Ryszard Kapuściński - Imperium
Здесь есть возможность читать онлайн «Ryszard Kapuściński - Imperium» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Imperium
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:2 / 5. Голосов: 2
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 40
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Imperium: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Imperium»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Imperium — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Imperium», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Z moim gospodarzem Giją Sartanią (jest on młodym pisarzem i tłumaczem) jedziemy za miasto, aby odbyć pielgrzymkę do kościółka Świętej Niny w Santawro. Chrześcijaństwo jest w Gruzji religią prastarą, bo zakorzenioną tu już w IV wieku, i ów kościółek w tym właśnie czasie został zbudowany. Potem jesteśmy we wzniesionym o dwieście lat później kościele w Dżwari. A jednak, mimo tej różnicy dwóch wieków, oba kościoły są do siebie podobne, są dziełem tej samej wyobraźni i wrażliwości, która, jak widać, nie zmieniała się przez stulecia.
Wejść do tych kościółków dziś, to cofnąć się w czasie o tysiąc lat. Rzecz w tym, że były one dotąd albo zamknięte, albo zamienione na muzea ateizmu czy składy paliw lub zboża. A przed tym doszczętnie je zrabowano, pozostawiając gołe, surowe ściany. W takim stanie zostały teraz oddane wiernym. I wszystko jakby wróciło do wieku katakumb. Oto w pustych, nagich murach gromadzą się pierwsi chrześcijanie.
„Ściemniało się tymczasem zupełnie, że zaś księżyc jeszcze nie wszedł, więc drogę trudno przyszłoby im znaleźć, gdyby nie to, że, jak przewidział Chilo, wskazywali ją sami chrześcijanie. Jakoż na prawo, na lewo i na przodzie widać było ciemne postaci, zdążające ostrożnie ku piaszczystym wądołom. Niektórzy z owych ludzi nieśli latarki, okrywając je jednak ile możności płaszczami, inni, znający lepiej drogę, szli po ciemku".
To z „Quo vadis" Sienkiewicza. Ale z Giją jesteśmy teraz świadkami podobnego misterium. Bo w tym pustym, lodowato zimnym kościółku w Dżwari jest tylko jeden przyniesiony z zewnątrz przedmiot – stojący na kamiennym, nagim ołtarzu mały metalowy krzyż. Przed ołtarzem pochyla się kapłan, ma kaptur na głowie. Jest cisza, słychać tylko odgłos wody ściekającej po ścianach. I powolne kroki wchodzących ze świecami kilku kobiet. Blask tych świec rozjaśnia półmrok kościółka. Jedna z kobiet wyjmuje z torby pszenny placek i łamie się z każdym z obecnych. Coś jest przejmującego w tym przepełnionym wilgocią i mrokiem wnętrzu, w tej milczącej scenie z pszennym chlebem, w tym dziwnym zachowaniu się kapłana, który się nie odwrócił ani na nas nie spojrzał.
O świcie autobusem z Tbilisi do Baku. Prawie cały czas doliną między Wielkim i Małym Kaukazem. Bohater tej trywialnej, komicznej epopei nazywa się Rewaz Galidze, jest tęgim, a nawet grubym mężczyzną po pięćdziesiątce, kierowcą naszego autobusu. Nie wiem, czy być kierowcą autobusu to dla niego awans czy degradacja, dość że od razu powiedział mi, iż wiele lat prowadził TIR-y do różnych krajów Europy, że więc ma, a jakże, światowy szlif i obycie. W autobusie, który na trasie pięciuset kilometrów był zawsze pełny, a pasażerowie często się w nim zmieniali, jedynymi osobami, które miały legalnie wykupione bilety, były dwie Rosjanki jadące do Kirowabadu i ja. Reszta płaciła Rewazowi wyznaczone przez niego sumy, a on otrzymane zwitki rubli upychał po wszystkich kieszeniach. Rewaz był autentycznym królem tej trasy, jej niekwestionowanym panem i władcą.
Dzień był chmurny i deszczowy, a okolica jak na tamtą część świata – ludna. Toteż coraz to spotykaliśmy stojące przy szosie grupy zmokniętych i zmarzniętych ludzi. Zawsze obładowani paczkami albo trzymając na sznurku barana lub kozę, na widok autobusu błagalnie wyciągali rękę w geście żebraczym. Nie żebrali o kopiejki czy garść ryżu, tylko błagali Rewaza, żeby okazał im odrobinę litości i zabrał ich ze sobą. Można domyślać się, że ludzie ci stoją tak całymi dniami, bo autobusy chodzą tu rzadko, droga jest niebezpieczna, obok toczą się walki (Azerowie z Ormianami), mijamy spalone wraki samochodów, więc odważny Rewaz jest tu naprawdę monopolistą!
I, oczywiście, korzysta z sytuacji. Rewaz prowadzi cały czas coś w rodzaju okrutnej licytacji. A mianowicie, napotkawszy na trasie grupę chętnych do jazdy, zatrzymuje się i pyta – ile płacą i na jaką odległość. Jeżeli płacą dużo, a dystans jest krótki, Rewaz wyrzuca z autobusu tych, co płacą gorzej, mimo że do domu mają jeszcze sto kilometrów! I to wyrzuca pobierając mimo wszystko opłatę!
