– Nie znam pańskich wierszy, ale sądząc z tego, co o nich słyszałam, myślę, że trudno byłoby je opublikować w tym reżimie, którego pan tak energicznie broni.
Jaromil przypomniał sobie swój ostatni wiersz o dwojgu starych ludziach i ich ostatniej miłości; zdawał sobie sprawę z tego, że ten wiersz, który ogromnie kocha, nigdy nie będzie mógł być wydrukowany w epoce radosnych haseł i agitacyjnych wierszy, i że wyrzekając się go teraz, wyrzeka się tego, co ma najdroższego, wyrzeka się swego jedynego bogactwa, bez czego będzie zupełnie sam.
Było jednak jeszcze coś cenniejszego niż jego wiersze; było to coś, czego dotąd nie miał, co było. daleko i za czym tęsknił – była to męskość; wiedział, że jest osiągalna tylko poprzez czyn i odwagę; i jeżeli ta odwaga oznacza: odważyć się na to, by być opuszczonym, opuszczonym przez wszystkich, przez kochankę, przez malarza, ba – nawet przez własne wiersze, niech będzie; chce się na to odważyć. I dlatego powiedział:
– Tak, wiem, że te wiersze są rewolucji całkiem niepotrzebne. Żałuję tego, ponieważ je lubię. Ale mój żal nie jest, niestety, żadnym argumentem przeciwko ich zbyteczności.
I znowu przez chwilę było cicho, a potem jeden z obecnych mężczyzn rzekł:
– To straszne!
I rzeczywiście zadrżał, jakby mu przeszedł mróz po plecach. Jaromil poczuł, że z jego słów wionęła na wszystkich obecnych zgroza, że patrząc na niego, widzieli żywy upadek wszystkiego, co kochali i dla czego żyli. Było to smutne, ale i piękne zarazem: Jaromil stracił na chwilę poczucie tego, że jest dzieckiem.
Mama czytała wiersze, które Jaromil milczkiem kładł jej na stół, i starała się poprzez nie zajrzeć w życie syna. Gdybyż te wiersze mówiły przynajmniej zrozumiałym językiem! Ich szczerość jest fałszywa; są pełne zagadek i niedomówień; mama wie, że syn ma pełną głowę kobiet, ale nie ma pojęcia, co go z nimi łączy.
Dlatego otworzyła kiedyś szufladę jego biurka i przeglądała ją, aż w końcu znalazła dziennik. Uklękła na podłodze i wertowała go w podnieceniu; zapiski były hasłowe, dowiedziała się z nich jednak, że syn ma swoją miłość; oznaczał ją jedynie inicjałem, tak że wcale nie doczytała się, kim ta kobieta właściwie jest; było natomiast zaznaczone z namiętną drobiazgowością, do której mama czuła wstręt, kiedy się po raz pierwszy pocałowali, ile razy obeszli dookoła park, kiedy pierwszy raz dotknął jej piersi, a kiedy pośladków.
Potem doszła do zakreślonej na czerwono daty ozdobionej wieloma wykrzyknikami; pod datą było napisane: Jutro! Jutro! Ach, stary Jaromilu, łysy dziaduniu, kiedy będziesz to po latach czytać. przypomnisz sobie, że tego dnia zaczęła się prawdziwa Historia twego życia! Prędko przebiegła myślą wstecz i uświadomiła sobie, że był to dzień, gdy razem z babcią wyjechały z Pragi; i zaraz przypomniała sobie, że kiedy wróciła, znalazła w łazience swoje drogie perfumy z otwartą nakrętką; spytała się wtedy Jaromila, co robił z perfumami, a on zakłopotany odparł:
– Bawiłem się nimi…
O, jaka była głupia! Przypomniała sobie, że Jaromil, kiedy był mały, chciał być wynalazcą perfum i ujęło ją to; powiedziała mu tylko: – Jesteś już chyba wystarczająco dorosły, żebyś nie musiał się bawić! Teraz jednak wszystko jest dla niej jasne: w łazience była kobieta, z którą Jaromil tej nocy w willi spał i stracił cnotę.
Wyobraziła sobie jego nagie ciało; wyobraziła sobie przy tym ciele nagie ciało kobiety; wyobraziła sobie, że to kobiece ciało było skropione jej perfumami, pachniało więc tak, jak ona; zalała ją fala obrzydzenia. Zajrzała znowu do dziennika i zorientowała się, że po dacie oznaczonej wykrzyknikami wszystkie zapiski się kończą. Proszę, dla mężczyzny zawsze wszystko się kończy, gdy uda mu się przespać z kobietą, pomyślała z cierpką niechęcią i jej syn wydał się jej wstrętny. Przez kilka dni unikała go i nie chciała się z nim widzieć. Potem zauważyła, że jest wychudły i blady; nie miała wątpliwości, iż to dlatego, że się zanadto kocha.
