Eliza Orzeszkowa - Marta
Здесь есть возможность читать онлайн «Eliza Orzeszkowa - Marta» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Классическая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Marta
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Marta: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Marta»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Marta — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Marta», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Dzwoniąca dotąd wciąż i skrzypiąca para nożyc dzwonić i skrzypieć przestała.
Panna z nieładną twarzą, która jednak ściągnęła była kiedyś na siebie spojrzenie pana stworzeń, podniosła głowę.
— Musi być, mamo, dobrze i z bliska znajomym, skoro pani Świcka spaceruje z nim codziennie.
Można by myśleć, że słowa te były wężami, które owinęły Martę od stóp do głowy i zapuściły żądła we wszystkie punkta jej ciała, tak nagle wyprostowana się ona, głowę znad kawała płótna na kolanach rozpostartego podniosła i oczy szeroko otwarte w twarzy mówiącej panny utkwiła.
— Co to znaczy? — wyrzekła ciężkim, zdławionym szeptem. Zarazem powiodła spojrzeniem dokoła. Wszystkie robotnice, te nawet, które zazwyczaj najnieczulej i najnieruchomiej wyglądały, siedziały teraz z podniesionymi głowami i oczami w nią utkwionymi. Na twarzach ich najróżniejsze malowały się uczucia: żal, ciekawość, szyderstwo. Marta pozostała przez chwilę jak skamieniała. Pąsowe plamy, leżące na jej policzkach, rozszerzały się zwolna, aż zabarwiły purpurą czoło i szyję.
— Nie ma się za co gniewać, moja pani, nie ma się za co gniewać — zaczęła Szwejcowa. — Jestem od lat dwudziestu kilku naczelniczką zakładu, w którym po dwadzieścia i więcej młodych osób pracowało zawsze, nabyłam więc dużo doświadczenia. Wiem przy tym, jakie są obowiązki moje względem dusz, które opatrzność powierza mej opiece; nie mogę obojętnie patrzeć, jeżeli która z nich dobrowolnie naraża się na niebezpieczeństwa. Do tego jeszcze mam córki, młodziutkie wnuczki. Cóż by ludzie i o nich pomyśleć mogli, gdyby zakład nasz przedstawiał, broń Boże, jakiekolwiek przykłady zepsucia. Na koniec, na dziedziniec wychodzą okna mieszkania pewnej możnej i bogobojnej damy, która jest prawdziwą protektorką i dobrodziejką naszego zakładu.
Święta pani! cóż by pomyślała ona, gdyby zobaczyła jedną z moich robotnic przechadzającą się tuż pod jej i mymi oknami z młodym i światowym kawalerem?
Może już zresztą i zobaczyła! Obawa mię, doprawdy, przejmuje na myśl, co powiem protektorce naszej, gdy mię o to zapyta? Czy że robotnicę odprawiłam?
Ależ zgadzać się to może nie będzie z miłosierdziem chrześcijańskim? …
— Powiesz jej pani, że robotnica, która miała nieszczęście spotkać na dziedzińcu tym owego młodego i światowego kawalera, odeszła stąd sama i dobrowolnie.
Słowa te rozległy się po wielkiej izbie, wymówione głosem dźwięcznym i przenikającym. Marta powstała z siedzenia i z podniesionym czołem, z drżącą wargą patrzała prosto w twarz Szwejcowej.
— Jestem kobietą biedną, bardzo biedną — mówiła dalej — ale jestem uczciwą i nie miałaś pani żadnego prawa mówić do mnie w ten sposób. Nie
Opatrzność to oddała mię opiece pani i przyprowadziła tutaj, ale własna moja nieudolność. Przyszłam tu, bo gdzie indziej pracować nie umiałam: pani wiesz o tym bardzo dobrze i potrafiłaś zrobić dla siebie dobry użytek z położenia mego. Praca moja kilka razy więcej warta niż to, co mi pani za nią dajesz…
Ale nie o tym mówić chciałam. Zawarłam dobrowolną umowę i dopełniłam jej warunków. Nędzę cierpieć muszę, ale znosić obelgi… pomimo wszystkiego… nie mogę… nie, jeszcze nie mogę! Żegnam panią!
Przy ostatnich wyrazach zarzuciła chustkę na głowę i zwróciła się ku drzwiom. Robotnice ścigały ją spojrzeniami, młodsze z sympatią i rodzajem tryumfu na twarzach, starsze z politowaniem i większym jeszcze zdumieniem.
