– Dominiku, wybacz, że zwracam się do ciebie z tą prośbą, ale ci, którzy później tu dotrą, będą półprzytomni ze zmęczenia. Jutro musimy wyprawić pogrzeb, a jeśli nawet stolarz w Gilly zdąży zrobić trumny na czas, to nie sprowadzimy ich przez to błoto. Czy któryś z was mógłby zrobić dwie trumny? Wystarczy, jak jeden przeprawi się ze mną przez strumień.
Młodzi O'Rourkowie kiwnęli głowami, nie mieli ochoty oglądać zwłok.
– My to zrobimy, tato – powiedział Liam.
Ksiądz Ralph i Dominik O'Rourke dosiedli koni, przyciągnęli beczki do strumienia i przeprawili się na drugi brzeg.
– Jedno księdzu powiem! – zawołał Dominik. – Dobrze, że nie musimy kopać grobów w tym cholernym błocie! Zawsze uważałem, że Mary wysadziła się z tym marmurowym grobowcem dla Michaela, ale teraz bym ją ucałował z wdzięcznością.
– Racja! – odkrzyknął ksiądz.
Beczki, po sześć z dwu stron, przywiązano pod okrytą całunem blachą. Dominik i Tom przeprawili zmęczone konie wraz z liną, a z pomocą której miały pociągnąć tratwę. Podjechali pod górę i obejrzeli się na drugi brzeg. Mężczyźni doczepili koniec liny do prowizorycznej tratwy i zepchnęli ją na wodę. Konie ruszyły, a Tom i Dominik, pokrzykując, zmuszali je do dreptania niemal w miejscu. Tratwa huśtała się niebezpiecznie, ale udało się ją dociągnąć do brzegu. Nie tracąc czasu na rozmontowywanie beczek, dwaj woźnice pogonili konie drogą, bez przeszkód ciągnąc beczki.
Po rampie prowadzącej do szerokich drzwi, służących do wytaczania bel wełny z szopy, wyciągnięto tratwę do pustego budynku przesiąkniętego zapachami smoły, potu, lanoliny i odchodów. Minnie i Cat, zakutane w peleryny, przyszły czuwać przy zwłokach. Uklękły po dwóch stronach blaszanego katafalku i głosami wznoszącymi się, to opadającymi, w takt stukających koralików zaczęły odmawiać różańcowe modlitwy – tak utrwalone, że nie wymagały wysiłku pamięci.
Dom wypełniał się ludźmi. Przyjechali: Duncan Gordon z Each-Uisge, Gareth Davies z Narrengang, Horry Hopeton z Beel-Bell, Eden Carmichael z Barcoola. Angus Macqueen zatrzymał lokalny pociąg towarowy i siedząc w lokomotywie dotarł do Gilly, tam położył konia od Harry'ego Gougha i przyjechał razem z nim. W sumie przebył ponad dwieście mil.
– Nie ostała mi się ani owca, ani drzewo – powiedział Horry do księdza, kiedy zasiedli do stołu w małej jadalni. – Pożar wypalił mi ziemię od końca do końca. Całe szczęście, że ostatnie lata były dobre. Stać mnie na kupno owiec, a jeżeli jeszcze popada, trawa wyrośnie ani się obejrzymy. Chroń nas Boże od drugiego takiego nieszczęścia przez najbliższe dziesięć lat, bo inaczej pójdziemy z torbami.
– Masz mniejszą farmę ode mnie, Horry – odezwał się Davies, krojąc z zapałem cienkie, rozpływające się w ustach ciasto. Żadna klęska żywiołowa nie pozbawiła na długo apetytu hodowców z równin. Potrzebowali sił do walki z żywiołami. – Ogień zniszczył im połowę pastwisk, a co gorsza, ze dwie trzecie owiec. Niech ksiądz pamięta o nas w swoich modlitwach.
– O, tak – powiedział sędziwy Angus. – Mnie tak ciężko nie doświadczyło jak was, ale też sporo ucierpiałem. Straciłem sześćdziesiąt akrów i połowę owieczek. W takich chwilach żałuję, proszę księdza, że jako młody chłopak wyjechałem ze Skye.
– Sam najlepiej wiesz, że niedługo przestaniesz tak myśleć – odparł ksiądz Ralph z uśmiechem. – Wyjechałeś ze Skye z tego samego powodu co ja z Clunamary. Było ci tam za ciasno.
– To prawda. Wrzos tak pięknie nie hajcuje jak eukaliptusy, co?
To będzie dziwny pogrzeb – pomyślał ksiądz Ralph rozglądając się wokoło. Kobiety tylko z Droghedy, a przyjechali sami mężczyźni.
