Eliza Orzeszkowa - Marta
Здесь есть возможность читать онлайн «Eliza Orzeszkowa - Marta» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Классическая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Marta
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Marta: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Marta»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Marta — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Marta», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Roje sanek mknęły w różnych kierunkach, tłumy przechodniów zalewały chodnik. Ile było głów w tym różnobarwnym, ruchliwym tłumie, tyle było pasem myśli tajemnie rozsnuwających się po przestworzu, niewidzialnie ścigających po szerokim świecie bliskie i dalekie, wzniosie i poziome przedmioty.
Miłość, chciwość, uwielbienia, nienawiści, trwogi, nadzieje, najróżniejsze interesa i namiętności, najrozmaitsze pragnienia i dążenia wiły się i krzyżowały w tysiącznych głowach ludności wielkiego miasta, idącej, jadącej, biegnącej tam, kędy gnały ją wielkie cele życia lub maluchne celiki dnia. Śród tego tajemnego i żadnemu cielesnemu uchu nieprzystępnego gwaru, na którym niby na spodnim pokładzie rozwiał się ruch słów i czynów tysięcy ludzi, przez nikogo nie badana i nie odgadywana, wiła się cicho nitka myśli w pokornej i przez nikogo nie spostrzeżonej głowie kobiecej.
«Dwie dziesiątki dziennie… osiem złotych na tydzień… dziesięć groszy dziennie żonie stróża za dozorowanie Janci, gdy siedzę u Szwejcowej… 15 groszy chleb i mleko dla dziecka… 15 groszy obiad… na każdą niedzielę nie ma już nic…»
Była to myśl Marty idącej zwolna i ze schyloną głową chodnikiem Krakowskiego Przedmieścia.
«Za dwa miesiące mieszkania należy się złotych 45… w sklepiku winnam złotych 20… za sprzedane futro wzięłam złotych 100… 60 od stu… 40… Janci trzewików na gwałt trzeba, moje drą się już także… drzewa kupić muszę… dziecku ciągle zimno…»
Kończąc myśl tę Marta zakaszlała suchym, krótkim, lecz uporczywym kaszlem. Miesiąc minął od dnia, w którym po raz pierwszy zasiadła ona jako robotnica w pracowni Szwejcowej. Przez czas ten zmieniła się bardzo. Zza przezroczystej białości jej twarzy tu i owdzie przebijały się żółte smugi, ciemne koła podkrążyły oczy, które wklęsły i rozszerzyły się, pośród czoła, przedziwnie pięknie zarysowanego, głęboka leżała bruzda. Czarna suknia Marty, czysta i cała, zrudziała przecież przez używanie, wyglądała chędogo, lecz staro; na głowie jej nie było kapelusza ani na ramionach futrzanego okrycia.
Czarna wełniana chustka okrywała jej włosy, grubymi fałdami otaczając blade czoło i wklęsłe policzki.
Płynęła, szumiała ludność wielkiego miasta na szerokim chodniku wspaniałej ulicy, z nią razem płynęły w przestrzeń tysiączne prądy myśli ludzkich, a śród nich wiła się wciąż cicha, pokorna, jednostajna myśl przeciskającej się śród tłumów bladej kobiety.
«Dziesięć groszy a pięć… piętnaście, a dwa… siedemnaście… siedemnaście od czterdziestu… dwadzieścia trzy…».
Jakaż to była myśl błaha, niska, sucha! Czołgała się po ziemi wtedy, kiedy niebo zimowe przeczystym jaśniało lazurem, krzepła śród chłodu cyfr wtedy, gdy wobec zbliżania się roku nowego ludzkość kipiała pragnieniami, uczuciami, nadziejami…
Tak; był to w istocie akt duchowy, spełniający się we wnętrzu istoty ludzkiej, wielce prozaiczny i poziomy, był to groszowy i szelągowy rachunek ubóstwa…
Nie zawsze przecież myśli Marty czołgały się tak nisko; była pora, w której i ona oczy swe podnosiła ku lazurom, z bijącym sercem i z uśmiechem nadziei witała zstępujący na świat rok nowy. Przypomniała sobie o tym w tej chwili. Podniosła powieki i spojrzeniem powiodła dokoła. W oczach jej, w których zrazu widać było tylko frasunek z zestawienia i kombinowania groszowych cyfr wylęgły, zagrały teraz światła podnoszących się w piersi uczuć.
Była to naprzód tęsknota potem żal, na koniec niecierpliwy bunt ducha gnębionego fatalną jakąś koniecznością, z którą jednak stałego dotąd nie zawarł sojuszu. Zapadłe oczy Marty błysnęły gorącymi ogniami, coś w niej podniosło się krzyknęło bólem, zajęczało trwogą, zbuntowało się niewyczerpaną jeszcze dotąd energią woli. Przystanęła chwilę, podniosła głowę i drżącymi ustami szepnęła:
— Nie! tak długo być nie może! tak zawsze być nie powinno!
