Roześmiane niebieskie oczy patrzyły na Meggie z nie skrywanym podziwem.
– Widzę, że to nie szanowna pani, więc zapewne córka – powiedział. – Nazywam się Luke O'Neille.
Meggie coś bąknęła, ale nie patrzyła na niego, zmieszana i zła, nie przychodzi jej na myśl dowcipna odpowiedź. Och, to niesprawiedliwe! – pomyślała. – Jak może ktoś mieć oczy i rysy Ralpha! Tylko spojrzenie miał inne: wesołe i bez serdeczności. Od pierwszej chwili, kiedy ksiądz Ralph klęknął przed nią na stacji w Gilly, Meggie widziała w jego oczach serdeczność. Patrzeć w jego oczy i nie widzieć go – to kara dla niej, okrutny żart.
Nie przypuszczając nawet, o czym rozmyśla jego towarzyszka, Luke prowadził kapryśnego gniadosza koło potulnej klaczy i razem przebrnęli przez wartki, wezbrany strumień. Prawdziwa piękność – ocenił ją w duchu. – A włosy! To, co u braci przypominało marchewkę, u tej małej wyglądało zupełnie inaczej. Żeby tylko podniosła głowę, pozwoliła mu się przyjrzeć! W tym momencie spojrzała na niego z takim wyrazem twarzy, aż zaskoczony zmarszczył brwi. Nie patrzyła na niego z nienawiścią, ale jakby usiłowała coś na próżno wypatrzeć, albo rozczarowało ją to, co zobaczyła. W każdym razie minę miała nieszczęśliwą. Nie zdarzało mu się, żeby jakaś kobieta oceniała go i wynajdywała braki. Jej niezadowolenie podsyciło jego ciekawość schwytaną w sidła rozłoconych w słońcu włosów i łagodnych oczu. Wciąż mu się przyglądała, z rozchylonymi ustami i uniesionymi w zdumieniu brwiami. Nad górną wargą i na czole od upału perlił się pot.
Uśmiechnął się, odsłaniając zęby białe jak u Ralpha, choć samym uśmiechem go nie przypominał.
– Wygląda panienka jak dziecko, które nie może się czemuś dość nadziwić – powiedział.
– Przepraszam – odparła odwracając wzrok. – Niechcący się zagapiłam. Przypominasz mi kogoś po prostu.
– Ależ gap się, ile chcesz. To lepsze niż oglądanie tyłu twojej głowy, choć temu też nic nie brakuje. Kogo ci przypominam?
– Nikogo ważnego. Dziwne uczucie, kiedy zobaczy się kogoś znajomego, a jednocześnie całkiem obcego.
– Jak ci na imię, panienko Cleary?
– Megie.
– Meggie… Za mało dostojnie, ani trochę do panienki nie pasuje.
Wolałbym, żebyś miała na imię Celinda albo Madeline, ale skoro możesz mi zaproponować tylko Meggie, trudno. Od jakiego imienia to zdrobnienie, od Margaret?
– Nie, Meghann.
– A, to co innego! Będę cię nazywał Meghann.
– Nie! – zaprotestowała. – Nie cierpię tego imienia!
– Za często stawiałaś na swoim, panienko Meghann – odparł ze śmiechem. – Jeżeli zechcę, będę nazywał cię Eustacia Sohronia Augusta.
Kiedy dojechali do zagród, zsunął się z gniadosza, kułakiem wymierzonym w nachalny pysk zmusił go do posłuszeństwa, i stał, czekając najwyraźniej, aż Meggie wysunie ręce, żeby pomógł jej zsiąść. Ale ona dotknęła kasztankę piętami i ruszyła dalej.
– Delikatna dama stroni od towarzystwa prostych pastuchów – zawołał za nią.
– Oczywiście, że nie! – odparła nie odwracając głowy.
Nie, to niesprawiedliwe! – powtórzyła w duchu. Nawet stojąc przypominał Ralpha: wysoki, barczysty, szczupły w biodrach, zręczny. Z tą różnicą, że Ralph poruszał się jak tancerz, a Luke O'Neill jak atleta. Miał takie same gęste, kędzierzawe włosy, niebieskie oczy, prosty nos, ładnie wykrojone usta. A mimo to on i Ralph byli niepodobni do siebie jak… jak dwa różne gatunki eukaliptusa.
Po tym przypadkowym spotkaniu Meggie łowiła uchem każdą wzmiankę i plotkę o Luke'u. Bracia byli z niego zadowoleni, i znaleźli z nim wspólny język. Robotny jak rzadko – wyraził się o nim Bob. Nawet Fee wspominała o nim któregoś wieczoru, stwierdzając, że jest bardzo przystojny.
