W przeciwieństwie do matki Justyna tryskała zdrowiem i w czwartym miesiącu życia płakała o wiele rzadziej. Leżąc w kołysce trącała i chwytała paluszkami kolorowe koraliki. Nigdy jednak się nie uśmiechała, nawet najmniejszym grymasem.
Wcześnie, bo w październiku, rozpoczęła się wyjątkowo uciążliwa pora deszczowa. Dzień w dzień deszcz godzinami chłostał Himmelhoch, woda spływała po trzcinie, rozmywała szkarłatną ziemię, wypełniała po brzegi szerokie koryto rzeki Dungloe, która szybko odprowadzała jej nadmiar do pobliskiego morza. Justyna rozglądała się po swoim małym świecie, a Meggie patrzyła tępo, jak góra Bartle Frere to znika za strugami deszczu, to znów się pojawia.
Czasami wyjrzało słońce, nad ziemią unosiły się opary, mokra trzcina jarzyła się jak obsypana diamentami, a rzeka wyglądała niczym wielki złoty wąż. Pod granatowymi chmurami rozpinała się wyrazista podwójna tęcza, zabarwiona tak intensywnie, że zbladły przy niej każdy krajobraz prócz tutejszego. Północny Queensland nie tracił nic ze swej urody przy blasku podniebnych łuków. Meggie pomyślała, że Gillanbone jest takie szarobrązowe, bo północny Queensland ściągnął do siebie wszystkie żywe kolory.
Któregoś dnia, na początku grudnia, Anne przysiadła się do Meggie, uważnie się jej przypatrując. Marniała w oczach, jakby życie z niej uchodziło. Nawet piękne włosy straciły złoty połysk!
– Meggie, nie wiem, czy postąpiłam słusznie ale wysłuchaj mnie, zanim odpowiesz.
– Mówisz z taką powagą, Anne! – rzekła Meggie z uśmiechem. – Czego mam wysłuchać?
– Luddie i ja bardzo się o ciebie martwimy. Nie odzyskałaś sił po urodzeniu Justyny, a odkąd zaczęły się deszcze, wyglądasz gorzej niż przedtem. Prawie nic nie jesz i tracisz na wadze. Zawsze wiedziałam, że nasz klimat ci nie służy, ale przywykłaś jakoś do niego, kiedy nie byłaś tak przeciążona. Oboje uważamy, że nie jesteś zdrowa, i jeżeli czegoś nie zrobimy, to naprawdę się rozchorujesz. – Wzięła głęboki oddech. – Kilka tygodni temu napisałam do koleżanki, która pracuje w biurze turystycznym i wykupiłam ci wczasy. O pieniądze się nie martw. Biskup de Bricassart przysłał dla ciebie czek na dużą sumę i twój brat także, zapraszając cię razem z Justyną do Droghedy. Uznaliśmy jednak, że powinnaś wypocząć gdzieś, gdzie będziesz miała więcej czasu na zastanowienie. Bez Justyny, bez Luke'a, bez nas, bez Droghedy. Nie wyjeżdżałaś nigdy sama, Meggie. Najwyższy czas spróbować. Wynajęliśmy ci domek na wyspie Matlock na dwa miesiące, licząc od początku stycznia. Zaopiekujemy się Justyną. Wiesz, że nic złego jej się nie stanie, a gdyby cokolwiek nas zaniepokoiło, natychmiast cię zawiadomimy. Na wyspie jest telefon, więc możemy szybko ściągnąć cię z powrotem.
– Anne, gdyby nie ty i Luddie, to przez te ostatnie trzy lata chyba bym oszalała. Budzę się czasem w nocy i myślę, co by się ze mną stało, gdyby Luke znalazł mi pracę u kogoś, kto nie byłby dla mnie tak dobry jak wy.
– Gadanie! Gdyby Luke umieścił cię u jakichś niemiłych ludzi, wróciłabyś do Droghedy… Kto wie, może tak byłoby najlepiej?
– Nie. Ta historia z Lukiem nie jest przyjemna, ale lepiej, że zostałam.
Deszcz przesuwał się przez pole trzciny jak szary topór ucinający widok na wszystko, co znalazło się poza jego krawędzią.
– Masz rację, nie czuję się dobrze – odparła Meggie. – Nie czuję się dobrze, odkąd zaszłam w ciążę. Próbowałam wziąć się w garść, ale daremnie. Och, Anne, taka jestem zmęczona i zniechęcona! Nie jestem nawet dobrą matką dla Justyny, a powinnam być. To przecież ja sprowadziłam ją na ten świat. Najbardziej zniechęca mnie to, że Luke nie pozwala mi zadbać o niego. Nie chce mieć domu, który bym urządziła, nie chce mieć ze mną dzieci. Nie kocham go i nigdy nie kochałam tak, jak kobieta powinna kochać mężczyznę, którego poślubiła. Może on to wyczuł od samego początku? Może gdybym go kochała, inaczej by się zachowywał. Więc jak mogę go winić? Mogę winić samą siebie.
