Yann Martel - Życie Pi

Здесь есть возможность читать онлайн «Yann Martel - Życie Pi» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Życie Pi: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Życie Pi»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Grecka litera Pi stała się parasolem ochronnym dla głównego bohatera-miłośnika ogrodów zoologicznych i świetnego pływaka. Razem ze swoją rodziną mieszkał w Puttuczczeri, skąd jednak zamierzali przeprowadzić się do Kanady. Czekała ich długa podróż przez Ocean Spokojny, która niestety zakończyła się tragicznie.
Dramat jaki rozgrywał się na bezkresach wód stał w sprzeczności z piękną scenerią, jaka widoczna była z pokładu szalupy. 227 dni na Oceanie, mając za towarzysza jedynie tygrysa bengalskiego. Udało się przeżyć m.in. dzięki zapomnieniu o szybkim ratunku. Czas dla Pi nie istniał, o czym świadczy chociażby prowadzony przez niego dziennik, w którym nie ma dat ani żadnej numeracji. Tylko informacje praktyczne, pozwalające przetrwać w nowej sytuacji do której trzeba było się szybko dostosować. Jakże trafne okazało się powiedzenie potrzeba matką wynalazków.

Życie Pi — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Życie Pi», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

A skoro już mowa o wypróżnianiu: miałem zaparcie podobnie jak Richard Parker. Był to rezultat naszej diety, niedostatku wody i nadmiaru białka. To, co nazywamy ulżeniem sobie, a co i u mnie następowało raz w miesiącu, bynajmniej nie kojarzyło się z ulgą. Był to ciągnący się w nieskończoność, żmudny i bolesny akt, podczas którego biły na mnie siódme poty i który obezwładniał mnie bardziej niż atak malarii.

ROZDZIAŁ 77

W miarę jak ubywało kartonów z żelaznymi racjami, zacząłem redukować ilość pożywienia, aż dostosowałem się ściśle do wskazówek podręcznika, zalecającego spożywanie dwóch sucharów co osiem godzin. Byłem wciąż głodny. Obsesyjnie myślałem o jedzeniu. Im mniej go miałem, tym większe były porcje w moich marzeniach. Potrawy z tych rojeń przybierały rozmiary Indii. Widziałem Ganges zupy z soczewicy. Gorące czappati wielkie jak Radżasthan. Miseczki ryżu rozmiarów prowincji Uttar Pradeś. Sambary, które mogłyby zalać całe Tamilnadu. Góry lodów wysokie jak Himalaje. W swoich marzeniach stałem się prawdziwym kulinarnym ekspertem: wszystkie składniki moich potraw były zawsze świeże i w wielkiej obfitości, piec i patelnia zawsze rozgrzane do właściwej temperatury, proporcje składników idealne, nic się nigdy nie przypalało, nic nie było niedogotowane, zbyt gorące czy zbyt zimne. Każda potrawa była po prostu doskonała – tyle że pozostawała poza moim zasięgiem.

Stopniowo mój apetyt rósł. O ile wcześniej patroszyłem ryby i odzierałem je starannie ze skóry, po pewnym czasie zacząłem się ograniczać do pobieżnego spłukania śluzu i natychmiast zatapiałem w nich zęby, rozkoszując się tak wybornym kąskiem. Zapamiętałem, że ryby latające były bardzo smaczne, miały delikatne, różowawe mięso. Koryfeny, nieco twardsze, miały ostrzejszy smak. Zacząłem ogryzać rybie łby, zamiast rzucać je Richardowi Parkerowi czy używać ich jako przynęty. Moim wielkim odkryciem było to, że orzeźwiające soki można wysysać nie tylko z oczu większych ryb, ale także z ich kręgosłupa. Moją ulubioną potrawą stały się z czasem żółwie, które wcześniej, po brutalnym otwarciu nożem, rzucałem niczym michę z ciepłą zupą tygrysowi.

Dziś trudno mi sobie wyobrazić, że był taki czas, kiedy patrzyłem na żywego żółwia morskiego jak na przepyszny dziesięciodaniowy posiłek, tak błogosławioną odmianę po rybach. A jednak tak było. W żyłach żółwi płynęła słodka lassi , którą należało pić natychmiast, gdy tylko trysnęła z przeciętej szyi, bo krzepła w ciągu niespełna minuty. Najlepsze porijal i kutu nie mogły się równać z żółwim mięsem, czy to ususzonym na brązowo, czy świeżym, ciemnoczerwonym. Żaden pajasam z kardamonem, jaki jadłem w życiu, nie był tak słodki ani pożywny, jak delikatne żółwie jaja czy suszony żółwi tłuszcz. Siekanina z serca, płuc, wątroby, mięsa i oczyszczonych wnętrzności, przybrana kawałkami ryb i polana sosem z żółtek i osocza, dawała niezrównane thali , tak pyszne, że palce lizać. Pod koniec mojej tułaczki jadłem wszystko, co żółw mógł mi zaoferować. W algach, które pokrywały pancerze niektórych żółwi szylkretowych, znajdowałem czasami małe kraby i pąkle. Cokolwiek znalazłem w żołądku żółwia, stawało się z kolei moim pożywieniem. Spędziłem wiele przyjemnych godzin na ogryzaniu płetwy lub rozszczepianiu kości i wysysaniu szpiku. A moje palce, automatycznie, jak u małpy wiecznie poszukującej pożywienia, wciąż odrywały kawałki łoju i mięsa, które przywierały do wewnętrznej strony pancerza.

Pancerze były bardzo przydatne. Nie dałbym sobie bez nich rady. Służyły nie tylko jako tarcze, ale jako deski do krajania ryb i naczynia do mieszania pokarmu. A kiedy żywioły całkowicie zniszczyły koce, używałem skorup jako osłony przed słońcem, opierając po dwie o siebie i kładąc się w ich cieniu.