Mnie Rewaz nie wyrzuca, gdyż – po pierwsze – jestem jedynym pasażerem, który ma bilet (Rosjanki już wysiadły), po drugie jestem cudzoziemcem, po trzecie – mam blisko czterdzieści stopni gorączki i umieram. Im bliżej Baku, tym bezwzględność Rewaza rośnie. Na początku trasy jechało jeszcze wielu jego pobratymców Gruzinów – z nimi Rewaz się liczył, teraz cały autobus to azerscy chłopi – jacyś spłoszeni, nieśmiali, zahukani. Bieda tych ludzi jest przygnębiająca, smutno jest patrzeć na nich, i kiedy jeden z nich, widząc, że mam gorączkę, wyjmuje z koszyka i podaje mi butelkę lemoniady, wzruszenie ściska mi gardło.
Jesteśmy już blisko Baku. Koszmarny pejzaż: ogromne połacie ziemi zalane smolą, zasypane żużlem i stosami bezładnie rzuconych płyt betonowych. Wszędzie leje się ciężka, bakijska ropa, płynie strumieniami, tworzy cuchnące kałuże, zastoiny, jeziora, zatoki. Na powierzchni morza ropa, a plaże – przecież jeszcze pamiętam tu żółty piasek! – czarne, tłuste, pokryte smarami i sadzą.
Żeby dotrzeć do Baku, które leży w zatoce, trzeba jeszcze wspiąć się stromą i krętą drogą na otaczające miasto wzgórza. Na jednym z zakrętów scena, która pozwala mi spojrzeć ciepło na Rewaza. Pośród tego ciemnoasfaltowego, smolistego i lepkiego krajobrazu stoi bryła betonu, a na niej przez kogoś wniesiony żywy człowiek, tylko człowiek bez nóg, jego korpus jest wstawiony w drewnianą skrzynkę od owoców.
Jestem świadkiem jakiegoś rytuału, najwyraźniej ustalonego przez długą tradycję. Bo kiedy dojeżdżamy do tego miejsca, Rewaz zatrzymuje autobus, pozdrawia tego mężczyznę i wciska mu w kieszeń koszuli solidny zwitek rubli.
UCIECZKA PRZED SAMYM SOBĄ
W Baku zatrzymałem się w mieszkaniu Rosjanki, której udało się stąd wyjechać, kiedy w mieście zaczęły się rozruchy, grabieże i podpalenia. Spotkałem ją w Moskwie, gdzie zamieszkała u swojej rodziny. Dając mi klucz do mieszkania, powiedziała z determinacją: Już tam nigdy nie wrócę. Była nadal wystraszona, przerażona miastem wydanym na łup agresywnych i brutalnych bojówek. Opowiadała, że dostała się na lotnisko tylko dzięki temu, że zgodził się zabrać ją kierowca karetki pogotowia – inaczej nie ośmieliłaby się pokazać na ulicy.
Autobusem Rewaza dotarliśmy już o zmierzchu do dworca w Baku. Przyjeżdżające z prowincji autobusy wpełzają wśród natrętnej kakofonii klaksonów w gęsty, ruchliwy tłum, w mrowie witających i żegnających, między leżące tu wszędzie sterty tobołków, toreb i worków, między sprzedawców pomidorów, ogórków i szaszłyków, między gromady dzieci proszących o bakszysz, między niemrawych i otępiałych policjantów z pałkami w ręku. Wschód, prawdziwy Wschód, pachnący anyżem i kardamonem, baranim łojem i smażoną papryką, jakiś Isfahan czy Kirkuk, Izmir czy Herat, świat egzotyczny, gwarny, osobliwy, zajęty sobą i w sobie zamknięty, niedostępny dla nikogo z zewnątrz. Gdziekolwiek spotkają się jego ludzie, od razu powstaje tam kolorowe, ruchliwe zbiegowisko, bazar, suk, rynek, od razu pełno jest pokrzykiwania, skakania sobie do oczu, kłótni, ale potem (cierpliwości!) wszystko zamienia się w spokój, w tanią restauracyjkę, w pogawędkę, w przyjazne kiwanie głową, w szklaneczkę miętowej herbaty, w kostkę cukru.
Na tej stacji szybko zorientowałem się w beznadziejności swojego położenia. Jak dostać się stąd do domu, który nie wiem dokładnie gdzie jest, mając w dodatku ciężką walizkę z książkami (okropna mania kupowania wszędzie książek) i czterdzieści stopni gorączki? Czy możecie mi uprzejmie powiedzieć, pytam każdego napotkanego człowieka, pociągając go za rękaw lub chwytając za poły chałatu, gdzie jest ulica Pouchina 117? Ale ludzie wyrywają się, odpychają mnie z niecierpliwością, pędzą dalej. W końcu uświadamiam sobie, że nic się od nich nie dowiem, bo to przybysze z terenu, chłopi z kołchozów, handlarze tkanin i owoców z Dagestanu, z Czeczeno-Inguszii czy nawet odległej Kabardyno-Bałkarii. Skądże mają ci zahukani i oszołomieni wielkim miastem górale z Kaukazu wiedzieć, gdzie jest Pouchina 117? Dalej więc snuję się w kółko, ledwie żywy, przede wszystkim z pragnienia. Nie ma co pić. Jest już wieczór i jedyny beczkowóz z kwasem chlebowym stoi pusty.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Imperium»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Imperium» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Imperium» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.