Waldemar Łysiak - Kolebka
Здесь есть возможность читать онлайн «Waldemar Łysiak - Kolebka» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Историческая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Kolebka
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Kolebka: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kolebka»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Kolebka — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kolebka», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Koniem najeżdżając rozproszył wesołą hałastrę, zsiadł, ukłonił się z galanterią, gdy go Dezydery, czerwony jak rak, przedstawiał pannie Jaraczewskiej.
– Widzisz, jak warto się ubierać w Poznaniu wedle ostatniej mody paryskiej! – sapnął rozeźlony Chłapowski, nie bardzo wiedząc od czego zacząć.
Ale już go Dominik zarzucił lawiną pytań, co, gdzie, kiedy, jak, zaczął więc odpowiadać, werwa mu powróciła, prawie zapomniał o pannie stojącej na boku.
– Wystaw sobie, że gdym ja do Poznania wpadł i ludziom prawiłem jako Francuzi w Berlinie siedzą, w czoło mi pukali. Nie wierzył nikt! Platzmajor wezwał mnie do siebie i dalej gębę drzeć, że ludzi fałszywymi wieściami mamię. Na to ja, że prawdziwie żołnierzy Davouta na własne oczy w Berlinie oglądałem, a on: “Was? Wirkliche Franzosen?!” i trząść się zaczął, jakby mu śmierć przed ślepia wylazła. Na drugi dzień jednego Prusaka w mundurze w mieście byś nie znalazł.
– A kamera, rejencja, urzędnicy?
– Siedzą. Wybicki, który od wczoraj w mieście rezyduje, poszanowanie im nakazał. Pruskich obywatelów, Niemców wszelakich i innowierców szarpać nie można. Ba! Urzędy nawet swoje trzymają, tyle że nie prezydentowi kamery, a Wybickiemu i Dąbrowskiemu sprawozdania czynią. Popatrz tylko. Więcej niż pół miasta z radości beczy, ludzie z okolicy zjeżdżają, szlachty spod Łęczycy, Sieradza, Kościana, z całej Wielkopolski i z każdą godziną coraz więcej. Bóg wie, gdzie się pomieszczą. Ale popatrz też na Prusactwo! Ślepiami po ziemi wodzą, a pod nosem po diablemu mamrotają. Francuzów, gdyby mogli, podusiliby!
– Widziałeś, jak do miasta dotarli?
– Kto? Wybicki z generałem? Dominiku! Nocą się chcieli myknąć, ale obywatele, jakim cudem się dowiedzieli, nie pojmuję, przed miasto z pochodniami wystąpili, konie im wyprzęgli i powóz do Poznania wciągnęli wśród wiwatów, Magistrat przymuszono, by gród iluminował. Zapał taki, że…
– Nie o Wybickiego pytam! Czyś widział Francuzów, jak wjeżdżali?
– Jeszcze by nie! Ja miałbym nie widzieć?! Regiment strzelców konnych pułkownika Exelmansa wpadł do miasta trzy dni temu, o szóstej wieczornej godzinie. Ludzie na ulicach takie wiwaty podnieśli, że się serce radowało. Pierwszy szwadron kłusem przebiegł, z dobytymi pałaszami i za Wartą na gościńcach toruńskim i warszawskim rozstawił placówki. Reszta stanęła na rynku i prosto z koni wpadła w objęcia mieszczan, Polaków rzecz oczywista, bo Niemiec na boku się trzymał. Dalejże całować szaserów, ściskać, do domów ciągnąć. Żałuj, żeś nie widział!
– U nas mieszka szef trzeciego szwadronu, pan Foulanger, grzeczny bardzo kawaler – wtrąciła nieśmiało towarzyszka Chłapowskiego. Ten widać niezbyt był uradowany godną pochwały gościnnością Jaraczewskich, bo burknął pod nosem:
– Grzeczny, grzeczny… nie wątpię!
Dominik nie czekał dłużej. Pannie, która mu się spodobała niezmiernie, aż się głupio poczuł, gdy raz przyłapała jego wzrok, obcasami strzelił, podziękował przyjacielowi i dosiadł konia.
– Wybicki gdzie?
– Mieszka u Mielżyńskich, blisko, przy…
– A gdzie urzęduje?! Przecież o to pytam!
– W ratuszu.
– Przyjdź wieczorem, pogadamy! – i konia spiął.
Wybickiego nie było. Biegał po mieście, załatwiał druk odezw, odwiedzał obywateli, wyszukując zdolnych do rządzenia. Był za to Dąbrowski i na widok Dominika rozłożył ręce.
– Nareszcie! Witaj, skrybo, na czas przybywasz. Zmęczonyś pewnie. Siadaj, co tam w domu?
– W domu brat. Ukłony śle.
– Ukłony?! Dam ja mu ukłony! Popamięta! Niech mi się nie kłania, ale niech mundur nakłada. Takich jak on złotem bym płacił! Słać po niego!
– Nie trzeba, sam przybędzie, z zapasami.
