– Ej wy, zacznijcie lepiej zeznawać – odezwał się jeden z milicjantów. – Yang potrafi zmusić kamień do mówienia. Ciało ludzkie jest kruche, dziś wytrzymaliście, ale czy przeżyjecie jutro?
– Jeśli Sima Ku naprawdę jest gościem z jajami, powinien się ujawnić – rzekł drugi. – Teraz jest zielono, można schować się w polu, a jak przyjdzie zima, ciężko mu będzie znaleźć jakąś kryjówkę.
– Ten twój zięć to prawdziwy tygrys. Pod koniec zeszłego miesiąca otoczył go cały oddział bezpieki w kępie trzciny nad Jeziorem Białego Konia, ale jemu udało się uciec i zastrzelić siedmiu ludzi, a dowódcę ranić w nogę.
Milicjanci rzucali nam jakieś aluzje, o co jednak dokładnie chodziło, nie miałem pojęcia.
W każdym razie udało nam się dowiedzieć co nieco o Simie Ku. Od chwili gdy pokazał się w starym piecu, zniknął jak kamień w wodę. Mieliśmy nadzieję, że ucieknie daleko i poleci wysoko, lecz on kręcił się w Północno-Wschodnim Gaomi i przysparzał nam kłopotów. Jezioro Białego Konia leżało na południe od Sioła Dwóch Powiatów, nie więcej niż dwadzieścia li od Dalanu.
Następnego dnia w południe ze stolicy powiatu przyjechała Pandi. Z początku kipiała złością i chciała natychmiast rozprawić się z urzędnikami okręgowymi, lecz gdy wychodziła z gabinetu szefa okręgu, po jej gniewie nie było już śladu. W towarzystwie szefa przyszła nas odwiedzić. Nie widzieliśmy się z nią już od pół roku i nie mieliśmy pojęcia, czym się zajmuje w powiecie. Schudła. Zaschnięte plamy mleka na jej bluzce świadczyły o tym, że karmi piersią. Patrzyliśmy na nią chłodno.
– Pandi, jakie przestępstwo popełniliśmy? – spytała matka.
Pandi zerknęła na wyglądającego przez okno szefa okręgu.
– Mamo… – rzekła ze łzami w oczach -…bądź cierpliwa… jeszcze trochę… zaufaj władzom… rząd nie krzywdzi niewinnych ludzi…
W czasie gdy Pandi nieporadnie nas pocieszała, na ukrytym w mrocznym sosnowym lesie nieopodal Jeziora Białego Konia cmentarzu rodu uczonego Dinga wdowa Cui Fengxian z wioski Piaszczyste Doły rytmicznie uderzała czarnym kamieniem w nagrobek pana Dinga, ozdobiony inskrypcją opiewającą jego bohaterskie czyny. Dźwięczny odgłos mieszał się z postukiwaniem dzięcioła wykuwającego dziuplę, biały wachlarzowaty ogon szarej sroki mignął między drzewami. Cui Fengxian stukała w nagrobek dłuższą chwilę, po czym usiadła przed stolikiem ofiarnym i czekała. Miała starannie upudrowaną twarz, schludne ubranie, a na ramieniu bambusowy koszyk, przykryty haftowaną serwetką. Wyglądała jak świeżo poślubiona młoda kobieta, wybierająca się z wizytą do domu rodziców. Zza nagrobka wychynął Sima Ku. Wdowa podskoczyła ze strachu.
– Ty przeklęty duchu, aleś mnie przeraził! – rzuciła.
– Taka lisica jak ty boi się duchów? – odparł Sima Ku.
– Więc to tak, mocny w gębie jak zawsze! – rzuciła ze złością Cui Fengxian.
– Jak „tak"? Wszystko idzie świetnie, dużo lepiej niż zwykle! Te żółwie pomioty może myślą, że mnie złapią? Cha, cha, mrzonki! – Poklepał po kolei wiszący na piersi karabin maszynowy, chromowanego mauzera niemieckiej produkcji, przymocowanego u pasa, oraz brauninga w kaburze. – Moja teściowa chce, żebym poszedł precz z Północno-Wschodniego Gaomi. Z jakiej racji miałbym stąd uciekać? Tu jest mój dom, tu leżą moi przodkowie. Znam tu każde źdźbło trawy, każde drzewo, każdy pagórek i rzeczkę. Tu jest pięknie i przyjemnie, tu mieszkasz ty, lisica z ogonem jak płomień… Jak mógłbym to wszystko zostawić?
Z zarośniętych trzciną bagien poderwało się stadko dzikich kaczek. Cui Fengxian zakryła dłonią usta Simy Ku. Sima Ku odtrącił jej rękę.
