Yann Martel - Życie Pi

Здесь есть возможность читать онлайн «Yann Martel - Życie Pi» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Życie Pi: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Życie Pi»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Grecka litera Pi stała się parasolem ochronnym dla głównego bohatera-miłośnika ogrodów zoologicznych i świetnego pływaka. Razem ze swoją rodziną mieszkał w Puttuczczeri, skąd jednak zamierzali przeprowadzić się do Kanady. Czekała ich długa podróż przez Ocean Spokojny, która niestety zakończyła się tragicznie.
Dramat jaki rozgrywał się na bezkresach wód stał w sprzeczności z piękną scenerią, jaka widoczna była z pokładu szalupy. 227 dni na Oceanie, mając za towarzysza jedynie tygrysa bengalskiego. Udało się przeżyć m.in. dzięki zapomnieniu o szybkim ratunku. Czas dla Pi nie istniał, o czym świadczy chociażby prowadzony przez niego dziennik, w którym nie ma dat ani żadnej numeracji. Tylko informacje praktyczne, pozwalające przetrwać w nowej sytuacji do której trzeba było się szybko dostosować. Jakże trafne okazało się powiedzenie potrzeba matką wynalazków.

Życie Pi — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Życie Pi», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Zacząłem badać inwentarz łodzi.

ROZDZIAŁ 50

Szalupa była głęboka dokładnie na trzy i pół stopy, szeroka na osiem i długa na dwadzieścia sześć stóp. Wiedziałem to, bo wszystkie dane były wydrukowane czarnymi literami na jednej z bocznych ławek. Z napisu wynikało, że łódź może pomieścić maksimum trzydziestu dwóch ludzi. Czyż nie byłoby wesoło, gdybym dzielił ją z takim tłumem? Tymczasem była nas trójka, a i tak dokuczała nam ciasnota. Symetryczna szalupa miała zaokrąglone końce, właściwie trudne do odróżnienia. Rufę można było poznać po małym sterze, stanowiącym jakby przedłużenie kilu, przód zaś, jeśli nie liczyć skonstruowanego przeze mnie przydatku, zwieńczył najbardziej tępy dziób w historii szkutnictwa. Aluminiowy kadłub był spojony nitami i pomalowany na biało.

Tak wyglądała łódź od zewnątrz. W środku nie była tak przestronna, jak by można oczekiwać, z powodu bocznych ławek, które biegły wzdłuż długości całej łodzi, łącząc się na dziobie i na rufie i tworząc w ten sposób na końcach dwie dodatkowe, mniej więcej trójkątne ławeczki. Pod ławkami znajdowały się hermetycznie zamknięte zbiorniki powietrzne. Boczne ławki miały szerokość trzech stóp, a zatem wolna przestrzeń między nimi miała dwadzieścia stóp długości i pięć szerokości. Tworzyło to obszar o powierzchni stu stóp kwadratowych, okupowany przez Richarda Parkera. Boczne ławki łączyły trzy poprzeczne; jedną z nich roztrzaskała zebra podczas upadku. Te poprzeczne ławki miały po dwie stopy szerokości każda i były rozmieszczone w równych odstępach, na wysokości dwóch stóp od dna. Gdyby Richard Parker siedział pod ławką, miałby niezłą zabawę, waląc co chwila głową w sufit, jeśli można to tak nazwać. Pod plandeką miał dodatkową przestrzeń dzięki dwunastocalowemu odstępowi pomiędzy górną krawędzią nadburcia, do której przymocowany był brezent, a ławkami. Razem dawało to zatem trzy stopy, co ledwie wystarczało, by tygrys mógł stanąć. Podłoga z wąskich, gładkich desek była płaska, ścianki zbiorników idealnie do niej prostopadłe. Tak więc, co ciekawe, choć łódź miała zaokrąglone końce i boki, jej wnętrze było prostokątne.

Miałem wrażenie, że oranż – ten piękny hinduski kolor – jest barwą symbolizującą przetrwanie, bo całe wnętrze łodzi, plandeka, kamizelki i koła ratunkowe, wiosła oraz większość innych ważnych detali, były pomarańczowe. Pomarańczowe były nawet plastikowe gwizdki.

Po obu stronach dziobu czerniały wypisane antykwą słowa „Tsimtsum” i „Panama”.

Plandekę z mocnego, szorstkiego brezentu zrolowano aż do środkowej poprzecznej ławki. Ta, przy której znajdowało się legowisko Richarda Parkera, pozostawała schowana, a trzecia była połamana i przygniatało ją ciało zebry.

W nadburciu było sześć dulek, wrębów w kształcie litery U; wioseł zostało tylko pięć, bo jedno straciłem, usiłując odepchnąć od szalupy Richarda Parkera. Trzy leżały na ławce po jednej stronie łodzi, czwarte na ławce przeciwległej, a z piątego skonstruowałem swój zbawczy bukszpryt. Wątpiłem w użyteczność tych wioseł jako środka napędu. Szalupa nie była łódką regatową, ale ciężką, solidną konstrukcją przeznaczoną do powolnego dryfowania bez nawigacji, choć przypuszczam, że gdyby było trzydziestu dwóch chłopa, moglibyśmy jakoś ruszyć.