– To i dobrze. Ludzie są i więcej będzie, a do gęby nie ma co im włożyć. Wszystkiego brak, furażów, mąk, kasz, nawet chleba. Komisję wojewódzką dzisiaj ustanowiliśmy, ona o żywność i o rekruta zadba, rajców ziemskich na miejsce landratów ustanowi, od amtmanów i starostów podatek odbierze, pocztę uorganizuje… jednym słowem co się tylko da. Sam z Wybickim nie podołam. Dla mnie insurekcja rzecz pierwsza. Nowe tu legie powstaną, ludzi się umunduruje i Wielkopolska buchnie płomieniem. Kolebka twoja… takeś mówił i dobrze…
Gwałtowne pukanie do drzwi.
– Wejść.
Jakiś cywil przyskoczył do generała.
– Wiadomość poufna.
– Możesz mówić, on nasz!
– Pan Miaskowski prosi, by przekazać waszej ekscelencji, że Skórzewski i Lipski na Kalisz idą. Teraz już tam pewnie gorąco!
– Co jeszcze?
– Szlachta do Poznania ciągnie. Nie wszystka, prawdę rzekłszy, bo się niektórzy trwożą…
– Czym?!
– Chłopy lasy rąbią, a młodzież i mieszczaństwo oficjalistów pruskich turbuje. Boją się domostwa ostawić i pomsty, gdyby… gdyby Prusak wrócił. I lasu bronią. Chłop zhardział, odkąd Napoleona czuje…
– Dosyć! Filozofowanie sobie ostaw. Wolnyś!
Dąbrowski zmarszczył czoło i wskazał Dominikowi biurko.
– Siadaj i pisz! “Obywatele… obywatele poznańscy! Miło mi jest doświadczać, że tchniecie duchem prawdziwych Polaków, wnoszę z tego jak najlepsze skutki dla naszej Ojczyzny. Wzywam was więc, żebyście się w jak najlepszej zachowali spokojności, żeby z was każdy pełnił obowiązki stanu swojego, rzemieślnicy niech pilnują swoich warsztatów, kupcy sklepów, niech się nikt nie waży prześladować w jakikolwiek sposób osób dawnego rządu, niech każdy posłusznym będzie komisji wojewódzkiej, która się ustanowiła. Zaręczam wam, że przez ten duch pokoju, połączony z gorliwością obywatelską, zasłużymy na najwyższe względy Najjaśniejszego cesarza Francuzów. Dan… ”, podpisz nazwisk… albo nie, daj!
Dąbrowski nakreślił zamaszyście swoje nazwisko. W tejże chwili do pokoju wskoczył Wybicki. Ręce mu się trzęsły, twarz sina, głos ledwie słyszalny, z taką trudnością go dobywał.
– Tak to jest! Do wiwatów pierwsi. “Niech żyje Napoleon!”, “Wiwat Dąbrowski!”, “Wiwat Wybicki!”, winkiem zapić, pohukać, ale do służby obywatelskiej spróbuj zapędzić. Ten “niezdatny jest”, powiada, tamten “niedoświadczony”, skromnisie psiakrew! A ilu “chorych” się porobiło! Ledwiem Krzyżanowskiego kasztelana na prezesa trybunału zdołał uprosić, Breza jeszcze, Działyński… Jest paru, co ochotnie stają… Witaj! – Dominika uścisnął. – U was już i krew się polała. Cóż tam?
– Brat Prusaków w lesie dopadł i poprzetrącał!
– Ha, ha! Wiadomo, Karśnicki! – generał cieszył się jawnie, ale go Wybicki z miejsca zmitygował.
– Brat? Dobry brat! Lata całe ani słychu, a jak trzeba, to pod ręką siedzi! Tylko po co – głos Wybickiego spoważniał – po co urzędy po miastach rozbija?! Karać za to będziemy!
– Za to, że ludzi z ciemnicy wyjął, co w niej po kilka lat gnili, bici jak zwierzęta?! Za to też?! – spytał Dominik podniesionym głosem.
Wybicki zamilkł i papiery na biurku przerzucał. Widząc, że Dominik czeka na rozkazy z piórem w ręku, sam też usiadł i bawić się począł nożykiem do przecinania listów.
– Napoleon wkrótce do miasta przybędzie. Trza zlecenie wypisać dla Kołaczkowskiego, Zaremby i Gliszczyńskiego, by się powitaniem zajęli, by apartamenta wyszukali i uorganizowali iluminacje, bal etc. Karety, dywany, meble… niech szukają! Pisz, acan!
Dominik pochylił się nad papierem.
Wieczorem odwiedził go Chłapowski u Mielżyńskich, gdzie młody Rezler stacjonował wraz z Wybickim. Długo w noc opowiadał Dominik o walce, o Borku, o Pruskim jeńcu i o chłopach. Nawet o Cygance nie zapomniał. Dezydery bez przerwy wypytywał o Janka, chciał znać każdy szczegół, kolor oczu, a jak chodzi, jak skacze na konia, jak strzela, jak niezrównanie ciska nożem. Dominik nie pojmował, czemu Chłapowski czulej niż o swojej pannie o Janku prawi, choć go nigdy nie widział na oczy.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Kolebka»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kolebka» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Kolebka» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.