Wszystko, co działo się z Martą od wczoraj: zawód doświadczony u księgarza, gorzkie uczucie zazdrości, które po raz pierwszy owładnęło nią na widok Kaźmirowskiego Pałacu i uczącej się, pełnej nadziei młodzieży męskiej; odwiedziny przy ulicy Królewskiej, posępna propozycja, jaką jej tam uczyniono, noc bezsenna, spędzona w potokach łez i płomieniach wstydu, nade wszystko zaś spotkanie się z człowiekiem, o którym wiedziała, że oczekiwał tam na nią z hańbiącą ją myślą w głowie — wszystko to wprawiło ducha jej w ten stan gorączkowego naprężenia, który długo trwać nie może, w cichości i za lada dotknięciem wybucha niepowstrzymalną burzą. Dotknięcie zaś, sprawione słowami Szwejcowej i jej córki, nie było lada jakim. W piersi Marty struna uczuć wyprężona do ostateczności pękła i wydała z siebie żałosnego jęku krzyk buntowniczy. Czy dobrze uczyniła ulegając niezmożonemu wybuchowi dumy niewieściej i godności człowieczej, rzucając pod nogi kobiecie, która jej ubliżyła, ostatni swój kęs chleba? Nie myślała o tym, nie zdawała sobie sprawy z postępku swego biegnąc przez długi dziedziniec ku bramie wiodącej na ulicę.
Zaledwie jednak wstąpiła w tę bramę, cofnęła się jakby przed ohydnym widmem jakim, wyraz śmiertelnej obrazy twarz jej okrył. W bramie stał jeszcze
Oleś i rozmawiał półgłosem z młodym jakimś mężczyzną, stojącym u dołu wschodów, z których znać zstąpił przed chwilą, aby udać się na miasto.
Marta rzuciła się w stronę. Widocznym było, że usiłowała nie spostrzeżona przemknąć pod ścianą, ale kiedyż zwinna sarna ujść mogła oka wprawnego myśliwca?
— Pani! — odwracając się zawołał Oleś — co za niespodzianka! Nie myślałem, abyś tak wcześnie opuściła dziś tę jamę, która — tu głos jego zniżył się — od pewnego czasu stała się dla mnie rajem, do którego tęsknię!
Mężczyzna, z którym Oleś rozmawiał przed chwilą, zbiegł z ostatnich wschodów i wybiegł na ulicę, rzucając przelotne spojrzenie na kobietę, do której zwracał się jego towarzysz, i uśmiech dwuznaczny ukrywając piosnką z Flik i Flok. Marta stała pod ścianą blada jak marmur, z wyprostowaną kibicią i błyskawicami w oczach. Wesoły Oleś zbliżał się ku niej z uśmiechem na ustach i marzącym spojrzeniem.
— Czego pan chcesz ode mnie? — zawołała kobieta.
— Pani! — przerwał jej mowę pan stworzeń — przed kwadransem odepchnęłaś mię od siebie bardzo surowym słowem, ale ja nie tracę nadziei, że stałość moja…
— Czego pan chcesz ode mnie? — powtórzyła kobieta odzyskując głos, którego zabrakło jej na chwilę. — Tak — mówiła dalej — opuściłam tę jamę, w której jednak znajdował się ostatni mój zarobek, ostatni kawał chleba dla mnie i dziecka mego. Uczyniłam to z powodu pana. Jakim prawem zachodzicie, panowie, drogę nam, którym i bez tego iść już tak ciężko? Macież choć trochę serca i sumienia, aby ścigać istoty, które i bez tego nie wiedzą, kędy mają podziać się na świecie? O! wam zapewne nie stanie się przez to nic złego!
Wam ludzie dadzą za to pochwałę, nam obelgę. My utracimy poczciwe imię, a często i ostatni kawałek chleba, wy ubawicie się wybornie…
Mówiła to wszystko pośpiesznie, bez odetchnięcia prawie, z przeszywającym szyderstwem w głosie i w oczach.
— Ubawicie się — powtórzyła z przykrym śmiechem — ale pozwól pan, aby kobieta, którą obrać raczyłeś za przedmiot swej zabawy, powtórzyła ci słowa starej bajeczki: «źle, o, źle się bawicie, wam to zabawa, nam idzie o życie!…»
Rzekłszy to, minęła osłupiałego ze zdziwienia młodzieńca i znikła za bramą.
Pan stworzeń pozostał sam jeden, spuścił głowę, ręką dotknął wąsika, zmącony wzrok utkwił w ziemi i stał tak długo. Na twarzy jego było zawstydzenie i rozżalenie. Wstydził się swej porażki, żałował powabnego i opornego (tym powabniejszego, że opornego) zjawiska, które zniknęło mu sprzed oczu.
Może też na widok kobiety z rozpaloną źrenicą, z chmurą na czole i drżącą od dumnego żalu wargą drgnęło w nim poważniejsze uczucie jakieś, może uczuł, że źle uczynił, że komuś niechcący wyrządził krzywdę. O tak! niechcący!
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Marta»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Marta» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Marta» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.