Nie odnotowałem tych wszystkich i wielu innych szczegółów od razu. Zauważałem je z czasem i pod presją rozmaitych konieczności. Znalazłem się w najgorszej z najgorszych opresji, moja przyszłość malowała się w ponurych barwach i każdy drobiazg, każdy szczegół mógł zapalić w mojej świadomości światełko nadziei. A wtedy nie był już zwykłym drobiazgiem, ale przeobrażał się w najważniejszą rzecz na świecie, w coś, co mogło uratować mi życie. A takie odkrycia zdarzały się bez przerwy. Jakże prawdziwe jest porzekadło, że potrzeba jest matką wynalazków!

ROZDZIAŁ 51

Podczas pierwszego przeglądu nie wypatrzyłem jednak tego drobiazgu, na którym mi najbardziej zależało. Rufa i boczne ławki tworzyły jedną litą całość, podobnie jak boki zbiorników powietrznych. Podłoga przylegała płasko do wnętrza kadłuba; nie mogło być pod nią żadnych schowków. Było pewne, że nie ma tam żadnych szafek, skrzynek ani innych pojemników, tylko gładkie, jednolite, pomarańczowe powierzchnie.

Straciłem dobre mniemanie o kapitanach i dostawcach. Nadzieja na przeżycie przygasła. Pragnienie pozostało.

Jakie zapasy mogły być na dziobie, pod plandeką? Zawróciłem i zacząłem pełznąć w stronę dziobu. Czułem się jak wysuszona na wiór jaszczurka. Nacisnąłem dłonią brezent. Był mocno napięty. Gdybym go odwinął, dobrałbym się do tego, co mogło tam być zmagazynowane. Ale to oznaczałoby otwarcie wejścia do legowiska Richarda Parkera.

Nie wahałem się ani chwili. Pragnienie pobudzało mnie do działania. Wyciągnąłem wiosło spod brezentu. Włożyłem na siebie koło ratunkowe. Położyłem wiosło w poprzek dziobu. Pochyliłem się nad nadburciem i kciukiem ściągnąłem z haka linę przytrzymującą brezent. Namęczyłem się z tym okropnie. Ale z drugim i trzecim hakiem poszło już łatwiej. Zrobiłem to samo po drugiej stronie. Brezent zwiotczał pod naciskiem moich łokci. Leżałem na nim płasko, nogami w stronę rufy.

Odwinąłem brzeżek plandeki i od razu wiedziałem, że moje wysiłki zostały nagrodzone. Dziób był skonstruowany podobnie jak rufa; tu również była ławeczka. A na niej, o kilka cali od stewy, błyszczał jak brylant rygiel. Dostrzegłem zarys wieka. Serce zaczęło mi walić jak młotem. Odwinąłem brezent jeszcze trochę i zajrzałem pod spód. Wieko miało kształt trójkąta z zaokrąglonymi kątami, trzy stopy u podstawy i dwie wysokości. W tym samym momencie dostrzegłem jakiś wielki pomarańczowy kształt. Cofnąłem się gwałtownie, ale pomarańczowy masyw nie poruszył się. Nie dostrzegłem też oczu. Spojrzałem jeszcze raz. To nie był tygrys, lecz kamizelki ratunkowe. Legowisko Richarda Parkera zamykał od mojej strony stos kamizelek.

Ciarki przebiegły mi po grzbiecie. Między kamizelkami, jak przez zasłonę z liści, dostrzegłem po raz pierwszy wyraźnie, bez wątpliwości, czy nie jest to przywidzenie, fragment Richarda Parkera – jego zad i grzbiet. Płowy, pasiasty i wprost ogromny. Tygrys leżał na brzuchu, zwrócony w stronę rufy. Leżał nieruchomo, tylko boki wznosiły się i opadały miarowo. Aż zamrugałem oczami, nie dowierzając, że jestem tak blisko. Dzieliły mnie od niego zaledwie dwie stopy. Mogłem go uszczypnąć w tyłek. A między nami nie było nic oprócz cienkiego brezentu, który nie stanowił żadnej przeszkody.

– Boże, ratuj! – żadne wołanie nie mogło być bardziej żarliwe od tego cichego jak oddech szeptu. Leżałem w absolutnym bezruchu.

Musiałem jednak dostać się do wody. Opuściłem powoli rękę i po cichutku odsunąłem zasuwę. Podniosłem wieko. W środku był pojemnik.

Wspomniałem wcześniej o szczegółach, które były dla mnie zbawieniem. To był właśnie jeden z nich: zawiasy wieka znajdowały się o jakiś cal od krawędzi ławki dziobowej, co oznaczało, że kiedy pokrywa była otwarta, stawała się zaporą odgradzającą mnie od Richarda Parkera, który inaczej mógłby się do mnie dostać, odsunąwszy na bok kamizelki. Otworzyłem wieko tak, aż oparło się o poprzecznie ułożone wiosło i brzeg plandeki. Teraz Richard Parker, chcąc mnie zaatakować, musiałby sforsować pokrywę. Gdyby podjął taką próbę, zdążyłbym wskoczyć w kamizelce do wody. Rozejrzałem się dookoła. Nigdzie nie było widać rekinów.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Życie Pi»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Życie Pi» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Życie Pi»

Обсуждение, отзывы о книге «Życie Pi» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x