Nigdy nie skończę.
Widzę piękną chmurę, przez którą prześwituje słońce, brązowego ptaka przecinającego niebo prostą linią. Znaki są wszędzie. Jestem bezpieczna.
Cal też dał się wyciągnąć w moje poszukiwania różnych niecodziennych zjawisk, ale jest bardziej praktyczny. Nazywa je czarami przeganiającymi śmierć. Rozwiesił czosnek nad wszystkimi drzwiami i w każdym rogu nad moim łóżkiem. Na frontowej bramie i na furtce z tyłu domu umieścił tabliczki z napisem „TRZYMAJ SIĘ Z DALEKA”.
Wczoraj wieczorem oglądaliśmy razem telewizję. Związał nasze nogi skakanką. Wyglądaliśmy jak przedstawiciele rasy trójnogich.
– Nikt Cię nie zabierze, jeśli będziesz przywiązana do mnie – oznajmił.
Mogą zabrać i ciebie!
Wzruszył ramionami, jakby się tym nie przejął.
– Na Sycylii też cię nie znajdą.
Jutro wylatujemy. Cały tydzień w słońcu. Drażnię się z Zoey, pokazując jej wulkaniczne plaże z czarnym piaskiem, morze okolone łańcuchem gór, kawiarenki i rynki. Niektóre zdjęcia przedstawiają potężną Etnę w tle, odległą i zionącą ogniem.
– To aktualny wulkan – mówię. – Nocą puszcza ikry, a kiedy pada deszcz, wszystko wokół pokrywa pył.
Ale chyba będzie ładna pogoda? Pewnie jest tam ze trzydzieści stopni – zgaduje Zoey, zamykając folder. – Nie mogę uwierzyć, że twoja mama oddała swój bilet Adamowi.
Tata też w to nie wierzy.
Zoey zastanawia się przez chwilę.
– Wydawało mi się, że jednym z punktów na twojej liście było połączenie ich.
Na pozycji siódmej.
Okropność. – Rzuca gazetę na trawę. – Nagle zrobiło mi się smutno.
To przez hormony.
Smutniej, niż mogłabyś sobie wyobrazić.
Mówiłam. Hormony.
Wpatruje się smętnie w niebo, a już w następnej chwili odwraca się do mnie z uśmiechem.
– Wiesz, że za trzy tygodnie odbieram klucze?
Rozmowa o mieszkaniu zawsze ją rozwesela. Rada Miejska postanowiła przyznać Zoey stypendium. Może zamienić talony na farby i tapetę. Ożywia się, opowiadając o urządzeniu sypialni i o kafelkach z wzorem tropikalnych ryb, które chce kupić do łazienki.
Dziwne, kiedy o tym opowiada, jej ciało zaczyna falować. Usiłuję się skupić na wyobrażeniu sobie tej kuchni, ale mam wrażenie, że Zoey drży od przegrzania.
– Dobrze się czujesz? – pyta. – Znów masz taką dziwną minę.
Pochylam się i masuję sobie czaszkę. Koncentruję się na bólu między oczami i staram się go złagodzić.
– Zawołać twojego tatę?
Nie.
Podać ci szklankę wody?
Nie. Zostań. Zaraz wracam.
Dokąd idziesz?
Nie widzę Adama, ale go słyszę. Przekopuje kawałek ogrodu, żeby jego mama mogła posadzić kwiaty, kiedy on wyjedzie. Słyszę, jak naciska butem na łopatę, a wilgotna ziemia stawia mu opór.
Przechodzę przez dziurę w płocie. Dobiega mnie szept rosnących roślin – pączki otwierają się, delikatnie zielone pędy torują sobie drogę na powierzchnię.
Adam zdjął sweter i pracuje w podkoszulce bez rękawów i dżinsach. Wczoraj ostrzygł włosy. Łuk jego szyi w miejscu, w którym łączy się z barkami, jest wstrząsająco piękny. Uśmiecha się na mój widok, odstawia łopatę i podchodzi.
– Cześć!
Wtulam się w niego i czekam, aż poczuję się lepiej. Jest ciepły. Ma słoną, pachnącą słońcem skórę.
– Kocham cię.
Cisza. Strach. Czy zamierzałam to powiedzieć?
Uśmiecha się na swój sposób, krzywo.
– Ja też cię kocham, Tesso.
Kładę mu rękę na ustach.
– Nie mów nic, jeśli tak nie czujesz.
Tak właśnie czuję.
Palce wilgotnieją mi pod jego oddechem. Całuje moją dłoń.
Chowam to wszystko w sercu – dotyk skóry pod palcami, jego smak na moich ustach. Będę tego potrzebowała jak talizmanu, żeby przetrwać swoją niemożliwą podróż.
Muska mój policzek jednym palcem, przesuwa nim od skroni po brodę i wyżej, aż do ust.