Postąpiła dalej i myślała, że jest to przecież rzeczą niepodobną, zupełnie niepodobną, aby stanowczym, jedynym, dośmiertnym miejscem jej przeznaczenia był ów stołek w pracowni Szwejcowej, na którym śród mroku, wilgoci, stęchłego powietrza, w otoczeniu wynędzniałych, obumierających twarzy, szyła po dniach całych, nie mogąc w zamian zarobić tyle przynajmniej, aby móc w nocy spać spokojnie, a minuty wolne od pracy wyzwolić spod panowania cyfr przedstawiających grosze…
Urodzeniem, całą przeszłością swą należała przecież do klasy ludzi oświeconych, była uważaną i sama siebie uważała zawsze za kobietę oświeconą.
Dlaczegóż więc, gdy dotknęła ją twarda ręka losu, stanęła ona w hierarchii społecznej, w dziedzinie prac, zysków i zaszczytów ludzkich na tym szczeblu najniższym, na którym, zdawałoby się, iż stać powinni najnieszczęśliwsi tylko, najsrożej wydziedziczeni z dobrodziejstw oręży i narzędzi przynoszonych ludziom oświatą? Byłażby ta oświata jej kaleką z kapitalnej strony jakiejś?
Byłażby ona tylko cackiem wyrzeźbionym, wypiększonym ku zabawie spokojnego ducha, mieszkającego w sytym i zadowolnionym ciele, rozpadającym się w nieprzydatne na nic próchno, ilekroć by duch zapragnął użyć ją ku ochronieniu siebie od zmordowania i upadku, ciało od utraty sił posługujących duchowi? Miałażby na koniec ta oświata jej być tylko złudzeniem?
Oświata w tej mierze i postaci, w jakich posiadła ją Marta, budziła pragnienia, nie dając nic, co by zadowolenie ich zdobyć mogło, podsycała tęsknotę za sferami ducha, przykuwając go do ziemi więzami głodnego ciała, potęgowała w sercu uczucia na to tylko, aby zaprawiać je goryczą, wstrząsać śmiertelną trwogą…
Marta myślała o tym i czuła to wszystko, ale nie uogólniała swych myśli i uczuć, nie zdawała sobie dokładnej sprawy z wielce skomplikowanego zjawiska, które rządziło jej losami. Czepiała się jednego przypomnienia, jednej świadomości, że należała do ludzi oświeconych, przed którymi tyle, tyle przecież dróg leży otworem.
Miałażby na zawsze już zatrzymać się na tej, śród której stanęła? Nie byłoż dla niej na ziemi żadnego innego miejsca jak to, do którego wchodziła ze wstydem, o którym z oddalenia myślała ze zgrozą? Błagała ona wprawdzie Boga o małe, skromne miejsce pod słońcem, o takie miejsce, na którym dwie istoty ludzkie, związane ze sobą najściślejszymi i najświętszymi związkami i uczuciami, żyć by mogły; ależ to, które po wielu próbach i wysileniach stało się jej udziałem, nie było miejscem pod słońcem, ale otchłanią ciemną, w której dwie istoty ludzkie nie żyły, ale skute kajdanami najprostszych, najniższych, a nigdy nie zadowolonych, nigdy nie kończących się potrzeb powoli umierały.
Tak, powoli umierały. Nie była to metafora żadna, ale przerażająca rzeczywistość.
Niedawno jeszcze Marta zastanawiając się nad położeniem, w jakie popadła, i nad obowiązkami, które zaciężyły na sercu jej i sumieniu, powtarzała sobie jako zachętę i pociechę: «Jestem młoda i zdrowa». Dziś połowa tylko słów tych wyrażała prawdę. Była młodą, ale nie była już zdrową.
Żywioły fizyczne i moralne, połączone ze sobą, tworzyły rodzaj piły niewidzialnej, która wycieńczała i osłabiała jej ciało.
Marta kaszlała, od tygodni kilku doświadczać zaczęła nie znanych dotąd osłabień, sny jej bywały gorączkowe, budziła się z nich z głową ciężką i bolącą piersią.
Tak zaczynać musiały karierę swą owe wyrobnice, dziś na wpół umarłe, z suchotniczymi rumieńcami na twarzach. Niedawno jedna z nich opuściła pracownię Szwejcowej o parę godzin wcześniej, niż nakazywał regulamin zakładu, i nie wróciła więcej. Gdy nazajutrz Marta zapytała o nią towarzyszki, z kilkunastu ust rozszedł się po sali stłumiony, niemniej przeszywający szept:
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Marta»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Marta» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Marta» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.