– Justyno, czy jesteś całkiem pewna?
– Oczywiście. Myślała już o tym od dłuższego czasu. – Ostatni kawałek krwistego mięsa został wepchnięty do marynaty. Justyna zamknęła beczkę z głośnym trzaskiem. – No, mam nadzieję, że już nigdy więcej nie zobaczę solonego mięsa.
Meggie podała jej blachę z ciasteczkami.
– Włóż je do piekarnika. Muszę przyznać, że zaskoczyłaś mnie. Zawsze sądziłam, że jak się chce być aktorką, to trzeba wciąż odgrywać jakieś role. Nigdy nie zauważyłam, byś grała kogokolwiek, zawsze jesteś tylko i wyłącznie sobą.
– No wiesz, mamo! Znowu mylisz gwiazdy filmowe z aktorkami. Naprawdę jesteś beznadziejna.
– Wydawało mi się, że gwiazdy filmowe są aktorkami.
– Tak, ale bardzo podrzędnego rodzaju. Chyba że wcześniej grały na scenie. Nawet Laurence Olivier od czasu do czasu występuje na scenie.
Justyna trzymała na swojej toaletce zdjęcie Oliviera z jego autografem. Meggie uważała to za szczenięce zachwycenie idolem, ale pochwalała gust Justyny. Przyjaciółki, które od czasu do czasu odwiedzały Justynę w Droghedzie, przeważnie wzdychały do młodzieżowych idoli – Taba Huntera czy Rory'ego Calhouna.
– Wciąż jednak nie rozumiem – pokręciła głową Meggie. – Aktorka!
– W końcu tylko na scenie mogę sobie powrzeszczeć do woli. Tu mi nie wolno, tym bardziej w szkole czy gdziekolwiek! A ja lubię sobie powrzeszczeć!
– Tak dobrze rysujesz, Justyno. Nie chcesz zostać malarką? – upierała się Meggie.
Justyna odwróciła się od wielkiej kuchni, aby sprawdzić zawartość gazu w butli.
– Trzeba powiedzieć, żeby nam zmienili butlę. Na dziś wystarczy, ale już jest za mało. – Jasne oczy spoczęły na matce z wyrazem politowania. – Jesteś taka niepraktyczna, mamo. Sądziłam, że to zwykle dzieci nie zwracają uwagi na praktyczną stronę kariery. Posłuchaj, nie mam ochoty zemrzeć z głodu gdzieś w jakiejś mansardzie i być sławną po śmierci. Chcę być znana za życia i być finansowo niezależna. Malowanie może być moim hobby, ale żyć będę z grania. Zgadzasz się?
– Masz przecież dochody z Droghedy, Justyno – powiedziała Meggie w rozpaczy, łamiąc sobie dane przyrzeczenie, że nie będzie się wtrącać. – Nie głodowałabyś w żadnej mansardzie. Gdybyś chciała malować, możesz to robić.
– A ile to ja właściwie mam, mamo? – zainteresowała się Justyna.
– Wystarczająco dużo, byś nigdy nie musiała pracować.
– Okropność! Rozmawiałabym przez telefon i grała w brydża. Tak właśnie robią matki większości moich koleżanek ze szkoły. Oczywiście mieszkałabym w Sydney, a nie w Droghedzie. Zdecydowanie bardziej podoba mi się Sydney. – Z nadzieją spojrzała na matkę. – A czy wystarczy na usunięcie moich piegów nową elektryczną metodą?
– Sądzę, że tak. Czemu pytasz?
– Bo wtedy zauważono by wreszcie moją twarz.
– Mówiłaś, że dla aktorki wygląd nie ma znaczenia.
– Tyle, o ile. Mam już dość piegów.
– Jesteś całkiem pewna, że nie chcesz zostać malarką?
– Całkowicie – szybko zrobiła kilka piruetów po kuchni. – Moja pani, dla mnie scena!
– Jak się dostałaś do tego teatru w Sydney?
– Poszłam na próbę.
– I przyjęli cię?
– Mamo, twoja wiara w możliwości własnej córki jest wprost niezwykła. Jasne, że mnie przyjęli! Jestem przecież znakomita. Kiedyś będę sławna.
Meggie rozmieszała w płynnym lukrze trochę zielonego barwnika i zaczęła polewać zieloną masą upieczone już choineczki.
– Czy tak ci zależy na sławie, Justyno?
– No chyba! – Nasypała cukru do miski wypełnionej stopionym masłem. Mimo iż piec zamieniono na kuchnię gazową, pomieszczenie nadal nagrzewało się do granic wytrzymałości.
– Mam zamiar być sławna i już!
– Nie chcesz wyjść za mąż?
Justyna spojrzała pogardliwie.
