Eliza Orzeszkowa - Marta
Здесь есть возможность читать онлайн «Eliza Orzeszkowa - Marta» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Классическая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Marta
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Marta: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Marta»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Marta — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Marta», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Przy ostatnich słowach księgarz zdjął z półki niewielkich rozmiarów książkę.
Oczy Marty zajaśniały.
— Jest to świeże dziełko jednego z francuskich myślicieli. którego przekład użytecznym być może publiczności naszej i moim interesom. Miałem zamiar powierzyć go komu innemu, teraz jednak szczęśliwy jestem, że mogę służyć nim żonie naszego kochanego i nieodżałowanego pana Jana…
Mówiąc to księgarz zawijał w papier błękitny tomik.
— Jest to dzieło traktujące o jednej z bieżących kwestii społecznych; jasno przystępnie napisane, nie powinno być ono do przekładu zbył trudnym. Ażebyś zaś pani wiedziała, dla czego pracować będziesz, określić mogę, że honorarium (przebacz pani urzędowy ten wyraz) udzielić jej będę mógł w sumie sześciuset złotych. Jeżeli zajęcie to okaże się dla pani odpowiednim, znajdzie się może potem i coś innego do przełożenia. Na koniec, nie ja to jeden jestem wydawcą i bylebyś pani zyskała sobie imię dobrego tłumacza, zostaniesz wezwaną tu i ówdzie. O niemieckim języku mówiłaś mi pani, że posiadasz go w bardzo słabym stopniu. To szkoda. Przekłady z tego języka byłyby pożądańsze i popłatniejsze. Ale jeżeli jedna i druga praca uda się pani pomyślnie, będziesz może w stanie wziąć kilkadziesiąt lekcji… dzień przekładać pani będziesz dzieła francuskie, nocami doskonalić się w mowie Germanów… taką być musi praca kobiety. Krok za krokiem i self help.
Marta drżącymi rękami wzięła podawaną jej książkę.
— O, panie! — wymówiła ściskając w obu dłoniach rękę księgarza — niech ci Bóg wynagrodzi szczęściem tych, których kochasz.
Nic więcej powiedzieć nie była w stanie, po kilku sekundach znajdowała się już na ulicy. Szła teraz szybkim krokiem. Z rozrzewnieniem myślała o szlachetnym postępku z nią księgarza, o uprzejmości uczynności, jaką jej okazał. Z myśli tej wywinęła się myśl inna.
«Mój Boże — mówiła w duchu młoda kobieta — tylu dobrych ludzi na drodze mej spotykam, dlaczegóż mi żyć tak ciężko?»
Książka, którą niosła, paliła jej dłonie. Pragnęłaby lotem strzały dosięgnąć swej izdebki, aby rozejrzeć się pomiędzy kartami, które może przynieść jej miały zbawienie. Po drodze jednak wstąpiła do małego sklepu z obuwiem i kupiła parę malutkich trzewiczków.
Kiedy na koniec wbiegła w bramę wysokiej kamienicy przy ulicy Piwnej stojącej, nie poszła wprost na wschody, ale skierowała się w głąb dziedzińca ku małym drzwiczkom mieszkania stróża. Tam bowiem, pod opłacanym przez Martę dozorem żony stróża, Jancia przepędzała codziennie długie godziny, w których matka jej szyła w zakładzie Szwejcowej. W powierzchowności dziecka zaszły przez czas ubiegły większe jeszcze i głębsze zmiany niż w powierzchowności matki. Policzki Janci wklęsły i chorobliwą okryły się żółtością; żałobna, zrudziała i w kilku miejscach rozdarta jej sukienka zwisała na wychudłym ciałku, czarne oczy rozszerzyły się, utraciły dawny blask i ruchliwość, a w wyrazie swym posiadały tę niemą, bolesną skargę, którą odznacza się wzrok dzieci gnębionych fizycznie i moralnie.
Ujrzawszy matkę Jancia nie rzuciła się jej na szyję, nie zaszczebiotała, jak bywało dawniej, nie klasnęła w drobne dłonie. Ze schyloną główką i chudymi, zziębniętymi rączkami, zaciśniętymi wkoło wełnianej chusteczki, którą się otulała, weszła z matką do izby na poddaszu i usiadła wnet na ziemi przed pustym kominem w postaci skurczonej i znękanej. Marta położyła książkę na stole i wydobyła parę polan zza pieca. Jancia wodziła za nią swymi przygasłymi i rozszerzonymi źrenicami.
— Czy nie pójdziesz już dziś nigdzie, mamo? — ozwała się po chwili głosem, którego dźwięk stłumiony i poważny rażący stanowił kontrast z drobną, dziecięcą postacią.
— Nie, dziecko moje — odpowiedziała Marta — nie pójdę już dziś nigdzie. Jutro wielkie święto i dziś po południu nie kazano nam przychodzić.
Mówiąc to Marta położyła drewka na kominku i przykląkłszy chciała uścisnąć małą córkę.
Zaledwie jednak dotknęła jej ramienia, z ust Janci wyrwało się syknięcie bólu.
— Co ci to? — zawołała Marta.
— Boli mię tu, mamo! — bez skargi w głosie, ale bardzo cicho odparło dziecię.
