Ma infekcję.
Umrze?
Podali jej antybiotyk.
Więc wyzdrowieje?
Milczenie.
Nie tak miało być. Nie tak nagle, jakbym wpadła pod samochód. Bez tego dziwnego gorąca, bez tych wewnętrznych ran. Białaczka jest chorobą postępującą. Miałam słabnąć stopniowo do chwili, aż stanę się zupełnie obojętna.
A ja nie jestem obojętna. Kiedy to się zmieni?
Staram się myśleć o prostych rzeczach – o gotowaniu ziemniakach, mleku. Jednak wciąż dręczą mnie straszne obrazy – wypalone drzewa, kurz. Obnażona kość szczęki.
Chcę powiedzieć tacie, jak bardzo się boję, ale mówienie okazuje się wysiłkiem równie dużym jak dla zdrowego człowieka wydostanie się ze zbiornika pełnego ropy. Moje słowa wypływają z jakiegoś ciemnego i śliskiego miejsca.
– Nie pozwól mi spaść.
Trzymam cię.
Spadam.
Jestem tutaj. Trzymam cię.
Ale w jego oczach czai się lek, twarz skurczyła mu się jakby miał sto lat.
Budzę się w kwiatach. Wazony pełne są tulipanów i goździków jak podczas ślubu, gipsówka pleni się przy łóżku.
Budzę się przy tacie, który wciąż trzyma moja rękę.
Otaczają mnie same wspaniałe rzeczy – kubek, krzesło. Błękitne niebo za oknem.
– Jesteś spragniona? – pyta tata. – Podać ci coś do picia?
Mam ochotę na sok z mango. Dużo soku. Tata podnosi poduszkę i przytrzymuje szklankę. Patrzy mi w oczy. Nabieram soku w usta, przełykam. Czekam chwilę, aż złapię oddech, i znów podsuwa szklankę. Potem ociera mi usta chusteczką.
– Poisz mnie jak dziecko.
Kiwa głową. Łzy napływają mu do oczu.
Zasypiam. Budzę się znowu. Tym razem umieram z głodu.
– Jest szansa na lody?
Tata odkłada książkę z uśmiechem.
– Za minutkę. – Nie ma tylko chwilę, wraca z lodem truskawkowym. Owija patyk chusteczką, żeby nie kapało. Mogę go wziąć do ręki. Lód jest przepyszny. Moje ciało rozpoczęło proces naprawy. Nie sądziłam, że jeszcze to potrafi. Wiem, że nie umrę, trzymając w reku truskawkowego loda na patyku.
Chyba będę miała ochotę na jeszcze jednego.
Tata mówi, że dostanę ich pięćdziesiąt, jeśli zechcę. Pewnie zapomniał, ze nie wolno mi jeść cukru ani nabiału.
– Mam dla ciebie coś jeszcze. – Grzebie w kieszeni i wyciąga magnes na lodówkę. Jest w kształcie serca, pomalowany na czerwono i nierówno pociągnięty lakierem. – Cal go zrobił. Kazał cię pozdrowić.
A mama?
Odwiedziła cię kilka razy. Byłaś bardzo słaba, Tesso. Musieliśmy ograniczyć liczbę wizyt.
Więc Adam nie przyszedł?
Jeszcze nie.
Oblizuje patyk, starając się wyssać trochę więcej smaku. Drewno drapie mnie w język.
– Przynieść ci kolejnego loda?
Nie. Idź już.
Moja odpowiedź go zaskoczyła.
– Dokąd?
Odbierz Cala ze szkoły i wybierzcie się do parku. Zagrajcie w piłkę. Kup mu frytki, a potem wróć i opowiedz mi o tym.
Tata wydaje się trochę zdziwiony, ale się śmieje.
– Widzę, że masz nastrój do świętowania.
Chcę, żebyś zadzwonił do Adama. Powiedz mu, ze może dzisiaj do mnie przyjść.
Coś jeszcze?
Powiedz mamie, że chcę dostać prezenty: drugi sok, mnóstwo czasopism i nowy podkład do makijażu. Jeśli sobie nie radzi z całą tą sytuacją, to niech mi przynajmniej coś kupi.
Tata poweselał. Bierze kurtkę i zapisuje, jakich odcienie pudru i szminki używam. Zachęca mnie, żebym zastanowiła się, na co jeszcze mam ochotę, więc zamawiam jagodzianki, mleko czekoladowe i sześciopak kremowych jajek. Ostatecznie zbliża się Wielkanoc.
Całuje mnie trzy razy w czoło i mówi, że niedługo wróci.