– To biskup de Bricassart jest twoją miłością.
– Tak, kochałam go już jako mała dziewczynka. Kiedy tu przyjechał, byłam dla niego bardzo przykra. Nie miałam prawa go tak traktować, bo nigdy mnie nie zwodził. Może zrozumiał, że byłam nieszczęśliwa. Myślałam tylko o tym, że to powinno być jego dziecko. To niesprawiedliwe! Duchowni protestanccy mogą się żenić, więc dlaczego katolicy nie? I nie mów mi, że pastor gorzej dba o wiernych niż ksiądz, bo to nieprawda. Tak jak może być bezduszny ksiądz, tak może być wspaniały pastor. Z powodu celibatu księży musiałam odejść od Ralpha, ułożyć sobie życie z innym, urodzić czyjeś dziecko. Powiem ci jeszcze jedno: to obrzydliwy grzech, niż gdyby Ralph złamał swoje śluby. Oburza mnie, że Kościół mógłby potępić moją miłość do Ralpha albo jego miłość do mnie!
– Wyjedź, Meggie! Wypoczniesz, wydobrzejesz i przestaniesz się zadręczać. A może, kiedy wrócisz, uda ci się namówić Luke'a, żeby kupił tę farmę, a nie tylko mówił o niej. Wiem, że go nie kochasz, ale wydaje mi się, że gdyby trochę ustąpił, mogłabyś być z nim szczęśliwa.
Szare oczy Meggie były tego samego koloru, co kurtyny ulewy wokół domu.
– W tym cała rzecz! Kiedy pojechałam z Lukiem do Atherton, zrozumiałam, że nie rzuci trzciny, póki będzie miał siłę przy niej pracować. On uwielbia takie życie. Najbardziej odpowiada mu towarzystwo silnych i niezależnych mężczyzn i ciągłe przenoszenie się z miejsca na miejsce. Na dobrą sprawę, zawsze był wędrowcem. A kobieta nie jest mu potrzebna nawet dla przyjemności, bo trzcina za bardzo go wyczerpuje. Luke jest człowiekiem, dla którego nie ma znaczenia, czy za stół służy odwrócona skrzynka, a za łóżko podłoga. Rozumiesz? Nie można się odwoływać do upodobań, których mu brak. On po prostu gardzi ładnymi, wygodnymi rzeczami. Wydaje mu się, że od wygód można zniewieścieć. Nie mam żadnych możliwości odciągnąć go od takiego trybu życia, jaki prowadzi.
Zerknęła niecierpliwie na daszek werandy, jakby miała dość zagłuszającego słowa bębnienia deszczu.
– Nie wiem, czy wytrzymam bez własnego domu jeszcze kila czy kilkanaście lat, dopóki Luke nie opadnie z sił. Jest mi u ciebie dobrze, Anne, jestem ci wdzięczna za wszystko, ale ja chcę mieć swój dom! Chcę, żeby Justyna miała rodzeństwo, chcę ścierać kurze z własnych mebli, szyć zasłony do własnych okien, gotować w swojej kuchni dla swego mężczyzny. Och, Anne! Jestem zwykłą kobietą. Nie mam wykształcenia ani ambicji, ja tylko chcę mieć męża, dzieci, własny dom. Chcę, żeby mnie ktoś choć trochę kochał!
Anne wyciągnęła chusteczkę i otarła łzy.
– Ale z nas łzawa para! – powiedziała próbując się uśmiechnąć. – Doskonale cię rozumiem, Meggie. Od dziesięciu lat jestem żoną Luddiego i od dziesięciu lat jestem naprawdę szczęśliwa. Kiedy miałam pięć lat, zachorowałam na heinemedinę i zostałam kaleką. Byłam przekonana, i słusznie, że żaden na mnie nie spojrzy. Zaczęłam pracować jako nauczycielka i poznałam Luddiego. Miałam trzydzieści lat, on dwadzieścia, więc nie mogłam brać go poważnie, kiedy mi się oświadczył. To okropne, Meggie, rujnować życie młodemu człowiekowi! Przez pięć lat traktowałam go najokropniej jak tylko można, ale nic go nie zrażało. Dlatego w końcu wyszłam za niego i jestem szczęśliwa. Luddie mówi, że też jest szczęśliwy, ale nie jestem tego pewna. Musiał z wielu rzeczy zrezygnować, na przykład z dzieci. A ostatnio wygląda starzej ode mnie.
– To przez ten klimat, Anne, i tryb życia.
Читать дальше