Zostałem hindusem dzięki rzeźbionym rożkom ze sproszkowanym czerwonym kumkum i koszykom z żółtymi grudkami kurkumy, dzięki girlandom kwiatów i pokruszonym skorupom kokosa, dzięki zwiastującemu nadejście Boga dźwiękowi dzwoneczków, dzięki zawodzeniu trzcinowych piszczałek nadaswaram i dudnieniu bębnów, dzięki tupotowi bosych nóg na kamiennych podłogach korytarzy pogrążonych w mroku przeszywanym włóczniami słonecznego światła, dzięki woni kadzideł, płomykom krążących w ciemnościach lamp arati , śpiewanym słodkimi głosami badżanom, dzięki słoniom, które ustawiły się w krąg, żeby błogosławić, dzięki kolorowym malowidłom na ścianach, opowiadającym równie barwne historie, wreszcie dzięki wypisywanemu na czołach na różne sposoby temu samemu słowu – wiara. Zacząłem okazywać lojalność wobec tych zmysłowych doznań i wrażeń, zanim jeszcze dowiedziałem się, co znaczą i czemu służą. Tak dyktuje mi moje serce. Czuję się swojsko w świątyni hinduskiej. Jestem świadom obecności Istoty Najwyższej, choć nie upersonifikowanej, jak to się zwykle odczuwa, lecz jako czegoś znacznie większego. Wciąż jeszcze serce we mnie zamiera na widok murti , tego Boga upostaciowanego, który mieszka w świętym przybytku. Wiem, że znajduję się wtedy naprawdę w świętym kosmicznym łonie, w miejscu, gdzie wszystko się rodzi, i odczuwam jako wielkie szczęście to, że mogę obcować z samą jego istotą. Ręce składają mi się same w poczuciu nabożnej czci. Łaknę ofiarnego prasadu , tej przesłodkiej ofiary składanej Bogu, która wraca do nas w postaci oczyszczonego, poświęconego poczęstunku. Moje dłonie pragną poczuć żar świętego płomienia, którego błogosławieństwo przenoszę na moje oczy i czoło.
Ale religia to coś więcej niż obrządek i rytuał. Obrządek i rytuał są tylko jej zewnętrzną manifestacją. Pod tym względem też jestem hindusem. Wszechświat ma dla mnie sens wtedy, kiedy patrzę na niego oczami hindusa. Istnieje brahman , dusza świata, rama, na której rozpięta jest tkanina bytu, jej wątek i osnowa ze wszystkimi ornamentami czasu i przestrzeni. Jest też pozbawiona jakichkolwiek cech nirguna , której nie sposób zrozumieć, opisać, dotknąć; szyjemy dla niej gorset ze swoich ułomnych słów – Jedna, Prawdziwa, Harmonijna, Absolutna, Najwyższa Rzeczywistość, Podstawa Bytu – i próbujemy ją w ten gorset wcisnąć, ale nirguna zawsze go rozsadza. Pozostajemy bezradni i niemi. Ale istnieje także saguna , z określonymi cechami, i do niej nasz gorset ze słów pasuje. Nazywamy ją imieniem Siwy, Kriszny, Śakti, Ganeśi: możemy się do niej zbliżyć i zrozumieć ją, możemy wyróżnić pewne atrybuty – to, że jest kochająca, miłosierna, przerażająca – i czujemy, że łączy nas z nią pewien subtelny związek. Saguna jest stworzoną przez brahmana manifestacją przystosowaną do naszych niedoskonałych zmysłów, manifestacją, w której brahman objawia się nie tylko w osobach bogów, lecz także w istotach ludzkich, w zwierzętach, drzewach, w garści ziemi, bo wszystko to naznaczone jest piętnem boskości. Najgłębszą życiową prawdą jest to, że brahman nie różni się od atmana , naszej wewnętrznej duchowej siły, tego, co można nazwać duszą. Dusza jednostki dotyka duszy świata w taki sposób, jak zdrój łączy się z lustrem wody. To, co w sposób niepojęty i niedający się opisać słowami podtrzymuje wszechświat, i to, co tkwi w nas najgłębiej i usiłuje się jakoś uzewnętrznić, jest w gruncie rzeczy tym samym. Nieskończone w obrębie skończonego i skończone w nieskończoności. Gdybyście mnie zapytali, jakie dokładnie są wzajemne relacje brahmana i atmana , odpowiedziałbym, że takie same, jak relacje pomiędzy Ojcem, Synem i Duchem Świętym: tajemnicze. Jedno jest wszakże jasne: atman dąży do absolutu, do zjednoczenia się z nim i w życiu doczesnym człowieka pielgrzymuje od narodzin ku śmierci, by potem znów się odrodzić i znów umrzeć, i tak na przemian, aż uda mu się zrzucić krępujący go pancerz. Ścieżki wiodące ku wyzwoleniu są liczne, ale to, co zgromadzimy po drodze, pozostaje niezmienione; jest to bank karmy, w którym każdy z nas ma na rachunku wyzwolenia otwarty kredyt lub debet, w zależności od swych Postępków.