Po jego wyjściu ptak przysiada na parapecie. Jest zwyczajny, to nie sęp ani feniks, lecz po prostu szpak. Wchodzi pielęgniarka z czystą pościelą, nalewami wody do kubka. Pokazuję jej ptaka i żartuję, że to zwiastun śmierci. Przygryza wargi i ostrzega, żebym nie kusiła losu.
Ale szpak patrzy na mnie znacząco i unosi łebek.
– Jeszcze nie teraz – szepczę.
Przychodzi lekarz.
– Udało nam się dobrać odpowiedni antybiotyk – oznajmia.
Nareszcie Było trochę strachu.
Naprawdę?
Mam na myśli ciebie. Tak silna infekcja może oszołomić.
Osłuchuje mnie, a ja odczytuje jego nazwisko z plakietki. Doktor James Wilson. Jest mniej więcej w wieku mojego taty, ale szczuplejszy, ma ciemne włosy, lekko łysieje nad czołem. Wydaje się być zmęczony. Ogląda moje ręce, nogi i plecy, szukając śladów podskórnego krwawienia. Potem siada na krześle przy łóżku i zapisuje coś w karcie choroby.
Lekarze oczekują, że będę uprzejma i wdzięczna. Dzięki temu ich praca stanie się łatwiejsza. Tymczasem nie mam ochoty zachowywać się taktownie.
– Ile czasu mi zostało?
Patrzy na mnie zaskoczony.
– Może zaczekamy z tą rozmową na twojego tatę?
Po co?
Wspólnie rozważymy dalszą terapię.
Przecież to ja jestem chora, nie on.
Wkłada długopis do kieszeni. Zaciska usta.
– Nie chcę się bawić w zgadywanie, Tesso. To nie pomaga.
Mnie pomoże.
Nie chodzi o to, że postanowiłam być dzielna. Nie podejmuję postanowień noworocznych. Ale jestem podłączona do kroplówki i straciłam mnóstwo czasu na pobyt w szpitalu. Nagle dostrzegam wyraźnie, co jest naprawdę ważne.
– Moja najlepsza przyjaciółka urodzi dziecko za osiem tygodni i muszę wiedzieć, czy jeszcze je zobaczę.
Krzyżuje nogi i zaraz je rozkłada. Trochę mi go żal. Lekarze nie przechodzą szkolenia w dziedzinie przekazywania pacjentom złych wiadomości.
– Gdybym przedstawił teraz nadmiernie optymistyczne prognozy, poczułabyś się potem rozczarowana. Podobnie byłoby, gdybym okazał się pesymistą.
Nie szkodzi. Pan się w tym lepiej orientuje niż ja. Proszę, James.
Nawet pielęgniarkom nie wolno zwracać się do lekarzy po imieniu i normalnie nigdy bym się na to nie ośmieliła. Ale coś się zmieniło. To moja śmierć i o niektórych rzeczach muszę wiedzieć.
– Nie pozwę cię, jeśli się pomylisz.
Posyła mi blady uśmiech.
– Udało nam się zwalczyć infekcję i czujesz się znacznie lepiej, lecz badanie krwi nie przyniosło zadowalających wyników. Przeprowadzimy więcej testów. Możemy je omówić, gdy wróci twój ojciec.
Czy choroba zaatakowała naczynia obwodowe?
Nie wiemy tego jeszcze na pewno, Tesso. Nie wolałabyś zaczekać z tą rozmową na tatę?
Po prostu powiedz.
Wzdycha głęboko, jakby sam nie mógł uwierzyć w to, że mi ulega.
– Tak, wykryliśmy chorobę w naczyniach obwodowych. Bardzo mi przykro.
Więc tak to wygląda. Toczy mnie rak, mój układ odpornościowy przestał funkcjonować i nie mogą już nic dla mnie zrobić. Sprawdzali to podczas cotygodniowych badaniach krwi. Stało się.
Zawsze myślałam, że nieodwołalna diagnoza będzie jak cios w żołądek – najpierw ostry ból, a potem otępienie. Ale nic takiego nie czuję. Jestem całkowicie skoncentrowana.
– Tata już wie?
Kiwa potakująco głową.
– Zamierzaliśmy powiedzieć ci razem.
Co ze mną będzie dalej?
Twój układ odpornościowy przestał funkcjonować, Tesso. Masz ograniczone możliwości. Możemy nadal podawać ci krew, jeśli chcesz, ale poprawa potrwa krótko. Gdy dostaniesz anemii zaraz po transfuzji, będziemy musieli zrezygnować.
I co wtedy?
Zrobimy wszystko, żebyś nie cierpiała, i zostawimy cię w spokoju.
Codzienne transfuzje nie wchodzą w grę?
Nie.
Więc nie przeżuję ośmiu tygodni?
Doktor Wilson patrzy mi prosto w oczy.
– Będziesz miała dużo szczęścia, jeśli ci się uda.
Читать дальше