Dopiero wiele dni później dostrzegła w mizerności syna oprócz zmęczenia także smutek. To ją z nim powoli godziło i dawało jej nadzieję: mówiła sobie, że kochanki krzywdzą, a matki pocieszają; mówiła sobie, że kochanek jest wiele, ale matka tylko jedna. Muszę o niego walczyć, muszę o niego walczyć, powtarzała sobie i krążyła wokół niego jak czujny współczujący tygrys.
W tych dniach zrobił maturę. Z wielkim żalem rozstawał się z kolegami, z którymi chodził osiem lat do jednej klasy, i zdawało mu się, że urzędowo stwierdzona dojrzałość rozpościera się przed nim jak pustynia. Potem pewnego dnia dowiedział się (był to przypadek: spotkał młodego człowieka, którego znał ze spotkań w mieszkaniu czarnowłosego mężczyzny), że studentka w okularach zakochała się w jakimś koledze.
Później się z nią spotkał; powiedziała mu, że za kilka dni wyjeżdża na wakacje; odpisał sobie jej adres; nie wspomniał o tym, czego się o niej dowiedział; bał się to wypowiedzieć; bał się, że w ten sposób przyspieszy ich rozstanie; cieszył się, że go dotąd całkiem nie opuściła, chociaż ma innego; cieszył się, że wolno mu ją czasem pocałować i że zachowuje się wobec niego przynajmniej jak koleżanka; lgnął do niej straszliwie i gotów był odrzucić wszelką dumę; była jedyną żywą istotą na pustyni, którą przed sobą widział; trzymał się kurczowo nadziei, że ich ledwie tląca się miłość może jeszcze rozgorzeć.
Studentka wyjechała, a zamiast niej było tu parne lato podobne do długiego dusznego tunelu. List adresowany do studentki (płaczliwy i błagalny list) spadał tym tunelem i spadał nim bez odpowiedzi. Jaromil myślał o słuchawce telefonicznej wiszącej na ścianie w jego pokoju; o zgrozo, nabyła ona nagle sensu czegoś żyjącego: mikrofon z przeciętym drutem, list bez odpowiedzi, rozmowa z niesłyszącym…
A kobiety w lekkich sukienkach unosiły się po chodnikach, szlagiery wydostawały się przez okna na ulice, tramwaje były wypełnione ludźmi niosącymi w torbach ręczniki i kąpielówki, a statek wycieczkowy odpływał w dół Wełtawy na południe, w stronę lasów…
Jaromil był samotny i tylko matczyne oczy obserwowały go uważnie i były zawsze przy nim, ale to właśnie było nie do zniesienia, że czyjeś oczy wciąż obnażały jego samotność, która miała być ukryta i niewidoczna. Nie znosił spojrzeń matki ani jej pytań. Uciekał z domu i wracał późno, kładąc się zaraz do łóżka.
Powiedzieliśmy, że nie był stworzony do masturbacji, lecz do wielkiej miłości, a jednak w owych tygodniach onanizował się rozpaczliwie i wściekle, jakby chciał sam siebie karać czynnością tak niską i haniebną. Pobolewała go potem całymi dniami głowa, ale on niemal się z tego cieszył, ponieważ ten ból przysłaniał mu urodę kobiet w lekkich sukienkach i tłumił zuchwałe roztęsknione melodie szlagierów; mógł wówczas w łagodnym otępieniu łatwiej przepływać przez nieskończoną powierzchnię dnia.
A list od studentki nie nadchodził. Gdyby choć przyszedł jakiś inny list! Gdyby w ogóle ktoś zechciał wkroczyć w jego pustkę! Gdyby sławny poeta, któremu posłał do oceny swój wiersz, zechciał wreszcie napisać do Jaromila kilka zdań! O, gdyby chociaż on napisał do niego w ciepłych słowach! (Tak, powiedzieliśmy, że oddałby wszystkie swoje wiersze za to, żeby być uznanym za mężczyznę, ale uzupełnijmy to: skoro nie został uznany za mężczyznę, jedno tylko mogło go nieco pocieszyć – by został przynajmniej uznany za poetę).
Читать дальше