Kiedy pani Smith rozebrała, wytarła i zapakowała Fee do łoża, które dzieliła przedtem z Paddym, zaniósł jej dużą dawkę laudanum. Kiedy zaś histeryczny szlochem odmówiła wypicia leku, bezceremonialnie złapał ją za nos i wlał do gardła. Nie pomyślał nawet o tym, że Fee mogłaby się złamać. Ponieważ nie jadła od dwudziestu czterech godzin, lek szybko podziałał. Wiedząc, że śpi, czuł się spokojniej. Pilnował stale Meggie. Teraz pomagała w kuchni pani Smith. Bracia z trudem ściągnąwszy przemoczone ubrania, zwalili się do łóżek wyczerpani do cna. Zwyczaj nakazywał, by stale czuwano przy zwłokach spoczywających w nie poświęconych miejscu, więc Gareth Davies z synem Enochem zwolnili Minnie i Cat. Inni rozdzielili między siebie godziny czuwania, pokrzepiając się i rozmawiając przy stole. Żaden z młodych ludzi nie dosiadł się do starszych. Wszyscy zgłosili chęć pomocy pani Smith po to tylko, żeby popatrzeć na Meggie. Księdza Ralpha rozdrażniło to, a jednocześnie sprawiło ulgę. Spośród nich musiała sobie wybrać męża, należało się tego spodziewać. Enoch Davies, przystojny, o bardzo ciemnych oczach i kruczoczarnych włosach, tak zwany Czarny Walijczyk, miał dwadzieścia dziewięć lat. Liam O'Rourke miał dwadzieścia sześć, Connor Carmichael, podobny do młodszej od siebie siostry jak dwie krople wody, był bardzo przystojnym, choć odrobinę zarozumiałym trzydziestodwulatkiem. W tym gronie ksiądz Ralph upatrzył dla Meggie najbliższego jej wiekiem, ujmującego dwudziestoczterolatka Alastaira, wnuka Anguas, po którym odziedziczył piękne błękitne oczy Szkota i wczesną siwiznę, charakterystyczną dla tej rodziny. Niech się w którymś z nich zakocha, wyjdzie za mąż i urodzi dzieci, których tak bardzo pragnie – westchnął w duchu. – O Boże, mój Boże, jeżeli to dla mnie uczynisz, chętnie zniosę ból miłości do niej, zniosę wszystko.
Tych trumien nie obsypano kwiatami, puste też były wazony w kaplicy. Jeżeli jakieś pąki przetrwały nieznośnie gorąco pożaru sprzed dwóch dni, to nie oparły się ulewie i teraz leżały w błocie jak zgniecione motyle. Nie zachowała się ani jedna gałązka mirtu, ani jedna wczesna róża.
Wszyscy byli bezlitośnie zmęczeni. I ci, którzy przybyli z daleka, bo lubili Paddy'ego i chcieli to okazać, i ci, którzy sprowadzili zwłoki, i kobiety, które niestrudzenie gotowały i sprzątały. Ksiądz Ralph ze zmęczenia poruszał się jakby we śnie, spoglądając to na ściągniętą z rozpaczy twarz Fee, to na smutną i naburmuszoną Meggie, to na nierozłącznych w żałobie Boba, Jacka i Hughiego.
Martin King powiedział kilka wzruszających słów w imieniu zgromadzonych i ksiądz od razu odprawił mszę. Przywiózł ze sobą stułę, kielich i komunikanty, ale nie zabrał szat liturgicznych. Angus wstąpił więc po drodze na plebanię w Gilly, wziął stamtąd czarny ornat, owinął go w płaszcz, przerzucił przez siodło i przywiózł do Droghedy. Ksiądz Ralph był więc odpowiednio odziany.
Deszcz dzwonił o szyby i bębnił w blaszany dach dwa piętra wyżej. Mimo to trzeba było wyjść i dotrzeć przez pobrązowiały od żaru trawnik do małego cmentarza z białym ogrodzeniem. Tym razem chętni znaleźli się do niesienia prostych trumien, choć ślizgali się po błocie oślepieni ulewą. Dzwoneczki na grobie chińskiego kucharza brzęczały monotonnie: Hi Sing, Hi Sing, Hi Sing.
Dopełniono powinności. Żałobnicy dosiedli koni i rozjechali się. Niektórym zajrzała w oczy bieda, inni dziękowali Bogu, że uszli z życiem i uratowali mienie. Ksiądz Ralph zapakował swoje rzeczy wiedząc, że musi odjechać, dopóki ma siłę to zrobić.
Poszedł zobaczyć się z Fee. Siedziała przy sekretarzyku oglądając w milczeniu swoje ręce.
– Fee, dasz sobie radę? – spytał siadając tak, żeby ją dobrze widzieć.
Obróciła ku niemu twarz tak zgaszoną i zmartwiałą, że aż się przeląkł i zamknął oczy.
Читать дальше