„…dzisiaj składaliśmy przysięgę przed portretem Che Guevary. Przysięgałem na miłość do Ciebie i na miłość do Rewolucji. Minęły dwa ty- godnie od naszego rozstania. Ciągle patrzę na Twoją fotografię i czytam list, który mi dałaś na drogę, tak niewiarygodnie piękny, że ściska mnie w gardle. Kocham Cię. Wierzę, że prędko Cię zobaczę, że w każdym razie wkrótce dotrę do miejsca, w którym będzie mnie czekała wiadomość od Ciebie. Myślę o Tobie”.
„…nocą jest strasznie zimno, leją ulewne deszcze. Spanie w takich warunkach jest męczarnią. Kocham Cię. Wszystko idzie dobrze, ale są problemy, ponieważ kończą się zapasy i jedni drugim wykradają jedzenie z plecaków. Trzeba będzie przykładnie kogoś ukarać. Być może rozstrzelać albo wyrzucić z oddziału. Mam jeszcze siłę maszerować, ale okropnie schudłem. Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo Cię kocham”.
„…ludzie stracili zapał i to mnie naprawdę martwi. Nie, nie stało się nic strasznego, ale po prostu wszyscy zrobili się agresywni, nerwicowi. Jest to głęboki kryzys wiary, utrata zaufania do dowództwa, brak przekonania, że wygramy tę wojnę. Nie wiemy, co nas czeka, ponieważ jesteśmy okrążeni przez wojsko. Zostało nas dwudziestu trzech. Kocham Cię i miłość do Ciebie wypełnia mnie całego”.
Student przerwał na moment, odczekał chwilę, spojrzał na Marię Cecilię, która siedziała nieruchomo w pierwszym rzędzie, i powiedział do zamarłej sali:
– Czytam ostatni list komisarza oddziału Nestora Paza do Marii Cecilii.
„…Kochanie moje. Została nas mała grupa. Dziś czuję potrzebę Twojej obecności bardziej niż kiedykolwiek, być może z powodu zbliżającej się śmierci i porażki, jaką odnieśliśmy w tej walce. Piszę tylko kilka zdań, ponieważ nie mam więcej siły. Chciałbym coś zjeść, zjeść cokolwiek, od miesiąca nie jadłem nic. Moje ciało odmówiło mi już posłuszeństwa, ale mój duch pozostał nienaruszony. Chcę oddać go Tobie. Byłem z Tobą szczęśliwy aż do czubków palców. Żal mi zostawić Cię samą, ale jeżeli to będzie konieczne, uczynię to, ponieważ pozostanę tu do końca, aż spełni się Zwycięstwo lub Śmierć. Kocham Cię i chciałbym, żebyś pamiętała o tym zawsze. Żadna śmierć nie jest bezużyteczna, jeżeli poprzedziło ją życie oddane innym, życie, w którym szukaliśmy sensu i wartości. Całuję Cię i przytulam do siebie…”
Wyszliśmy na powietrze, na ulicę, na słońce. Studenci spieszyli się na manifestację, która odbywała się w drugim końcu miasta, rektor wrócił na górę, do gabinetu. Przed bramą uczelni utworzył się pochód ludzi ubranych na czarno: matki i ojcowie, siostry i bracia, żony i dzieci tych, którzy padli w Teoponte. Ten pochód ruszył w stronę dzielnicy Miraflores, gdzie mieści się Sztab Generalny. Pochód szedł ciasnymi uliczkami śródmieścia, które wspinają się stromo w górę albo gwałtownie opadają w dół. W całym La Paz’ nie ma jednej płasko położonej ulicy. Chodzenie po tym mieście to trud taterniczy.
Ludzie wiedzieli, co stało się w Teoponte i co to był za pochód. Przystawali i zdejmowali czapki, a bogobojne Indianki klękały na chodniku. Na czele pochodu szła Maria Cecilia trzymając pod rękę Marię Luisę, która jednego dnia straciła trzech synów. Na końcu pochodu szedłem ja, bo chciałem zobaczyć, co będzie dalej.
Warta wpuściła nas bez słowa, ponieważ ten pochód przychodził do Sztabu Generalnego codziennie od miesiąca i był stały rozkaz, żeby pochód wpuszczać. Weszliśmy do sali w gmachu głównym, w której – również od miesiąca – odbywał się codziennie ten sam seans:
Najpierw rodziny zasiadały w ławkach. Potem przychodził dowódca armii, żeby wysłuchać przybyłych. Chcieli, żeby wojsko wydało ciała poległych. Na to dowódca armii odpowiadał, że jest to niemożliwe ze względów bezpieczeństwa. Oczywiście nie chodziło o żadne bezpieczeństwo. Armia głosiła tezę, że wszyscy partyzanci zginęli w walce. Tymczasem w rzeczywistości byli rozstrzeliwani przez rangers w tył głowy, już po poddaniu się. Ciała zabitych stałyby się dowodem przestępstwa. I armia tego nie chciała.
