– Mówiła z wielkim przejęciem, ile się nacierpiała w ciągu długich miesięcy potajemnych zaręczyn – ciągnęła dalej pani Weston. – Tak się między innymi wyraziła: „Nie powiem, żebym, odkąd się zaręczyłam, nie przeżyła jednej chwili szczęśliwej, ale mogę wyznać szczerze, że nie zaznałam ani jednej chwili spokoju” – a drżenie warg, które temu towarzyszyło, potwierdzało prawdę tych słów; moje serce to odczuło.
– Biedna dziewczyna! – rzekła Emma. – Sądzi, że źle postąpiła zgadzając się na potajemne zaręczyny.
– Źle! Nikt chyba nie może jej potępić surowiej, niż ona sama skłonna jest to uczynić. „Następstwem tego – powiedziała – było dla mnie nieustanne cierpienie, i tak być powinno. Gdyż bez wzglądu na karę, jaką pociąga za sobą zły postępek, jest on niemniej przeto złym postępkiem. Cierpienie nie zmazuje winy. Nigdy z siebie tej winy nie zmazę. Postępowałam sprzecznie z moimi pojęciami o tym, co dobre i prawe; zaś szczęśliwy obrót, jaki to wszystko wzięło, dobroć, jaką mi państwo teraz okazują, wszystko wydaje mi się niesłuszne, moje sumienie mi to mówi. – I dalej ciągnęła: – Niech pani sobie nie wyobraża, że mi wpojono niezdrowe zasady. Niechaj żaden cień nie padnie na zasady ani troskliwą opiekę przyjaciół, którzy mnie wychowali. Ja jedna ponoszę odpowiedzialność za popełniony błąd, zapewniam panią, że chociaż obecne okoliczności zdają się mnie na pozór usprawiedliwiać, nie mogę myśleć bez obawy, że będę zmuszona powiedzieć pułkownikowi Campbellowi całą prawdę”.
– Biedna dziewczyna! – powtórzyła Emma. – Jak widzę, zanadto kocha Franka. Tylko miłość mogła ją skłonić do zawarcia potajemnych zaręczyn. Miłość zwyciężyła rozsądek.
– Tak, nie wątpię, że jest bardzo do niego przywiązana.
– Widzę teraz z przykrością – westchnęła Emma – że często czuła się nieszczęśliwa z mojej winy.
– Czyniłaś to nieświadomie, moja droga. Jane musiała jednak to mieć na myśli, gdy wspomniała o nieporozumieniach, o których Frank nam już kiedyś napomknął. Jednym z naturalnych następstw dwuznacznej sytuacji, w jaką się dała wplątać, było, jak powiada, że stała się nieopanowana. Poczucie, że źle postąpiła, wydało ją na pastwę niepokoju, uczyniło podejrzliwą i skorą do irytacji w stopniu, który musiał być, który był trudny do zniesienia dla Franka. „Nie miałam dość wyrozumiałości – przyznała się – wyrozumiałości dla jego temperamentu i humoru, tego zachwycającego humoru i dowcipu, skłonności do żartów, które w innych okolicznościach nie przestałyby mnie czarować, tak jak mnie zrazu czarowały”. Potem zaczęła mówić o tobie i o wielkiej dobroci, jaką jej okazałaś w czasie choroby, i z rumieńcem, który zdradził, jak wszystkie te fakty się z sobą splatały, prosiła, żebym, gdy tylko nadarzy się sposobność, podziękowała ci – a nigdy nie zdoła ci dość podziękować – za twoje najlepsze chęci, za wszystkie usiłowania, by przyjść jej z pomocą, za dobro, którego od ciebie doznała. Zdaje sobie sprawę, że sama nigdy ci za to nie okazała swojej wdzięczności.
– Gdybym nie była pewna, że Jane jest teraz szczęśliwa – powiedziała Emma z powagą – (a jest nią niewątpliwie, pomimo lekkich wyrzutów sumienia) nie mogłabym znieść tych podziękowań, bo, ach, droga pani, gdyby położyć na szali dobro i zło, które wyrządziłam pannie Fairfax… No, cóż – dodała opanowując się i usiłując mówić swobodniejszym tonem – trzeba o tym zapomnieć. Jak to miło z pani strony, że opowiada mi pani te interesujące szczegóły, ukazują one Jane w nader pochlebnym świetle. Jestem pewna, że jest bardzo dobra, mam nadzieję, że będzie bardzo szczęśliwa. Słusznie się stało, że to on posiada fortunę, bo zdaje mi się, że zalety są całkowicie po jej stronie.
