, że od potępienia wygłoszonego pod jego adresem przez studentkę nie ma ucieczki, a wyrok, na mocy którego wygnany został z powrotem do swojego dziewictwa, które nosi na sobie jak piętno (mój Boże, wszyscy po nim poznają, że dotąd nie miał kobiety), znowu został potwierdzony.
A ponieważ wiedział, że pozostali znów na niego patrzą, zaczął sobie gorączkowo uświadamiać swoją twarz i niemal z przerażeniem czuł, że to, co ma na twarzy, to uśmiech jego matki! Poznał go z całą pewnością, ten delikatny, cierpki uśmiech, czuł, jak mu siedzi na ustach i nie mógł się go w żaden sposób pozbyć. Czuł, że ma na twarzy nałożoną maskę, że matka oblepiła go, jak poczwarka oblepia larwę, której nie chce przyznać prawa do własnej postaci.
Siedział więc tutaj, między dorosłymi ludźmi, przepoczwarzony w matkę, która go obejmowała i ciągnęła z powrotem z tego świata, do którego chciał należeć i który odnosił się do niego uprzejmie, traktując go jednak jak kogoś, kto jeszcze doń nie należy. Było to tak nieznośne, że Jaromil zebrał wszystkie swe siły, aby strząsnąć z siebie twarz matki, by się z niej wydostać; starał się przysłuchiwać dyskusji.
Rozmawiali o tym, o czym się wówczas z rozdrażnieniem mówiło w artystycznych kręgach. Nowoczesna sztuka w Czechach zawsze podkreślała swój związek z rewolucją komunistyczną; kiedy jednak rewolucja nadeszła, ogłosiła jako swój bezwarunkowy program zrozumiały ludowy realizm, a sztukę nowoczesną odrzuciła jako zwyrodniały przejaw burżuazyjnego upadku.
– To jest nasz dylemat – powiedział jeden z gości malarza. – Zdradzić nowoczesną sztukę, z której się zrodziliśmy, czy rewolucję, którą wyznajemy?
– Pytanie jest źle sformułowane – powiedział malarz. – Rewolucja, która wskrzesza z grobu akademicką sztukę i tysiącami fabrykuje popiersia mężów stanu, zdradziła nie tylko nowoczesną sztukę, ale i samą siebie. Taka rewolucja nie chce zmienić świata, lecz przeciwnie: chce zakonserwować najbardziej reakcyjnego ducha czasu, ducha bigoterii, dyscypliny, dogmatyzmu, wiary i konwencji. Nie mamy żadnego dylematu. Jako prawdziwi rewolucjoniści nie możemy zgodzić się na tę zdradę rewolucji.
Jaromilowi nie sprawiłoby żadnego problemu rozwijać myśl malarza, której logikę dobrze znał, ale nie w smak mu było występować tu w cieniu malarza jako wzruszający uczeń, jak pilny chłopczyk, który zostanie pochwalony. Przepełniło go pragnienie buntu i rzekł, zwracając się do malarza:
– Pan przecież tak chętnie cytuje Rimbauda: trzeba być absolutnie nowoczesnym. Całkowicie się z tym zgadzam. Ale absolutnie nowe nie jest to, co pięćdziesiąt lat wcześniej przewidujemy, lecz to, co nas szokuje i zaskakuje. Absolutnie nowoczesny nie jest surrealizm, który trwa już ćwierć wieku, ale ta rewolucja, która się teraz właśnie dzieje. To, że jej pan nie rozumie, jest tylko dowodem tego, że jest nowa.
Wskoczyli mu w słowo:
– Nowoczesna sztuka była ruchem wymierzonym przeciwko burżuazji i jej światu.
– Tak – powiedział Jaromil. – Gdyby jednak była rzeczywiście konsekwentna w swym negowaniu współczesnego świata, musiałaby się liczyć także ze swym własnym zanikiem. Musiałaby wiedzieć, i musiałaby nawet tego pragnąć, że rewolucja stworzy sobie na własny użytek również zupełnie nową sztukę.
– To znaczy, że pan zgadza się na to – powiedziała kobieta o altowym głosie – że dzisiaj idą na przemiał wiersze Baudelaire'a, że cała nowoczesna literatura jest zakazana, a kubistyczne obrazy w Galerii Narodowej ściąga się prędko do piwnic?
– Rewolucja to przemoc – rzekł Jaromil – to przecież wiadomo, i właśnie surrealizm dobrze wiedział, że starców trzeba brutalnie wykopać ze sceny, nie wiedział tylko, że sam już do nich należy. Wściekłość i poniżenie sprawiły, że formułował swe myśli, jak mu się zdawało, precyzyjnie i zjadliwie. Jedno tylko uderzyło go już przy pierwszych słowach: znów usłyszał w swoim głosie tę szczególną, autorytatywną intonację malarza i nie mógł powstrzymać swej prawej ręki, aby nie kreśliła w powietrzu ruchu, charakterystycznego dla gestów malarza. Była to właściwie przedziwna dyskusja malarza z malarzem, malarzamężczyzny z malarzemdzieckiem, malarza z jego zbuntowanym cieniem. Jaromil zdawał sobie z tego sprawę i czuł się przez to jeszcze bardziej upokorzony; używał więc sformułowań coraz mocniejszych, żeby zemścić się na malarzu za gesty i za głos, w którym go uwięził.
Malarz dwukrotnie odpowiedział Jaromilowi dłuższą przemową, ale za trzecim razem już nie. Już tylko patrzył, twardo i surowo, i Jaromil wiedział, że już nigdy nie wolno mu będzie wejść do jego pracowni. Wszyscy milczeli, aż w końcu przemówiła kobieta o altowym głosie (lecz tym razem nie mówiła tak, jakby się nad nim czule pochylała, niczym siostra Izambarda nad zawszoną głową Rimbauda, ale raczej jakby się od niego ze smutkiem i zdziwieniem odsuwała):
Читать дальше