Mo Yan - Obfite piersi, pełne biodra

Здесь есть возможность читать онлайн «Mo Yan - Obfite piersi, pełne biodra» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Obfite piersi, pełne biodra: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Obfite piersi, pełne biodra»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Obfitymi piersiami i pełnymi biodrami natura obdarza kobiety z rodziny Shangguan, mieszkającej w małej chińskiej wiosce, w prowincji Shandong. Od obfitych piersi i matczynego mleka uzależniony jest narrator powieści, długo wyczekiwany syn, brat ośmiu starszych sióstr. Losy rodziny ukazane są na tle wydarzeń historycznych, począwszy od Powstania Bokserów w 1900 roku, poprzez upadek dynastii Qing, inwazję japońską, walki Kuomintangu z komunistami, „rewolucję kulturalną”, aż do reform gospodarczych. Na prowincji życie toczy się jednak obok wielkich przemian, rządzą tam najprostsze instynkty, a podstawową wartością jest przetrwanie.
W powieści Obfite piersi, pełne biodra wszystko jest trochę oderwane od rzeczywistości, pełne makabrycznych zdarzeń i wynaturzonych postaci, ocierające się o magię – a jednocześnie opisane prostym, niezwykle obrazowym językiem, przesycone ironią i czarnym humorem. Zręczność stylistyczna i wybujała fantazja Mo Yana powodują, że lektura wciąga na długo – jest to jedna z tych książek, które czyta się zachłannie, mimo że ogłuszają, wyprowadzają z równowagi.

Obfite piersi, pełne biodra — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Obfite piersi, pełne biodra», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Ich wyćwiczone ramiona były twarde jak stal, nogi – doskonale sprawne. Podróż w ich lektyce przypominała płynięcie łodzią w dół rzeki. Przez zaśnieżoną równinę przetaczały się fale światła. W szczekaniu psów słychać było spiżowe tony.

Rzekę Czarnej Wody spinał kamienny most o sosnowych filarach. Trząsł się pod naszymi stopami, trzeszcząc: „gudugudugudu". Znalazłszy się po drugiej stronie, obejrzałem się za siebie – na zaśnieżonej równinie widniały niezliczone rzędy śladów stóp. Mnóstwo ludzi brnęło mozolnie w naszą stronę. Dojrzałem matkę i Najstarszą Siostrę, dzieci i kozę.

Bracia tragarze nieśli mnie przez całą drogę na płaskowyż. Ci, którzy doszli tam przede mną, powitali śnieżnego księcia pełnymi entuzjazmu spojrzeniami. Mężczyźni, kobiety, dzieci – wszyscy stali z zamkniętymi ustami, twardo powstrzymując się od mówienia. Dorośli mieli poważne miny, a dzieci – psotne.

