Przyjaciele przede wszystkim interesowali się, kiedy, z kim i w jaki sposób Justyna stanie się wreszcie w pełni kobietą. Justyna jednak się nie spieszyła.
Artur Lestrange grający role amantów w teatrze Alberta Jonesa miał najdłuższy staż; na rok przed przyjściem Justyny właśnie pożegnał się rzewnie z czterdziestką. Miał dobrą sylwetkę, był solidnym i rzetelnym aktorem, a jego wyrazista męska twarz otoczona jasnymi lokami, zawsze podobała się publiczności. Przez pierwszy rok nie zauważał Justyny, która była cicha i niczym się nie wyróżniała. Ale po roku, kiedy pozbyła się piegów, przestała stapiać się z tłem.
Bez piegów, z przyciemnionymi brwiami i rzęsami była przystojną dziewczyną. Nie miała w sobie nic z uderzającej urody Luke'a O'Neilla czy niezwykłości swej matki, ale figurę miała znośną, choć może trochę za szczupłą. Tylko ogniste czerwone włosy rzucały się w oczy. Na scenie jednak zmieniała się, umiała przekonać widzów, że jest piękna jak bogini albo brzydka jak czarownica.
Artur zwrócił na nią uwagę podczas lekcji dykcji. Naprawdę byłą wyjątkowa. Nareszcie zrozumiał, dlaczego Albert Jones poświęcał jej tyle czasu. Miała wrodzony talent mimiczny, każdemu słowu potrafiła nadać charakter. No i ten głos – wspaniały dar natury – głęboki, zachrypnięty, przejmujący.
Kiedy zobaczył ją z kubkiem herbaty w ręku i otwartą książką na kolanach, podszedł do niej.
– Co czytasz?
Podniosła na niego wzrok.
– Prousta.
– Nie jest nudny?
– Proust nudny? O nie, jeśli lubi się ploteczki. W gruncie rzeczy Proust jest okropnym starym plotkarze,.
Czuł, że traktuje go z intelektualną wyższością, ale wybaczył jej to, kładąc wszystko na karb młodości.
– Słyszałem, jak deklamowałaś Conrada. Wspaniale.
– Dziękuję.
– Zapraszam na kawę, moglibyśmy porozmawiać o twoich planach.
– Jeśli masz ochotę – odpowiedziała, wracając do Prousta.
Zadowolony był, że zaproponował tylko kawę, a nie kolację. Żona trzymała go krótko, jeśli chodzi o finanse, a nie sądził, by Justyna była gotowa odpowiednio odwdzięczyć się za kolację. Wybrał mały, ciemny lokal w drugim końcu Elizabeth Street, gdzie mógł być raczej pewny, że żonie nie przyjdzie do głowy go szukać.
Justyna nauczyła się palić. Miała dość odgrywania roli grzecznej dziewczynki za każdym razem, gdy odmawiała papierosa. Toteż gdy tylko usiedli, wyjęła z paczki torebkę i otworzyła ją, ostrożnie zdejmując celofan tylko z górnej części. Artur przyglądał się jej z zainteresowaniem i rozbawieniem.
– Czemu zadajesz sobie tyle trudu, Justyno? Zerwij wszystko.
– To tak nieporządnie!
Wziął paczkę do ręki i w zamyśleniu pogładził celofanową otoczkę.
– Gdybym bym uczniem Sigmunda Freuda…
– Co takiego? – Zobaczyła kelnerkę i zamówiła kawę cappucino.
Rozdrażniło go, że zrobiła to sama, ale postanowił przejść nad tym do porządku dziennego, bardziej pochłonięty swoimi zamiarami wobec niej.
– Dla mnie wiedeńską. Wracając do Freuda, ciekawe, co by powiedział o tym.
Zabrała mu paczkę, wyjęła papierosa i zapaliła, zanim znalazł zapałki.
– No co?
– Powiedziałby, że wolisz utrzymywać swoje błony w stanie nietkniętym.
Jej śmiech rozniósł się w zadymionym powietrzu, aż odwróciło się kilka zaciekawionych męskich głów.
– Czyżby? Czy taką okrężną drogą chcesz dowiedzieć się, czy jestem jeszcze dziewicą?
Cmoknął z niesmakiem.
– Justyno, widzę, że między innymi muszę cię nauczyć sztuki aluzji.
– Między innymi, Arturze? – Oparła łokcie o stół.
– A czego powinnaś się jeszcze nauczyć?
– Zasadniczo jestem całkiem nieźle wyedukowana.
– We wszystkim?
– O rany, wiesz, jak nadawać słowom znaczenie! Zapamiętam to sobie, przyda się na scenie.