W Sztabie Generalnym widziało się wszędzie ślady wielkiego zamieszania. Broń rozrzucona po stołach, papiery wywalone na korytarz. Wszystko to pozostałość przewrotu wojskowego, który się właśnie zakończył.
Nie trwał ten przewrót zbyt długo. W niedzielę 4 października radiostacja wojskowa w La Paz nadała komunikat, że armia żąda ustąpienia prezydenta republiki – generała Alfreda Ovando. Ovando spał spokojnie w mieście Santa Cruz, tysiąc kilometrów na wschód od La Paz, gdzie pojechał odpocząć. Obudzono go, żeby przekazać mu tę niedobrą wiadomość. Prezydent postanowił czekać na dalszy rozwój wypadków. Ale przez kilka godzin nic nie działo się, ponieważ zamachowcy, którym przewodził dowódca armii – generał Rogelio Miranda, postanowili czekać w La Paz na to, co zrobi prezydent.
Ovando czekał w Santa Cruz, Miranda czekał w La Paz.
Obaj znali się dobrze na regułach zamachowej gry.
Ovando obalił prezydenta Paz Estenssoro w roku 1964, a w pięć lat potem prezydenta Adolfo Silesa. Ovando był prezydentem od roku. Zaczął jako polityk lewicujący, znacjonalizował filię amerykańskiego koncernu naftowego Gulf Oil i przywrócił legalność związkom zawodowym. Mówiono, że w ten sposób chciał wymazać bolesny fakt w swoim życiorysie: wydał rozkaz zastrzelenia rannego Che Guevary. Był człowiekiem mizernej budowy, słabym, o twarzy wiecznie zafrasowanej. Nie uśmiechał się i całymi dniami milczał. Może zresztą milczał, bo nie miał nic szczególnego do powiedzenia, a był na tyle skromny, że brał ten fakt pod uwagę. Ovando, który przez pół roku ulegał lewicy (ale nie całkowicie), zaczął w następnej połowie roku ulegać prawicy (choć też nie całkowicie). I właśnie to, że nie ulegał jej całkowicie, rozwścieczało prawicę.
Prawica postanowiła go usunąć.
Taki był sens przewrotu.
Po południu Ovando wrócił do La Paz. Jego samolot wylądował w wojskowej bazie lotniczej – El Alto, położonej na wysokości 4100 metrów, na wielkiej, brunatnej, pustynnej równinie. W pewnym miejscu ta równina urywa się gwałtownie. Dalej jest przepaść. Na dnie przepaści leży La Paz.
Kto więc panuje w El Alto, ma duże szanse panowania w La Paz, ponieważ ze skraju równiny można z łatwością ostrzeliwać miasto.
Na lotnisku powitał go generał Juan Torres, były minister obrony w rządzie Ovando, którego prezydent musiał usunąć na żądanie prawicy. Było również wielu oficerów lotnictwa, ponieważ lotnictwo odmówiło udziału w przewrocie. Potem pojechał do Pałacu Prezydenckiego i wygłosił z balkonu przemówienie. Balkon wychodzi na plac centralny, zwany Plaża Murillo. Plac zapełniony jest tłumem gawiedzi. Ludzie dowiedzieli się, że jest przewrót wojskowy i przyszli popatrzeć na to, co się stanie. Zamach stanu ma dużo elementów widowiskowych, które zawsze przyciągają ciekawych. Grająca na środku orkiestra umila zebranym czas. Na widok generała orkiestra przerywa koncert i Ovando mówi mniej więcej tyle, że był i pozostanie prezydentem. Wzywa armię do rozsądku, a naród do jedności. Jedni klaszczą, inni gwiżdżą niezadowoleni, że nic się nie zmienia.
Ovando wraca do gabinetu i dzwoni do Mirandy, który jako dowódca armii siedzi u siebie w Sztabie Generalnym. Umawiają się na rozmowę na gruncie neutralnym, w siedzibie nuncjusza papieskiego przy Avenida Arce.
Rozmowa zaczyna się o północy. O trzeciej nad ranem Miranda przytomnieje i widzi, że Ovando ma ze sobą silną eskortę, a z nim jest tylko kilku oficerów. Ovando mógłby go zamknąć! Żąda przerwy i jedzie do Sztabu Generalnego, skąd wraca po godzinie w asyście plutonu uzbrojonych po zęby dryblasów.
Читать дальше