Prowadzeni przez mistrza Mena tragarze zanieśli mnie na kwadratowe, usypane z ziemi podwyższenie w samym środku płaskowyżu. Na podwyższeniu stały dwie długie ławy, a przed nimi duża kadzielnica z trzema laskami kadzideł. Bracia ustawili lektykę na obu ławach, tak że pode mną była pusta przestrzeń. Chłód bezszelestnie ogryzał mi kostki u nóg niczym czarny kot i skubał uszy jak biały kociak. Odgłos palącego się kadzidła przypominał szelest dżdżownic pod powierzchnią ziemi, popiół spadał do kadzielnicy z łoskotem walącego się spalonego domu. Aromat kadzidła wpełzał mi do lewego nozdrza niczym gąsienica i wypełzał prawym. Pod podwyższeniem stał piecyk z brązu, w którym mistrz Men spalił zwitek papierowych pieniędzy ofiarnych. Płomienie przypominały złote motyle o skrzydełkach pokrytych złocistym pudrem, a płatki spalonego papieru niczym czarne motyle wzbijały się w powietrze, trzepotały, po czym zmęczone padały na śnieg i błyskawicznie ginęły. Mistrz Men padł na kolana i złożył czołobitny pokłon śnieżnemu księciu, po czym nakazał wzrokiem braciom Wang, by podnieśli mnie znowu. Mistrz wręczył mi drewniane berło, owinięte złotym papierem, zakończone czymś w rodzaju miseczki z cynfolii – insygnium władzy śnieżnego księcia. Zamachałem nim – czy w powietrze wzbije się wielki tuman śniegu? Kiedy mistrz Men wybrał mnie na śnieżnego księcia, opowiadał mi, że śnieżne targi zapoczątkował jego nauczyciel, mistrz Chen, któremu zadanie to powierzył sam Laozi. Spełniwszy ten rozkaz, pełen wszelkich cnót i wielce zasłużony mistrz Chen uleciał w niebiosa i stał się Nieśmiertelnym. Zamieszkał na wielkiej górze o wierzchołku sięgającym chmur, gdzie żywił się orzeszkami pinii i pił źródlaną wodę; latał w powietrzu od sosny do sosny, od topoli do topoli, a stamtąd do swojej jaskini. Potem mistrz Men wyjaśnił mi bardzo szczegółowo obowiązki śnieżnego księcia. Pierwszy z nich, czyli zasiadanie na ołtarzu i przyjmowanie hołdów, już wypełniłem i właśnie rozpoczynałem kolejne zadanie, czyli przegląd całego śnieżnego targu. Dla śnieżnego księcia były to najbardziej ekscytujące chwile. Kilkunastu mężczyzn w czarno-czerwonych strojach, z pustymi rękami, naśladowało gestami muzyków grających na trąbkach, suona, rożkach i miedzianych gongach. Niektórzy wydymali policzki, jakby dmuchali w trąbki, a grający na gongach, trzymając lewe ręce w górze, prawymi markowali uderzenia w instrumenty. Czynili to dokładnie co trzy kroki; dźwięk nieistniejących gongów wydawał się nieść bardzo daleko. Bracia Wang, dźwigając moją lektykę, sprężynowali i kołysali się na nogach. Mijani ludzie nagle przerywali swoje bezgłośne targi, prostowali się z rękami wzdłuż ciała i przyglądali się szeroko otwartymi oczyma pochodowi śnieżnego księcia. Wszystkie te twarze, znajome i obce, na śnieżnobiałym tle nabierały intensywnej barwy – rumiane miały kolor daktyli, ciemne – kawałków węgla drzewnego, żółte – bryłek pszczelego wosku, zielonkawe – szczypiorku. Wymachiwałem swoim berłem w kierunku tłumów, a ludzie rozbiegali się w popłochu, machając rękami, otwierając usta w niemym krzyku, lecz nikt ani nie śmiał, ani nie miał ochoty wydobyć głosu. Do moich uświęconych obowiązków, powierzonych mi przez mistrza Mena, należało zakrycie ust komukolwiek, kto odważyłby się odezwać, miseczkowatym zakończeniem mojego berła, za pomocą którego następnie należało wyrwać śmiałkowi język.

Wśród wrzeszczącego bezgłośnie tłumu odnalazłem matkę, Najstarszą Siostrę i Ósmą Siostrę. Była z nimi też Sha Zaohua i Sima Liang. Mojej kozie, oprócz ciepłej osłony na wymiona, nałożono na pysk uszytą z białego płótna maseczkę w kształcie stożka i zawiązano ją za uszami białą tasiemką. Cała rodzina śnieżnego księcia miała obowiązek przestrzegać nakazu milczenia; koza także. Pomachałem im swoim berłem, a oni w odpowiedzi unieśli ręce w geście pozdrowienia. Mały nicpoń Sima Liang ułożył palce w kółka i przyłożył dłonie do oczu, udając, że obserwuje mnie przez lornetkę. Twarz Sha Zaohua miała świeże, żywe kolory, niczym ryba z głębin oceanu.