— Boli cię! dlaczego? jak dawno? — troskliwie dopytywała się matka.
Jancia milczała i siedziała nieruchomo ze spuszczonymi oczami. Blade usteczka jej tylko drżały trochę, jak bywa zwykle u dzieci, gdy płacz gwałtowny powstrzymać usiłują. Martę niepokoiło uparte milczenie dziecka więcej może niż ból objawiony. Szybko rozpięła luźno zwisający staniczek i usunęła go z jednej ręki dziecka. Na chudym, białym ramieniu, obnażonym ręką matki, czerniała ciemnosina plama. Marta splotła kurczowo ręce. Okropna jakaś myśl przejść jej musiała przez głowę.
— Czy upadłaś albo uderzyłaś się? — zapytała z cicha, z oczami wlepionymi w ciemne piętno.
Jancia milczała jeszcze chwilę, nagle podniosła spuszczone powieki i ukazała źrenice oszklone łzami. Wciąż jednak wstrzymywała się od płaczu, drobna pierś jej pracowała gwałtownie, cienkie usteczka drżały jak listki.
— Mamo — szepnęła po chwili, chyląc się ku matce — siedziałam dziś tam, przy piecu… zimno mi było… Antoniowa niosła wodę do ognia… zaczepiła o moją sukienkę, wodę rozlała i ze złości uderzyła mię tak mocno… mocno…
Ostatnie wyrazy wymówiła bardzo cicho, głową i piersią przylgnęła do piersi matki i drżała całym ciałem. Marta nie wydała jęku ni krzyku; twarz jej wyglądała przez chwilę jak skamieniała ale pobladłe wargi zwierały się coraz silniej i z oczu, nieruchomo zapatrzonych w przestrzeń, buchało coraz jaskrawsze, posępniejsze światło.
— Ach! — jęknęła na koniec i pałające czoło objęła splecionymi dłońmi. W krótkim jęku tym zabrzmiał gniew głuchy i boleść bez granic. Przez parę minut matka i dziecię tworzyły grupę dwóch piersi, ściśle do siebie przyciśniętych, dwóch twarzy, z których jedna, kobieca, z suchym i posępnie płonącym okiem, pochylała się nad drugą, dziecięcą, bledziuchną i łzami zalaną. Po chwili dopiero Marta odjęła dłonie od czoła i opuściła je na głowę córki. Odgarniała z czoła poplątane jej włosy, ścierała łzy z chudych policzków, zapinała u piersi mały staniczek, rozgrzewała w dłoniach zziębłe, drobne ręce.
Wszystko to czyniła w milczeniu. Parę razy otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie stawało jej zapewne głosu. Powstała na koniec z ziemi i podniosła Jancię. Posadziła ją na łóżku i wydobyta z kieszeni zawinięte w papier trzewiczki.
Na ustach jej leżał teraz uśmiech, dziwny uśmiech. Było w nim coś sztucznego, ale zarazem i coś bardzo wzniosłego: obok wysilenia woli widać w nim było miłość i męstwo matki, która własne, bóle przerabia na uśmiechy, aby osuszyć nimi łzy swego dziecięcia…
Dzień skończył się, zegary miejskie ogłosiły północ, a w izbie na poddaszu paliła się jeszcze lampa; izba ta wyglądała teraz smutniej jeszcze jak wtedy, gdy młoda wdowa po raz pierwszy próg jej przestępowała.
Nie było już w niej szafy ani komody, ani dwóch skórzanych tłomoczków.
Pierwsze dwa przedmioty wraz z dwoma nowymi krzesłami lokatorka oddała rządcy domu, nie mogąc za najmowanie ich płacić dłużej, drugie sprzedała w dniach silnych mrozów, aby za otrzymane pieniądze przysporzyć opału. Pozostało w izbie jedno tylko łóżko, na którym w tej chwili, owinięta czarną chustką matczyną, spała Jancia, dwa krzesła kulawe i jeden na czarno pomalowany stolik. Oblana białym światłem lampy i otoczona grubym uplotem czarnych warkoczy, twarz siedzącej przy stole kobiety w pięknych i surowych zarysach występowała z półmroku. Marta nie pracowała jeszcze, chociaż wszystkie materiały przyszłej jej pracy: książka, papier, pióro, leżały przed nią. Ale pochwyciło ją nieodparte, nieprzezwyciężone marzenie. Niespodziane, świetne perspektywy otworzyły się przed jej oczami, nie mogła od nich oderwać ciemnością zmęczonego wzroku. Nie była już tak pełną ufności, jak wtedy, kiedy przed tym samym stolikiem zasiadała z ołówkiem w ręku, ale nie miała dość siły, aby słuchać poszeptów zwątpienia. Były one w niej, te poszepty, ale ona odwracała od nich ucho, a natomiast wsłuchiwała się wciąż w napełniające myśl jej słowa księgarza. Ze słów tych snuła się długa przędza złotych rojeń kobiety, matki. Móc wykonywać pracę miłą acz trudną, podnoszącą ducha i odpowiadającą najgłębszym jego potrzebom, jakaż to rozkosz! Zapracować przez kilka tygodni sześćset złotych — co za bogactwo!
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Marta»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Marta» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Marta» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.