– Nie ma się czego bać. Dałem tu niezłą nauczkę Armii Ósmego Szlaku. To sępy pasące się na ich trupach wypłoszyły te kaczki…
Cui Fengxian pociągnęła go dalej w głąb cmentarza.
– Mam ci coś ważnego do powiedzenia – rzekła.
Przedarli się przez ciernisty gąszcz aż do wielkiego grobowca.
– Auu! – Kolec ukłuł Cui Fengxian w dłoń.
Sima Ku zdjął karabin, zapalił oliwną lampkę, odwrócił się i chwycił wdowę za rękę.
– Ukłułaś się? – spytał troskliwie. – Daj, obejrzę…
– To nic, to nic – powiedziała Cui Fengxian, wyrywając mu dłoń, lecz Sima Ku już włożył sobie jej palec do ust i ssał z zapałem. – Ty wampirze… – westchnęła wdowa.
Sima Ku wypuścił palec, zakrył swoimi ustami jej wargi i ogromnymi dłońmi bezceremonialnie chwycił ją za piersi. Cui Fengxian wierciła się namiętnie. Koszyk wyśliznął jej się z ręki; jajka o brązowych skorupkach potoczyły się po posadzce. Sima Ku uniósł wdowę i położył na wielkiej grobowej płycie…
Leżał na płycie nagi, ze zmrużonymi oczami i oblizywał koniuszki swoich od dawna nieprzystrzyganych żółtawych wąsów. Cui Fengxian miękką dłonią uciskała zgięcia jego ogromnych palców. Nagle przytuliła rozognioną twarz do szczupłego torsu, który wydzielał woń dzikiego zwierzęcia. Podgryzając go pieszczotliwie, powiedziała tonem pełnym rezygnacji:
– Jesteś groźnym demonem. Nie przychodzisz wtedy, kiedy wszystko dobrze się układa, lecz gdy tylko masz kłopoty, osaczasz mnie i dręczysz… Dobrze wiem, że kobiet, które kręcą się koło ciebie, nic dobrego nie czeka. Ale nie potrafię nad sobą zapanować. Wystarczy, że machniesz ogonem, a ja już biegnę jak wierna suka. Powiedz, demonie, jakich to diabelskich sztuczek używasz, że kobiety z otwartymi oczami skaczą za tobą w ogień?
Sima Ku posmutniał, lecz mimo to uśmiechnął się do niej, ujął jej dłoń i przycisnął do piersi, żeby mogła poczuć mocne bicie jego serca.
– Serce, oto co ofiarowuję kobietom. Moje szczere serce. Cui Fengxian pokręciła głową.
– Serce masz tylko jedno. Jak można dzielić je na tyle części?
– Każda część jest prawdziwa i szczera, bez względu na to, ile by ich było. I mam jeszcze to. – Z chełpliwym uśmieszkiem przesunął jej rękę w dół po swoim ciele. Cui Fengxian wyrwała mu dłoń i ujęła w dwa palce jego wargę.
– I co ja mam zrobić z takim potworem jak ty? Nawet tu, zagoniony do cudzego grobowca, jeszcze bawisz się w te swoje gierki.
– Im zajadlej mnie ścigają, tym większą mam ochotę na zabawę – powiedział Sima Ku z uśmiechem. – Kobiety są naprawdę wspaniałe. To prawdziwe skarby, najcenniejsze ze wszystkiego – dodał i zaczął pieścić dłonią jej piersi.
– Ty stary zbereźniku! Przestań. Źle się dzieje w twoim domu.
– Co się stało? – zapytał, wciąż ją pieszcząc.
– Wszystkich zabrali, twoją teściową, najstarszą szwagierkę i najmłodszą szwagierkę, twojego syna i małego szwagra, córki twojej najstarszej i piątej szwagierki i jeszcze twojego starszego brata. Trzymają ich w twoim domu, wieszają codziennie na krokwiach, chłoszczą i biją pałkami. Przerażające. Następnego dnia mogą już nie przeżyć…
Ręka Simy Ku zamarła na piersi wdowy. Zeskoczył z płyty grobowej, podniósł karabin, schylił się i już się szykował do wyjścia na zewnątrz, lecz Cui Fengxian objęła go ramionami.
– Nie idź tam! Prosisz się o śmierć! – rzekła błagalnie.
Sima Ku uspokoił się, usiadł i zapchał usta gotowanym jajkiem. Promień słońca, przeświecający przez zarośla, padł na jego wypchany policzek i posiwiałą skroń. Żółtko stanęło mu w gardle; zakrztusił się i zaczął sinieć. Cui Fengxian tak długo klepała go po plecach i masowała kark, aż wreszcie udało mu się przełknąć. Pot zalewał twarz wdowy.
Читать дальше