Na śnieżnym targu sprzedawano najróżniejsze rzeczy; każdy rodzaj towaru miał swoje osobne miejsce. Moja milcząca gwardia honorowa zaprowadziła mnie najpierw na targ butów. Sprzedawano tu wyłącznie słomiane sandały, uplecione z miękkiej trawy, takie, w jakich mieszkańcy Północno-Wschodniego Gaomi chadzali przez całą zimę. Hu Tiangui, ojciec pięciu synów, z których czterech zginęło na wojnie, a piąty został zesłany na przymusowe roboty, z soplami lodu na brodzie, z głową obwiązaną białą chustką i z konopną torbą, przewieszoną przez ramię, stał zgarbiony, podpierając się wierzbową laską i wystawiał dwa brudne palce drugiej ręki w niemym targu ze znakomitym wyplataczem sandałów, Qiu Huangshanem. Na to Qiu wystawił trzy palce, odpychając dwa palce Hu Tianguia. Hu znowu uparcie wyciągnął swoje dwa palce, a Qiu po raz drugi pokazał trzy. I tak targowali się jeszcze trzy razy, aż wreszcie Qiu Huangshan, robiąc bolesną, skrzywdzoną minę, odwiązał z całego sznurka butów jedną parę zielonych, uplecionych z samych końcówek pędów, marnej jakości sandałów. Hu Tiangui otworzył usta w niemej wściekłości. Uderzył się w pierś, pokazał w niebo, a potem na ziemię – nie miałem pojęcia, co to może oznaczać, ale na pewno coś znaczyło. Pogrzebał laską w stercie butów i wyciągnął z niej jedną porządną parę koloru wosku, solidną, o grubych podeszwach, uplecioną z korzeni. Qiu Huangshan odtrącił laskę Hu Tianguia i podstawił mu cztery wyciągnięte palce pod nos. Hu znowu pokazał na niebo, potem na ziemię; torba na jego ramieniu majtała się przy każdym ruchu. Schylił się i odwiązał wybraną parę sandałów, pomiętosił je palcami, po czym strząsnął ze stóp stare, zniszczone buty z odklejającymi się podeszwami. Podpierając się laską, wsunął trzęsące się, czarniawe stopy do nowych sandałów. Następnie wyciągnął z kieszeni spodni zmięty banknot i rzucił Qiu Huangshanowi. Z wściekłą miną, przeklinając bezgłośnie, Qiu Huangshan tupnął ze złością, lecz podniósł pognieciony banknot, rozpostarł go, złapał za róg i jął wymachiwać nim w powietrzu, pokazując wszystkim dokoła. Niektórzy kiwali głowami współczująco, na twarzach innych pojawiły się głupie uśmieszki. Podpierając się laską, Hu Tiangui poczłapał maleńkimi kroczkami, przebierając nogami sztywnymi jak patyki. Nie czułem żadnej sympatii do Qiu Huangshana, człowieka, którego język dorównywał zręcznością jego palcom; miałem cichą nadzieję, że gniew zaślepi go na tyle, że nie wytrzyma i w końcu coś powie, a ja wtedy mógłbym skorzystać ze swoich tymczasowych uprawnień i wyrwać mu język za pomocą swojego berła. Lecz bystry Qiu najwyraźniej odgadł moje myśli. Wcisnął różowy banknot w zwisające z nosideł sandały, z pewnością wcześniej przygotowane na ten cel i zdjął je. Zauważyłem, że były już wypchane kolorowymi banknotami. Wystawił rękę i pokazał palcem po kolei zgromadzonych wokoło sprzedawców sandałów, którzy spoglądali na mnie z przymilnymi minami, wskazał pełne banknotów buty, po czym rzucił je ku mnie pełnym szacunku gestem. Sandały odbiły mi się od brzucha i wylądowały u moich stóp. Wypadło z nich kilka banknotów, ozdobionych wizerunkami pękatych owiec, stojących bezczynnie, jakby czekały na strzyżenie albo na rzeź. Gdy ruszyłem naprzód, w moją stronę pofrunęło kolejnych kilka par wypchanego pieniędzmi obuwia.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Obfite piersi, pełne biodra»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Obfite piersi, pełne biodra» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Yan Lianke - Marrow
Yan Lianke
Mo Yan - Radish
Mo Yan
Yan Lianke - The Four Books
Yan Lianke
Mo Yan - Frog
Mo Yan
Mo Yan - Red Sorghum
Mo Yan
Abdulla Divanbəyoğlu - Can yanğısı
Abdulla Divanbəyoğlu
Frank Rudolph - Yan Chi Gong
Frank Rudolph
Owen Jones - Yanılım
Owen Jones
Отзывы о книге «Obfite piersi, pełne biodra»

Обсуждение, отзывы о книге «Obfite piersi, pełne biodra» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x