– O nie! Całe życie wycierać zasmarkane nosy i podcierać brudne tyłki? Słuchać jakiegoś faceta, który uważa się za mądrzejszego, podczas gdy nie dorasta mi nawet do pięt? Ho, ho, to nie dla mnie!
– Słowo daję, nie wytrzymam! Jak ty się wyrażasz?! – Zachowujesz się zupełnie jak twój ojciec.
– Znów unik! Jak tylko coś ci się we mnie nie podoba, zaraz porównujesz mnie do ojca. A ja nie mogę zaprzeczyć, no nigdy nie poznałam tego dżentelmena.
– Kiedy wyjeżdżasz? – spytała Meggie zrezygnowana.
– Chcesz się mnie jak najszybciej pozbyć, tak? Nie mam ci za złe, mamo, i wcale się nie dziwię. Nie umiem inaczej. Po prostu uwielbiam szokować ludzi, szczególnie ciebie. Może zwieziesz mnie jutro na lotnisko?
– Lepiej pojutrze. Jutro pojedziemy do banku. Powinnaś wiedzieć, jakie masz fundusz, Justyno.
Justyna właśnie dosypywała mąki do ciasta, ale usłyszawszy szczególną nutę w głosie matki, podniosła na nią wzrok.
– Tak?
– Gdybyś kiedykolwiek miała kłopoty, pamiętaj, że w Droghedzie jest zawsze miejsce dla ciebie. Nie ma tego złego, co by ci zamknęło drogę do domu.
Justyna złagodniała.
– Dzięki, mamo. W gruncie rzeczy dobra z ciebie staruszka.
– Jak to staruszka? – pisnęła Meggie. – Nie jestem stara. Mam dopiero czterdzieści trzy lata.
– O rany, aż tyle?!
Meggie rzuciła w Justynę ciasteczkiem.
– Ty potworze! – zaśmiała się. – Teraz mi się wydaje, że mam sto.
Właśnie w tym momencie weszła Fee sprawdzić, jak postępują prace w kuchni. Meggie przywitała ją z ulgą.
– Mamo, wiesz, co Justyna raczyła mi zakomunikować przed chwilą?
– Skąd niby miałabym wiedzieć? – spytała łagodnie, spoglądając z obrzydzeniem na zielone ciasteczka.
– Bo czasami wydaje mi się, że ty i Justyna macie swoje sekrety, a teraz, gdy Justyna właśnie powiedziała mi, co zamierza zrobić, ty wchodzisz jak gdyby nigdy nic.
– Mhm, przynajmniej smakują lepiej, niż wyglądają – skomentowała Fee kosztując ciastko. – Zapewniam cię, Meggie, że nie zachęcam twojej córki do spiskowania za twoimi plecami. Czym żeś teraz narobiła takiego zamieszania, Justyno? – zwróciła się do wnuczki, która właśnie wlewała ciasto biszkoptowe do form wysmarowanych tłuszczem i wysypanych mąką.
– Powiedziałam mamie, że zamierzam zostać aktorką, to wszystko.
– To wszystko, tak? Czy to prawda, czy to jeden z twoich wątpliwych żartów?
– Prawda! Zaczynam naukę w teatrze Culloden w Sydney.
– No, no, no! – powiedziała Fee opierając się o stół i spoglądając na córkę krytycznym okiem. – Meggie, czy to nie zdumiewające, że dzieci mają własne zdanie?
Meggie nie odpowiedziała.
– Nie podoba ci się, Nana? – warknęła Justyna gotowa do obrony swoich racji.
– Mnie? Skądże! Nie moja sprawa, co chcesz zrobić z twoim życiem. Poza tym, Justyno, sądzę, że będziesz znakomitą aktorką.
– Naprawdę tak sądzisz? – zdumiała się Meggie.
– Oczywiście, że tak – powiedziała Fee. – Justyna należy do tych, którzy dokonują mądrych wyborów. Prawda, moje dziecko?
– Prawda – Justyna posłała jej uśmiech, odgarniając z oka wilgotny kosmyk. W jej spojrzeniu Meggie zauważyła uczucie dla babki, jakiego ona, matka, nie doświadczyła nigdy.
– Dobra z ciebie dziewczyna, Justyno – orzekła Fee. Dokończyła zielone ciasteczko już z mniejszym obrzydzeniem. – Byłyby całkiem dobre, gdybyś polukrowała je na biało.
– Nie można drzewek lukrować na biało – sprzeciwiła się Meggie.
– Oczywiście, że można, zwłaszcza choinki. Mogą być ośnieżone – powiedziała matka.
– Za późno, są już w kolorze rzygającej zieleni – zaśmiała się Justyna.
Читать дальше