Ach, więc będzie to kolejny wieczór z Eurodziecinami. Cokolwiek to znaczy. A ze spraw bardziej istotnych, co powinnam włożyć? Elisa i ekipa obracali się w pracy w kręgu czarnych spodni, czarnych spódnic i czarnych sukienek, więc prawdopodobnie bezpiecznie będzie trzymać się tej formuły. Zadzwoniłam do banku, do Penelope.
– Hej, to ja. Jak leci?
– Uch. Masz niewiarygodne szczęście, że porzuciłaś tę nieszczęsną wyzyskiwalnię. Czy Kelly nie szuka pracowników?
– Taa, chciałabym. Ale słuchaj, co myślisz o tym, żeby wszystkich dzisiaj poznać?
– Wszystkich?
– No, nie wszystkich, tylko moich bezpośrednich współpracowników. Wiem, że miałyśmy inne plany, ale ponieważ zawsze chodzimy do Black Door, pomyślałam, że byłoby zabawnie pójść z nimi na kolację. Masz ochotę?
– Jasne – powiedziała Pen głosem, który sugerował, że jest zbyt zmęczona, żeby się ruszyć. – Avery wychodzi dzisiaj z przyjaciółmi z liceum, a ja mam na to zerową ochotę. Kolacja brzmi zabawnie. Gdzie?
– Cipriani w śródmieściu. Byłaś?
– Nie, ale moja matka obsesyjnie o tym opowiada. Nie może się doczekać, kiedy wypróbuję to miejsce.
– Czy powinnam denerwować się faktem, że twoja matka i mój wujek najwyraźniej znają każde modne miejsce w mieście, a my nie mamy o niczym pojęcia?
– Witaj w moim życiu – westchnęła. – Avery jest taki sam… zna wszystkich i wszystko. Ja się nie mogę zmusić. Sam wysiłek związany ze zwykłym życiem jest zbyt wyczerpujący. Ale dzisiaj będzie zabawnie. Naprawdę chciałabym poznać ludzi, którzy zarabiają na życie urządzaniem przyjęć. I podobno jedzenie mają tam wspaniałe.
– Cóż, nie jestem pewna, czy dla tej ekipy ma to znaczenie. W tym tygodniu spędziłam z Elisą czterdzieści godzin i nie widziałam, żeby cokolwiek jadła. Wygląda na to, że żyje papierosami i colą light.
– Dieta modnej dziewczyny, co? Brawo. Taki poziom poświęcenia zasługuje na oklaski. – Penelope westchnęła. – Zaraz jadę do domu. Bierzemy jedną taksówkę do miasta?
– Świetnie. Zabiorę cię z rogu Czternastej i Piątej chwilę przed dziewiątą. Zadzwonię, kiedy złapię taksówkę – powiedziałam.
– Brzmi dobrze. Będę czekała na dole. Pa.
Pospiesznie udałam się do szafy. Po dywagacjach i przymiarkach zdecydowałam się na obcisłe czarne spodnie i zwykły czarny top. Wygrzebałam jakieś buty na odpowiednio wysokim obcasie, kupione podczas wyprawy na zakupy do Soho, i poświęciłam trochę czasu na artystyczne rozburzenie moich bardzo gęstych czarnych włosów. Odziedziczyłam je po mamie. Wzbudzały powszechny entuzjazm do chwili, kiedy człowiek zda sobie sprawę, że z trudem daje się je ściągnąć w koński ogon i dodają pół godziny do czasu potrzebnego na przygotowanie się do wyjścia. Spróbowałam nawet zrobić sobie szczątkowy makijaż, co zdarza mi się tak rzadko, że szczoteczkę do tuszu miałam całą w grudkach, a kilka szminek zaschło w pojemnikach. Wszystko jedno, pomyślałam, śpiewając razem z Mikiem & the Mechanics The Living Years i pracując nad twarzą… To nawet dość zabawne. Musiałam przyznać, że efekt końcowy był wart dodatkowego wysiłku: nic nie zwisało mi znad paska do spodni, piersi zachowały krągłość jak u tęgiej dziewczyny, mimo że reszta skurczyła się, a tusz, którym niedbale posmarowałam rzęsy, przypadkiem idealnie się rozmazał, dając moim matowym szarym oczom seksowną przydymioną oprawę.
Penelope czekała na dworze dokładnie za dziesięć dziewiąta i zostałyśmy dowiezione pod wskazany adres na czas. Na Zachodnim Broadwayu znajdowały się setki restauracji i wydawało się, że wszyscy zgromadzili się przy stolikach na zewnątrz, pod ogrzewającymi lampami, sprawiając wrażenie wymytych do połysku i onieśmielająco szczęśliwych. Miałyśmy trochę kłopotu ze znalezieniem właściwego miejsca, ponieważ kierownictwo restauracji nie zadało sobie trudu, żeby postawić znak. Być może to kwestia praktycznego podejścia: ponieważ popularność większości modnych miejsc w Nowym Jorku trwa krócej niż sześć miesięcy, ma się jedną mniej rzecz do usuwania przy likwidacji interesu. Na szczęście pamiętałam numer z poszukiwań w Internecie i wypatrzyłyśmy wejście zza rogu. Grupa skąpo, acz kosztownie ubranych kobiet zgromadziła się przy barze, gdzie starsi mężczyźni napełniali im kieliszki, ale nie zauważyłam Elisy ani nikogo z biura.