Podobna konkluzja nie mogła obejść się bez żywej repliki ze strony pani Weston. Miała ona bardzo dodatnie pojęcie o Franku, i to niemal pod każdym względem, nie dość na tym, bardzo go kochała. Obrona jej zatem była poważna. Mówiła z wielkim rozumem i z nie niniejszym uczuciem, nie zdołała jednak przykuć uwagi Emmy, myśl jej powędrowała wkrótce na Brunswick Square czy też do Donwell, nie próbowała nawet słuchać, a kiedy pani Weston zakończyła: – Nie dostaliśmy jeszcze listu, którego z takim niepokojem wyglądamy, ale mamy nadzieję, że wkrótce nadejdzie – Emma zastanawiała się chwilę, co ma na to odpowiedzieć, a wreszcie odpowiedziała na chybił trafił, zanim zdołała sobie przypomnieć, jakiego to listu wyglądają państwo Weston z takim niepokojem.
– Jak się czujesz, Emmo? – zapytała pani Weston w chwili rozstania.
– Znakomicie. Ja się zawsze dobrze czuję, wie pani. Proszę, niech pani nie zapomni zawiadomić mnie, gdy list nadejdzie, i to jak najprędzej
Wiadomości przekazane przez panią Weston dostarczyły Emmie tematu do przykrych refleksji, zwiększając jej szacunek i współczucie oraz świadomość dawnych krzywd wyrządzonych pannie Fairfax. Żałowała gorzko, że nie starała się zawrzeć z nią bliższej znajomości, i rumieniła się na myśl, że to zazdrość była po części tego przyczyną. Gdyby poszła za radą pana Knightleya, gdyby okazała pannie Fairfax należne jej względy, gdyby starała się bliżej ją poznać, nawiązać z nią bardziej zażyłe stosunki, gdyby szukała przyjaciółki w niej, zamiast w Harriet Smith, byłaby według wszelkiego prawdopodobieństwa uniknęła cierpień, które ją teraz przytłaczały. Urodzenie, zdolności i edukacja zdawały się przeznaczać Jane na wymarzoną towarzyszkę Emmy, którą powinna była powitać z wdzięcznością, a kogóż wybrała sobie w zamian? Przypuśćmy nawet, że nie byłyby zostały przyjaciółkami od serca, panna Fairfax nigdy nie zwierzyłaby się jej w tak doniosłej sprawie… co było więcej niż prawdopodobne… to jednak znając ją tak, jak powinna i mogła ją znać, Emma zdołałaby się ustrzec od podejrzewania Jane o godny nagany sentyment do pana Dixona. To te podejrzenia, które nie tylko sama tak niedorzecznie powzięła i żywiła w sercu, lecz którymi w sposób karygodny się podzieliła, potem, jak się obawiała, wskutek lekkomyślności czy też niedbalstwa Franka Churchilla głęboko zraniły subtelne uczucia Jane. Emma nabrała przekonania, iż ze wszystkich niechętnych duchów, które otaczały nieszczęśliwą dziewczynę od chwili jej przyjazdu do Highbury, ona to była najbardziej niebezpieczna. Jane musiało się wydawać, że Emma jest jej zawziętym wrogiem. Nie zdarzyło się nigdy, ilekroć spotkali się we troje, aby Emma nie zakłóciła spokoju Jane tysiącem ukłuć; kto wie, może wtedy ta pospieszna ucieczka z Donwell to był wybuch udręczonej duszy, która dłużej znieść nie mogła podobnej sytuacji?
Wieczór tego dnia w Hartfield był smutny i wlókł się bez końca. Przyczyniła się do tego jeszcze ponura pogoda. Przyszła burza z gwałtownym, zimnym deszczem; nic nie zdradzało, że to lipiec, prócz liści na drzewach i krzewach, które wiatr strącał bezlitośnie, i długiego dnia, tym dłużej ukazującego oczom ludzkim ów smętny widok.
Pogoda wpłynęła fatalnie na pana Woodhouse'a, toteż utrzymanie go w znośnej kondycji wymagało nieustannych starań córki, przykutej do jego boku; nigdy jeszcze otaczanie ojca opieką nie wymagało takiego wysiłku ze strony Emmy. Przypomniał się jej pierwszy samotny wieczór w tète-à-tète z ojcem w dniu ślubu pani Weston, ale wówczas pan Knightley przyszedł wkrótce po herbacie i rozproszył melancholijny nastrój. Niestety!
Przemiłe dowody, jaki urok posiada dla niego Hartfield – o czym świadczyły wyraźnie podobne wizyty – mogą wkrótce stać się minioną przeszłością. Obraz, który wytworzyła sobie wówczas o niedolach zbliżającej się zimy, okazał się mylny; nie opuścił ich ani jeden przyjaciel, nie ominęła ani jedna przyjemność. Jednakże obecne przewidywania, jak się obawiała, nie okażą się równie płonne. Wizja przyszłości, jaka obecnie się przed nią otwiera, jest tak ponura, że nic nie może jej całkowicie rozproszyć, a nawet choćby trochę opromienić. Jeżeli w kółku przyjaciół stanie się wszystko to, co stać się może, Hartfield opustoszeje prawie doszczętnie, ona zaś pozostanie, by pocieszać ojca – otoczona widmami zburzonego szczęścia.
Читать дальше