Waldemar Łysiak - Kolebka
Здесь есть возможность читать онлайн «Waldemar Łysiak - Kolebka» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Историческая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Kolebka
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Kolebka: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kolebka»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Kolebka — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kolebka», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Dominik pierwszy raz bił się naprawdę. Więc to takie jest, takie proste. Dziwnie łatwo szło rąbanie tych przerażonych chłopaków znad Łaby i z Pomorza, nie broniących się już, a padających na kolana, zasłaniających się w śmiertelnym strachu, uciekających w las, doganianych na stromiźnie i sieczonych przez kark.
– Matko najświęęęt… – wydarło się z ust żołnierza ciętego na odlew przez szyję. Krew bluznęła tak wysoko, że koń tego, który cios śmiertelny zadał, oślepł od ciepłej strugi i stanął dęba.
– Kto Polak, praśnij broń! – ryknął Karśnicki.
Młody chłopak cisnął karabin do rowu i ku wołającemu ruszył, gdy mu towarzysz bagnet w plecy wraził. Jęk okropny, ciało wygięte brzuchem do przodu, ręce w tył sięgające. Nim zabójca, pruski sierżant, bagnet wyszarpnąć zdołał, dopadł go Karśnicki, pistolet drugi, nie strzelany jeszcze, do ucha przystawił i wypalił. Dominik głowę odwrócił, tak straszny był to widok. Dwa ciała leżały na ziemi sprzężone pępowiną lufy i bagnetu, jedno bez głowy prawie, drugie wygięte jak naszpilona gąsienica, w skurczu przedśmiertnej męki.
– Polacy! Zdawaj się!
Karabiny poleciały na ziemię. Nie tylko Polacy rzucali, strach rozprzęgł szeregi, rzeź była tuż tuż, szczerzyła zęby, strzał Janka złamał ostatnich.
Dominik chciał krzyknąć z radości, tak by las poniósł głos po lesie, lecz głowę mając odwróconą w kierunku, skąd nadszedł oddział pruski, zobaczył pierwszy i krzyk zamarł mu na wardze.
Od zakrętu szedł ławą konny taran, błyszczący dziesiątkami wyciągniętych szabel i pałaszy, rozpędzający się, nabierający impetu do wtóru trąbki i pruskich komend prowadzącego oficera. Za późno było, by móc uszykować obronę, jeszcze kilkadziesiąt kroków i zmiotą wszystko, co stoi na drodze, razem z nim, z bratem, z nimi wszystkimi… Bez krzyku szli, jak zjawy, pełnym galopem, usłyszeć nikt nie zdążył. Karśnicki skoczył do przodu, jakby chcąc swoich zastawić. Kilku Prusaków z tyłu podniosło ciśniętą broń, a tamci konie rozpuścili, zdawało się, że brzuchami po ziemi idą, już zaraz, śmierć to chyba. Dominik szarpnął cugle…
Wtedy nastąpił cud – inaczej Dominik nie umiałby nazwać tego, co się zdarzyło. Z góry, od lasu, zsuwały się po zboczu na zadach i grzbietach jakieś oblepione śniegiem białe widma, wzniecając tumany puchu i ryjąc ciemne bruzdy w iskrzącej się pierzynie.
Kilka zaledwie kroków w galopie miał złocony oficer na pięknym siwku, by się z Karśnickim zderzyć, gdy szarpiący nerwy niesamowity świst kosy przeciął ciszę, ostrze zamigotało śnieżnym odbiciem i koń, nie tracąc rozpędu, przebiegł mimo niosąc jeźdźca bez głowy, z tułowiem, który – przez chwilę wydawało się, że kieruje cuglami – opadł powoli do tyłu, aż spadł i ciągnięty za zaczepioną w strzemieniu ostrogę, żłobił w rowie czerwoną rysę.
Widły i kosy wżarły się w brzuchy koni i kwik poniosło nad wierzchołkami drzew. Karśnicki, a za nim inni, podskoczyli i rąbali na oślep, zadając śmierć i kalecząc. Kilku ze szlachty w mgnieniu oka wysiekło bezbronnych piechurów, nie bacząc kto Polak a kto nie, bo ich już nikt pilnować nie mógł, a oni mogliby zadać cios w plecy. I ci bezlitośni, kiedy ostatni proszący o łaskę krwią się zalał, skoczyli na pruską konnicę. Dominik, któremu ręka mdlała i który tylko pomocy ciężkiego cepu w ręku wieśniaka zawdzięczał, że go nie położył huzar wąsaty, spostrzegł, iż Prusaków mało jest i że jedynie, gdy szli ławą po gościńcu, wydawało się, że to wielka siła. Nim się obejrzał, już zaczął się nieprzyjaciel rozpraszać, małymi grupkami i pojedynczo. Śmiertelny kołowrót wytracał tempo.