– Bette! Tutaj! – zawołała Elisa z kieliszkiem szampana w jednej ręce i papierosem w drugiej. Rozsiadła się wśród stolików na dworze, przechylona kusząco przez jedno z ogrodowych krzeseł, jej patykowate kończyny wyglądały, jakby lada chwila miały się połamać. – Wszyscy są w środku. Tak się cieszą, że przyszłaś!
– Jezu Chryste, ależ chuda – mruknęła pod nosem Penelope, gdy szłyśmy w stroną stolików.
– Cześć – rzuciłam i pochyliłam się, żeby pocałować Elisę na powitanie. Odwróciłam się, żeby przedstawić ją Penelope, ale zauważyłam, że wciąż czeka z nastawionym policzkiem i zamkniętymi oczami. Oczekiwała tradycyjnego, europejskiego, podwójnego pocałunku, a ja przerwałam w połowie. Czytałam ostatnio niezły artykuł w „Cosmo”, określający podwójny pocałunek jako głupie, sztuczne zachowanie, i postanowiłam zawalczyć: żadnych więcej podwójnych pocałunków w moim wykonaniu. Jak mawia Oprah: „Każda kobieta ma szansą zostać bohaterką każdego dnia”. Teraz przyszła moja kolej na bohaterstwo. Zostawiłam ją w oczekiwaniu, ale powiedziałam: – Dzięki za zaproszenie. Uwielbiam to miejsce!
Szybko się pozbierała.
– Omójboże, ja też. Mają najlepsze sałatki na świecie. Cześć, jestem Elisa. – Podała rękę Penelope.
– Strasznie przepraszam, niezręcznie się zachowałam. – Zaczerwieniłam się, zdając sobie sprawą, że dla Penelope musiało to zabrzmieć śmiesznie. – Penelope, to Elisa. Przez cały tydzień pokazywała mi, jak przeżyć. Eliso, to Penelope, moja najlepsza przyjaciółka.
– Ooo, boski pierścionek – stwierdziła Elisa, chwytając lewą dłoń Pen zamiast prawej i delikatnie obmacując masywny kamień. – Blask tych karatów jest oślepiający! – Pen prezentowała swój trzykaratowy „znośny” kamień i zaciekawiło mnie, co Elisa pomyślałaby o jej drugim pierścionku.
– Dzięki – odparła Penelope, wyraźnie zadowolona. – Właśnie się zaręczyłam… – Ale zanim zdążyła skończyć, Davide chwycił Elisą od tyłu i owinął ramiona wokół jej cieniutkiej talii, uważając, żeby nie ścisnąć jej za mocno i nie złamać. Nachylił się i szepnął Elisie coś do ucha, a ona ze śmiechem odchyliła głową do tyłu.
– Davide, kochanie, zachowuj się! Znasz Bette. A to przyjaciółka Bette, Penelope.
Wszyscy udaliśmy, że wymieniamy podwójne pocałunki, ale Davide ani na sekundę nie oderwał wzroku od Elisy.
– Nasz stolik. Jest gotowy – oznajmił chrapliwie z tym włoskim akcentem, klepiąc Elisą po chudym tyłeczku i znów pochylając idealną twarz w stronę jej szyi. – Wejdźcie, kiedy będziesz finito. - Cały czas miałam wrażenie, że z jego akcentem coś jest nie w porządku. Wydawało się, że wędruje między francuskim a włoskim i wraca do francuskiego.
– Skończyłam – zanuciła radośnie Elisa, rzucając papierosa pod stół. – Chodźmy.
Mieliśmy stolik na siedem osób schowany w dalekim kącie. Elisa natychmiast mnie poinformowała, że ludzie marginalnie ocierający się o klasę mają obsesję na punkcie stolików od frontu restauracji, ale ci z prawdziwą klasą proszą o stoliki z tyłu. Skye, Davide i Leo stanowili resztę grupy, która pracowała nad imprezą z okazji książki Candance Bushnell poprzedniego wieczoru, i z ulgą zauważyłam, że tylko Elisa i Davide są parą. Wszyscy popijali drinki i o coś się kłócili, sprawiając wrażenie wyluzowanych w sposób, w jaki potrafią być tylko ludzie naprawdę pewni siebie. I oczywiście nikt nie był ubrany na czarno. Skye i Elisa miały na sobie niemal identyczne krótkie sukienki, jedna jasnokoralową, do tego cudowne srebrne buty na obcasie, a druga w kolorze idealnej akwamaryny z dobranymi sandałami, których wiązanie sięgało do połowy łydki. A mieliśmy połowę października i chłodny wieczór. Nawet faceci wyglądali, jakby przed kolacją wpadli do Armaniego. Davide jako jedyny nosił do pracy garnitur i wciąż miał na sobie ten grafitowoszary. Chociaż był znacznie bardziej obcisły niż coś, co włożyłaby większość Amerykanów, na jego wysokiej muskularnej sylwetce wyglądał znakomicie. Leo stanowił idealną kombinację tego, co modne i na luzie, w opiętych dżinsach Seven, ciasnej koszulce Vintage z napisem „Wietnam: wygrywaliśmy, kiedy wyjeżdżałem” i nowych pomarańczowych pumach dla facetów. Podeszłam, żeby zająć ostatnie wolne miejsce obok Leo, ale on podniósł się bez wysiłku, nie przerywając rozmowy, ucałował mnie w oba policzki i wysunął krzesło najpierw dla mnie, potem dla Penelope, która wyraźnie bardzo starała się zachowywać, jakby wszystko to było dla nas stałym elementem wieczoru. Kiedy usiadłyśmy, Leo wręczył nam menu i skinął na kelnera, żeby przyjął zamówienie na drinki, chociaż nadal ani na chwilę nie przerwał rozmowy.
Читать дальше