To przerażające, do jakiego stopnia pełny brzuch decydował o dobrym samopoczuciu. Jedno szło z drugim łeb w łeb: ile jedzenia i wody, tyle dobrego nastroju. Była to egzystencja oparta na bardzo chwiejnych, niepewnych podstawach. To, czy na mojej twarzy pojawiał się uśmiech, zależało od żółwiego mięsa.

Kiedy znikły ostatnie suchary, nie pogardziłem niczym, bez względu na smak. Mogłem włożyć do ust, przeżuć i przełknąć wszystko – czy było to pyszne, ohydne, czy nijakie – jeśli tylko nie zawierało soli. Mój organizm nabrał do niej wstrętu, który pozostał mi do dziś.

Pewnego razu spróbowałem odchodów Richarda Parkera. Zdarzyło się to stosunkowo wcześnie, kiedy nie oswoiłem się jeszcze z uczuciem głodu i moja wyobraźnia rozpaczliwie poszukiwała rozwiązania problemu. Na krótko przed tą próbą dostarczyłem tygrysowi wiadro świeżej wody z destylatorów. Po wypiciu jej duszkiem zniknął pod plandeką, a ja wróciłem do schowka, żeby sprawdzić jakiś drobiazg. Tak jak zawsze w tych pierwszych tygodniach, co chwila zerkałem znad plandeki, żeby upewnić się, czy tygrys czegoś nie szykuje. No i tym razem rzeczywiście szykował. Przysiadł, wygiął grzbiet i rozkraczył się. Podniesiony ogon napierał na brezent. Ta pozycja wyjaśniała wszystko, ale ja natychmiast pomyślałem o pożywieniu, nie o zwierzęcej higienie. Uznałem, że niebezpieczeństwo jest minimalne. Tygrys był odwrócony tyłem i nie widziałem jego głowy. Jeślibym tylko uszanował jego spokój, mógłby mnie nawet nie zauważyć. Schwyciłem czerpak, wyciągnąłem rękę i wsunąłem go błyskawicznie pod Richarda Parkera. W chwili, gdy naczynie znalazło się pod ogonem, odbyt tygrysa otworzył się i wypadła z niego niczym kawałek balonowej gumy czarna kulka odchodów. Z cichym brzękiem wpadła do czerpaka. Ci, którzy nie rozumieją potworności mojej udręki, uznają bez wątpienia, że straciłem resztki człowieczeństwa, jeśli powiem, iż ów odgłos brzmiał w moich uszach jak brzęk pięciu rupii wrzucanych do garnuszka żebraka. Moje spierzchnięte wargi rozciągnęły się w uśmiechu tak szerokim, że zaczęły krwawić. Poczułem głęboką wdzięczność dla Richarda Parkera. Cofnąłem czerpak. Wziąłem kulkę odchodów w palce. Była bardzo ciepła, ale nie miała zbyt intensywnego zapachu. Rozmiarami przypominała duży owoc jambolana, tyle że była twardsza. A właściwie twarda jak kamień. Gdyby naładować nią muszkiet, można by powalić nosorożca.

Wrzuciłem ją z powrotem do czerpaka i dodałem odrobinę wody. Potem przykryłem kubek i odstawiłem na bok. Czekałem i ślina napływała mi do ust. Kiedy nie mogłem już dłużej wytrzymać, wepchnąłem kulkę do ust. Nie byłem jednak w stanie jej przełknąć. Nie chodziło nawet o cierpki smak, ale raczej o natychmiastowy i oczywisty wyrok mojego podniebienia: to nie ma żadnej wartości. I istotnie, był to jałowy odpad, bez żadnych walorów odżywczych. Wyplułem kulkę, żałując gorzko, że zmarnowałem wodę. Potem wziąłem osękę i zgarnąłem resztę odchodów Richarda Parkera. Poszły prosto za burtę, dla ryb.

Po kilku zaledwie tygodniach moje ciało zaczęło się degenerować. Puchły mi stopy i kostki, bardzo męczyło mnie dłuższe stanie.

ROZDZIAŁ 78

Odróżniałem wiele rodzajów nieba. Bywało niebo zasnute wielkimi białymi chmurami, płaskie u dołu, ale zaokrąglone i skłębione w górze. Bywało niebo zupełnie bezchmurne, kiedy błękit drażnił zmysły. Była też ciężka, przytłaczająca powłoka szarych chmur, które nie zwiastowały jednak deszczu. Było niebo upstrzone małymi białymi i kędzierzawymi obłoczkami. Albo zakryte chmurami, które wyglądały jak rozsnuta po błękicie wata. Gładkie niebo z mlecznej mgły. Pokryte gęstą warstwą czarnych, groźnych chmur deszczowych, które odpływały, nie uroniwszy ani kropli. Niebo z namalowanymi z rzadka płaskimi chmurami, które przypominały ławice piasku. Były też chmury, które zasłaniały słońce, pozwalając podziwiać malarskie efekty na horyzoncie: światło słoneczne zalewające powierzchnię oceanu, poziome, wyraziste granice pomiędzy światłem i cieniem. Niebo z czarną zasłoną deszczu w oddali. Niebo z warstwami chmur, grubych i nieprzejrzystych albo rozrzedzonych jak dym. Czarne i plujące deszczem w moją uśmiechniętą twarz. Niebo jak jedna wielka masa wody, nieustanny potop, od którego marszczyła się i puchła moja skóra i podczas którego kostniałem z zimna.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Życie Pi»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Życie Pi» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Życie Pi»

Обсуждение, отзывы о книге «Życie Pi» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x