Tym, w paru świętych słowach, jest hinduizm – i ja byłem przez całe życie hindusem. W kategoriach tej religii widzę swoje miejsce we wszechświecie.
Nie powinniśmy się jednak zanadto przywiązywać do swoich wyobrażeń! Precz z fundamentalizmem i zbyt dosłownym interpretowaniem religii! Przypomina mi się historia Kriszny z czasów, kiedy byl jeszcze pastuchem. Co noc zapraszał wiejskie dziewczyny na tańce w lesie. Dziewczyny przychodziły i zaczynały się pląsy. Ciemna noc, ognisko na środku polany huczy i trzaska, rytm muzyki jest coraz szybszy – dziewczęta tańczą i tańczą ze swym najsłodszym Panem, który sprawił, że może tańczyć z każdą z osobna i ze wszystkimi jednocześnie. Ale w chwili, gdy dziewczyna robi się zbyt zaborcza, kiedy zaczyna sobie wyobrażać, że Kriszna jest tylko jej partnerem, on znika. Dlatego właśnie nie powinniśmy być zazdrośni o Boga.
Jest tu, w Toronto, kobieta bardzo droga memu sercu. Była moją przybraną matką. Nazywam ją Cioteczką i jej się to podoba. Pochodzi z Quebecu. Choć mieszka w Toronto od ponad trzydziestu lat, nadal myśli po francusku i zdarza jej się potknąć na jakimś angielskim zwrocie czy słowie. Kiedy usłyszała po raz pierwszy słowa Hare Kriszna , sądziła, że chodzi o Hairless Christians , bezwłosych chrześcijan, i odtąd zawsze tak to kojarzyła. Poprawiając ją kiedyś, zauważyłem przy okazji, że w gruncie rzeczy tak bardzo się nie myli, że hindusi, ze swoją wszechogarniającą miłością są właściwie bezwłosymi chrześcijanami, podobnie jak muzułmanie, widzący wszędzie i we wszystkim Boga, są brodatymi hindusami, a chrześcijanie, ze swoim oddaniem Bogu – muzułmanami, tyle że bez turbanów.
Pierwszy cud zapada w duszę najgłębiej. Następny wpasowuje się niejako we wrażenie, jakie pozostawił ten pierwszy. Zawdzięczam hinduizmowi pierwotny pejzaż swoich religijnych wyobrażeń, te wszystkie miasteczka i rzeki, pola bitew i lasy, święte góry i głębokie morza, cały ten świat, w którym bogowie, święci, niegodziwcy i zwykli śmiertelnicy wciąż ocierają się o siebie i czyniąc to, określają się, dowiadują, kim i dlaczego są. Po raz pierwszy usłyszałem o kosmicznej wszechmocy czulej łagodności właśnie w owej hinduskiej krainie. Usłyszałem przemawiającego Krisznę i podążyłem za nim. I Kriszna, w swej mądrości i bezgranicznej miłości, zaprowadził mnie do pewnego człowieka.
Miałem czternaście lat i byłem zdeklarowanym hindusem, kiedy podczas wakacji spotkałem Chrystusa.
Ojciec rzadko brał wolne, ale kiedy już się tak zdarzyło, jechaliśmy do Munnaru w pobliskiej Kerali. Munnar to małe górskie uzdrowisko, otoczone najwyżej na świecie położonymi plantacjami herbaty. Był początek maja i do letniego monsunu było jeszcze daleko. Na równinach Tamilnadu panował potworny upał. Dotarliśmy z Madurai do Munnaru po pięciu godzinach jazdy krętymi górskimi drogami. Panujący tu chłodek orzeźwiał przyjemnie, jak mięta. Robiliśmy to, co wszyscy turyści. Odwiedziliśmy fabrykę herbaty Tata. Odbyliśmy rejs po jeziorze. Zwiedziliśmy wielką farmę hodowlaną. W rezerwacie karmiliśmy solą kozły górskie. („Mamy kilka takich w naszym zoo. Muszą państwo przyjechać do Puttuczczeri”, powiedział ojciec do jakichś szwajcarskich turystów). Ravi i ja poszliśmy obejrzeć plantacje za miastem. Wszystko to było pretekstem, żeby choć trochę ocknąć się z letargu. Późnym popołudniem ojciec i matka byli już tak zadomowieni w herbaciarni naszego wygodnego hotelu, jak dwa koty wygrzewające się tam na parapecie. Matka czytała, ojciec gawędził z innymi gośćmi.
Читать дальше