Jeszcze tu i tam szczękały zderzające się ostrza, jeszcze koncypowano cięcia i zasłony, lecz wszystko nabierało rytmu zwyczajnego życia, nie było już rozmazaną plamą, ruchliwą i wirującą, pełną oczu przekrwionych, zębów zgrzytających, zaciśniętych kułaków, ostrzy, kolorów, nie rzucało człowiekiem jak kukłą przywiązaną do konia, zwalniało, nabierało rysów i kształtów, stawało się realistycznym obrazem wojennej rzeczywistości, a raczej jej specyficznego, pobitewnego gatunku.
Dominik wycierał czoło z potu, przesuwając mokre, zlepione kosmyki włosów, które spadały mu na oczy. Potem zauważył, że koniec jego karabeli jest czerwony, otarł ją o śnieżny nawis na gałęzi i począł szukać wzrokiem brata.
Karśnicki stał nad rowem i czekał na schodzącego z góry starca, widniejącego na tle czarnego rowu, który wyżłobili chłopi idąc w sukurs szlacheckiej gromadzie. Gdy stary był blisko, Janek powiedział coś, czego Dominik z tej odległości nie mógł usłyszeć, ale domyślał się, że brat dziękuje, bo śmiał się i wskazywał chłopów stojących na boku. Dominik podszedł bliżej, ale już nie Janek, lecz ów stary wieśniak przemawiał.
– … Wracamy do dom. Nie nam się bić za panów. Ten oto krzyżyk, na który się kląłeś, weź, jaśnie wielmożny panie, ze sobą, byś nie przepomniał. I my wiary dochowamy. Bez twej woli nikto już drzewa nie tknie, a i to, co wzięliśmy, do dworu powieziemy…
– Nie trzeba, wasze ono, darowałem! Krzyż wezmę, choć i bez niego bym pamiętał. A że…
– Panie Karśnicki!
Dwaj młodzi Szamotulanie biegli ku niemu, ciągnąc spory wózek, podobny do jaszcza artyleryjskiego, obity żelazem i na kłódkę zamknięty.
– Znaleźliśmy za zakrętem. Widać do walki się sposobiąc ostawili, by potem zabrać.
– Cóż to jest?
– Zamknięte. Ale złoto pewnie!
Wyraz “złoto” zelektryzował wszystkich. Nawet poharatani, zamiast dalej rany przewiązywać, podsunęli się ku zdobyczy.
– Rozbić!
– Siekiery dawać!
– Gdzie chłopy, u nich siekiery!
Karśnicki nie wezwał wieśniaków, którzy sposobili się do odejścia.
– Nie trza siekiery. Kulą bym zamek przetrącił. A i tego nie trza! Gdzie on?!
Wskazano mu Prusaka, oficera, siedzącego ponuro na siodle zdjętym z grzbietu ubitego wierzchowca. Ręce miał w tył wykręcone i związane.
Szlachcic blisko stojący, chcąc się widać wykazać gorliwością, pierwszy złapał jeńca za kołnierz i dusząc krzyczał:
– Gadaj! Gadaj psie, co wiesz!
Prusak nabrał oddechu i z rozmachem plunął mu w twarz, aż się ślina rozplasnęła na gębie.
– Tyyyy!!! – szlachcic wyszarpnął szablę i ciąć chciał, gdy mu ręka ciężka spadła na ramię. Karśnicki lekko go pchnął, ale zapaleniec, czy to się potknął, czy też z innego może powodu, w tył parę metrów poleciał.
Prusak oczy podniósł. Olbrzym, który życie mu uratował, stał przed nim i patrzył tak, że jeniec hardy przecież na wszelki rozum, wstał nagle, jakby go siła nieznana z siodła podniosła.
Karśnicki, który dotąd głośno się odzywał, częstokroć krzykiem, teraz spytał szeptem wyciskanym przez zęby:
– Będziesz mówił?
Prusak, choć go oczy Polaka strachem przewiercały, głową dał znać, że nie. Karśnicki nic już nie rzekł, tylko sięgnął za cholewę i Dominik zdumiał się, widząc nóż dziwnej konstrukcji i rzeźby, szeroki lecz wydłużony jak maleńki mieczyk. Prusak nie czekał, może nawet nie widział noża, bo tylko w oczy Karśnickiego patrzył i musiał w nich zobaczyć coś takiego, że mu głowa zaczęła drżeć, cofnął się o krok, przewrócił o siodło i leżąc w śniegu wyrzucał z siebie potoki słów takie, aż mu Karśnicki przerwał i kazał wolniej mówić.
Prusacy uciekali z Szamotuł. W wózku były papiery, do wieczora siedziba landrata miała opustoszeć. Von Boritz jeszcze w niej został i on miał wywieźć resztę dokumentów i pieniędzy. Na pytanie, co z tymi, którzy w lochach gniją, Prusak przysięgał, że nic nie wie, że go tu niedawno przerzucono ze Szczecina, że…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Kolebka»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kolebka» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Kolebka» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.