– Dobrze się czujesz?
Kiwam głową.
Patrzy na mnie lekko zaintrygowany.
– Jesteś dziwnie spokojna. Przyjść do ciebie, kiedy skończę? Moglibyśmy przejechać się motorem, pożegnać się ze wzgórzem na tydzień.
Znowu kiwam głową. Tak.
Całuje mnie na do widzenia. Smakuje jak masło.
Przytrzymuję się płotu, przełażąc z powrotem przez dziurę. Jakiś ptak wyśpiewuje skomplikowane trele. Tata stoi na schodkach z ananasem w dłoni. To są dobre znaki. Nie ma potrzeby się bać.
Wracam na fotel. Zoey udaje, że śpi, ale otwiera jedno oko, kiedy siadam obok.
– Ciekawe, czy podobałby ci się, gdybyś była zdrowa.
Tak.
Nie jest tak przystojny jak Jake.
Za to dużo milszy.
Założę się, że czasem cię wkurza. Wygaduje brednie albo chce się kochać, kiedy ty nie masz na to ochoty.
Nie.
Zerka na mnie spode łba.
– Przecież to facet.
Jak mam jej to wyjaśnić? To szczęście, gdy otacza mnie nocą ramieniem? Sposób, w jaki zmienia się jego oddech w miarę upływu godzin i dzięki temu wiem, kiedy zacznie świtać? Każdego ranka po obudzeniu całuje mnie. Jego ręka leżąca na mojej piersi podtrzymuje bicie serca.
Zbliża się tata z ananasem.
– Chodź do środka. Philippa czeka.
Ale ja nie chcę. Źle się czuję w zamkniętym pomieszczeniu. Wolę zostać pod jabłonką, na świeżym, wiosennym powietrzu.
– Poproś ją, żeby przyszłą tutaj.
Wzrusza ramionami i zawraca do domu.
– Zrobi mi badanie krwi – mówię do Zoey.
Marszczy nos.
– W porządku. I tak już zmarzłam.
Philippa wkłada gumowe rękawiczki.
– Widzę, ze miłość czyni cuda.
Jutro obchodzimy naszą dziesiątą rocznicę.
Dziesięć tygodni? Cóż, uczucie ci służy. Od dzisiaj będę rekomendowała stan zakochania wszystkim pacjentom.
Podnosi moje ramię i dezynfekuje miejsce wokół portu kawałkiem gazy.
– Spakowałaś się już?
Biorę tylko kilka sukienek, bikini i sandałki.
Nic więcej?
A czego mi jeszcze trzeba?
Przede wszystkim kremu do opalania, kapelusza i cieplejszego swetra! Nie chcę cię leczyć z poparzeń słonecznych po powrocie.
Lubię, kiedy tak zrzędzi. Przychodzi do mnie od tygodni. Chyba jestem jej ulubioną pacjentką.
– Jak się miewa Andy?
Uśmiecha się blado.
– Był przeziębiony przez cały tydzień. Chociaż, oczywiście, twierdził, że ma grypę. Wiesz, jacy są mężczyźni.
Nie wiem, ale kiwam głową ze zrozumieniem. Ciekawa jestem, czy mąż ją kocha, czy dba o to, żeby czuła się wspaniale, czy leży w jej tłustych ramionach.
– Dlaczego nie masz dzieci, Philippo?
Patrzy prosto na mnie, odciągając krew do strzykawki.
– Nie zniosłabym ciągłego lęku o nie.
Napełnia krwią drugą strzykawkę i wstrzykuje ja do butelki, oblewa wenflon roztworem soli oraz heparyną, pakuje swoje narzędzia do torby i wstaje. Przez chwilę mam wrażenie, ze mnie przytuli, ale nie robi tego.
– Baw się dobrze – mówi. – I nie zapomnij wysłać mi pocztówki Patrzę na nią, jak idzie po ścieżce, kołysząc się na boki. Odwraca się na schodach i macha na pożegnanie.
Z domu wychodzi Zoey.
– Czego ona tak szuka w tej krwi?
Choroby.
Zoey siada i kiwa głową ze zrozumieniem.
– Twój tata szykuje lunch. Zaraz nam przyniesie.
Roztańczony liść. Długi cień padający na trawnik.
Wszędzie widzę znaki. Niektóre robię sama. Inne przychodzą nie wiadomo skąd.
Zoey łapie mnie za rękę i przyciska do brzucha.
– Poruszyła się! Połóż tu dłoń… nie, tutaj. Dobrze.
Czuję powolny, okrężny ruch. Jakby jej dziecko fikało koziołki w zwolnionym tempie. Chcę cały czas trzymać tu rękę. Chcę, żeby dziecko zmieniło pozycję jeszcze raz.
Читать дальше