– Czy przypomina ci kogoś? – spytała Meggie od niechcenia, leżąc na brzuchu na dywanie z książką, którą czytała.
– Przypomina chyba trochę księdza de Bricassart – odparła Fee po krótkim zastanowieniu. – Ten sam kolor włosów i oczu, ta sama budowa ciała. Ale podobieństwo nie jest uderzające, są nazbyt różnymi ludźmi. Meggie, czy nie mogłabyś czytać siedząc na krześle? Jesteś w bryczesach, ale to nie znaczy, że masz zapominać o przyzwoitości.
– Phi! – prychnęła Meggie. – Nikt nie widzi!
W tym cała rzecz. Przy zewnętrznym podobieństwie byli obaj zupełnie do siebie niepodobni, ale dręczyło to wyłącznie Meggie, bo kochała się w jednym i bolało ją to, że drugi jest tak pociągający. W kuchni, jak odkryła, Luke cieszył się sympatią, a przy okazji wyszło na jaw, komu zawdzięcza luksus ubierania się w białe koszule i białe spodnie: prała je i prasowała pani Smith, ulegając jego nieodpartemu urokowi.
– Och, jaki to piękny Irlandczyk! – westchnęła Minnie.
– Australijczyk – prowokowała ją Meggie.
– Niechby i tu urodzony, kochana panienko, ale z takim nazwiskiem jest irlandzki jak świnie Paddy'ego, z przeproszeniem świętej pamięci ojca panienki, niech odpoczywa w pokoju między aniołami. Z takimi kruczymi włosami i chabrowymi oczami i nie Irlandczyk? W dawnych czasach O'Neillowie byli królami Irlandii.
– A nie O'Connorowie? – droczyła się Meggie.
Okrągłe oczka Minnie błysnęły.
– Oho, trzeba panience wiedzieć, że to był wielki kraj.
– Daj spokój! Nie większy od Droghedy! A poza tym O'Neill to nazwisko oranżysty. Nie oszukasz mnie.
– Czyżby? To wielkie irlandzkie nazwisko istniało, zanim się urodził pierwszy oranżysta. A ponieważ było popularne w Ulsterze, to znalazło się paru O'Neillów wśród oranżystów. Ale też był, kochana panienko, O'Neill Clandeboy i O'Neiil Mor.
Meggie dała za wygraną. Jeżeli Minnie w ogóle posiadała plemienną wojowniczość, to dawno ją straciła i wymawiała słowo „oranżysta” bez zgrzytania zębami.
Mniej więcej tydzień później znów spotkała Luke'a nad strumieniem. Podejrzewała, że się na nią zaczaił, ale nie wiedziała, co na to poradzić, jeżeli nawet tak było.
– Dzień dobry, Meghann.
– Dzień dobry – odpowiedziała ze wzrokiem wbitym w łeb kasztanki.
– W przyszłą sobotę będzie zabawa w Braich y Pwll. Pojedziesz ze mną?
– Dziękuję za zaproszenie, ale nie umiem tańczyć, więc po co miałabym jechać?
– Nauczę cię szybciej, niż ciele machnie ogonem, to żadna przeszkoda. Jak myślisz, czy Bob pożyczy mi starego rollsa, albo nawet nowego, skoro chcę zabrać na tańce jego siostrę?
– Powiedziałam, że nie pojadę! – wykrztusiła przez zaciśnięte zęby.
– Powiedziałaś, że nie umiesz tańczyć, a ja obiecałem, że cię nauczę. Nie mówiłaś, że nie pojedziesz, nawet gdybyś umiała tańczyć, więc uznałem, że nie masz nic przeciwko temu. Chcesz się teraz wycofać?
Rzuciła mu wściekłe spojrzenie, które skwitował śmiechem.
– Jesteś rozpuszczona jak dziadowski bicz, Meghann. Pora, żeby ktoś ci się przeciwstawił.
– Nie jestem rozpuszczona!
– Nie opowiadaj mi głodnych kawałków! Jedyna córka, obstawa z braci, tyle ziemi i pieniędzy, wystawny dom, czeladź! Wiem, że to własność Kościoła, ale Clearym niczego przecież nie brakuje.
A więc tym się przede wszystkim różnią! – pomyślała triumfalnie, bo nie mogła uchwycić tej różnicy, odkąd go poznała. Ralph nie przywiązywałby wagi do całej tej otoczki, zaś ten człowiek nie dorównywał mu wrażliwością, nie miał wyczucia pozwalającego dostrzec, co kryje się pod pozorami. Szedł przez życie nie mając pojęcia, jakie jest trudne i bolesne.
Nie posiadając się ze zdumienia, Bob wręczył Luke'owi kluczyki do nowego rollsa. Przez chwilę patrzył na niego w milczeniu, potem się uśmiechnął.
Читать дальше