– Są rzeczy, które poznać można tylko empirycznie – powiedział cicho i wyciągnął rękę, by założyć jej kosmyk włosów za ucho.
– Naprawdę? Dotychczas wystarczała mi obserwacja.
– A miłość? – Włożył w to słowo wiele delikatności. – Jak możesz grać Julię nie wiedząc, co to miłość?
– Słusznie. Zgadzam się.
– Byłaś kiedyś zakochana?
– Nie.
– A wiesz coś o miłości?
– Zupełnie nic.
– Zatem Freud miałby rację?
Wzięła do ręki paczkę i popatrzyła na celofanową otoczkę. Uśmiechała się.
– W pewnych sprawach być może.
Szybko zerwał celofan z pudełka, dramatycznie zmiął go w dłoni i rzucił do popielniczki. Celofan rozprostował się z szelestem.
– Jeśli pozwolisz, chciałbym nauczyć cię, co to znaczy być kobietą.
Chwilę milczała, wpatrzona w groteskowe ruchy celofanu. Ostrożnie podpaliła go zapałką.
– Czemu nie? – powiedziała w krótkim błysku ognia. – Czemu nie?
– Czy ma to być boskie przeżycie z różami w blasku księżyca i namiętnymi zalotami, czy raczej krótkie i ostre jak strzała? – zadeklamował z dłonią na sercu.
Zaśmiała się.
– No wiesz, Arturze! Jeśli chodzi o mnie, to mam nadzieję, że będzie długie i ostre. Ale żadnych róż i blasku księżyca. Nie dla mnie namiętne zaloty.
Popatrzył na nią smutnie i pokręcił głową.
– Och, Justyno, namiętne zaloty są dla wszystkich, nawet dla ciebie, ty zimnokrwista młoda westalko. Zobaczysz, przyjdzie taki dzień, że będziesz tego pragnęła.
– E tam! – Wstała. – Chodź, zróbmy to, zanim się rozmyślę.
– Teraz? Dzisiaj?
– A dlaczegóż by nie? Mam pieniądze na hotel, jeśli ty nie masz.
Hotel „Metropol” znajdował się w pobliżu. Śmiejąc się szli pod rękę pustymi sennymi uliczkami. Z restauracji wychodzili już amatorzy kolacji, w teatrach przedstawienia jeszcze się nie zakończyły. Spotykali jedynie grupy amerykańskich marynarzy z oddziałów specjalnych stojących właśnie w porcie i młode dziewczyny udające zainteresowanie wystawami sklepowymi, a tak naprawdę zerkające na marynarzy. Nikt nie zwracał na nich uwagi, co odpowiadało Arturowi. Wszedł do apteki i po chwili wyszedł zadowolony.
– Mam już wszystko, moja droga.
– Co kupiłeś? Kondomy?
Skrzywił się.
– Oczywiście, że nie. Kupiłem ci trochę kremu. A skąd wiesz o kondomach?
– Była siedem lat w internacie katolickiej szkoły. Myślisz, że cośmy tam robiły? Modliłyśmy się? – Uśmiechnęła się szeroko. – To prawda, nie robiłyśmy wiele, ale gadałyśmy o wszystkim.
Pan i pani Smith obejrzeli swój pokój, całkiem niezły jak na pokoje hotelowe w tamtych czasach. Był duży, z pięknym widokiem na most w porcie, oczywiście bez łazienki, ale z miską i dzbankiem na stojaku z marmurowym blatem. Pasowały do wielkich wiktoriańskich mebli.
– Co dalej? – zapytała odsłaniając zasłony. – Piękny widok nie sądzisz?
– Tak. A jeśli chodzi o to co dalej, to zdejmujesz majtki.
– Czy coś jeszcze? – spytała figlarnie.
Westchnął.
– Zdejmij wszystko, Justyno! Jeśli nie czuje się ciała, to nie ma takiego efektu.
Rozebrała się sprawnie i bez krygowania, wdrapała na wielkie łoże i rozsunęła nogi.
– Czy tak, Arturze?
O Boże! – powiedział, ostrożnie składając spodnie; żona nigdy nie omieszkała sprawdzić, czy nie są pomięte.
– Co? Co się stało?
– Naprawdę jesteś rudzielcem.
– A czego się spodziewałeś? Purpurowych piórek?
– Kochanie, żarty psują nastrój, przestań już. – Wciągnął brzuch, odwrócił się i podszedł do łóżka. Położył się obok niej i zaczął drobnymi pocałunkami okrywać jej twarz, szyję, pierś. – Mhm, miło. – Otoczył ją ramieniem. – No, dobrze tak?
Читать дальше