– Na kolana, psy! – krzyczał. – Na kolana! Barany, głupcy! Oczu nie macie?! Na kogo ośmielacie się broń podnosić? Na kolana i błagać o łaskę!
Zatrzymali się, zupełnie zbaraniali i z otwartymi gębami patrzyli, jak szlachetny pan Filip, pięknie ubrany pan Filip podbiega do starego i nie bacząc na swój wspaniały strój, pada na kolana wprost w kałużę.
– Miłościwy królu! Oczy już za wami wypłakujemy! Dzięki Bogu, że jesteście cali i zdrowi!
– Dzięki Bogu i kowalowi – odpowiedział stary.
A wszyscy, którzy tam byli, nadal stali kupą, nie rozumiejąc, o co chodzi i niepewnie poglądając jeden na drugiego. Dopiero kiedy rządca Szczepan jęknął, zachwiał się i upadł na kolana, schylając się do stóp przybysza, pojęli, jakie świętokradztwo popełnili. Rzucili się więc jak koszony łan na ziemię.
– Filip? – upewnił się człowiek w płaszczu. – Co ty robisz w tych stronach?
– Bawię tu w swoich sprawach, najjaśniejszy panie. Właśnie rano dali z zamku znać, żeście zaginęli w lesie, i szukają was wszyscy. Miałem i ja jechać, ale…
– Później opowiesz – machnął ręką król. – Teraz odprawcie kobiety, bo straciłem nie tylko konia, ale i ubranie. Może użyczysz mi coś swojego.
– Co tylko rozkażecie, wasza królewska mość! – zapewniał Filip skwapliwie, mocno wszystkim wstrząśnięty.
– I szybko powiadomcie kogo trzeba, żeby przestali mnie szukać.
Rządca Szczepan już zerwał się z kolan, już pokazywał drogę do dworu, już się kłaniał, już zapewniał o swoim oddaniu, już przepraszał za swoje zachowanie.
– Nie trzeba – przerwał Kazimierz. – Nie chowam urazy. Wyście tu gospodarz?
– Nie, miłościwy panie. To majętność pana Jakuba z Lipowej, u którego jestem rządcą. On z innymi szuka was po lasach i skałach.
– Nie będzie chyba miał nic przeciw temu, żebym skorzystał z jego łaźni?
Do wieczora zjechali do Lipowej wszyscy. Pierwsi przybiegli co koń wyskoczy kusznicy Szymona, zwanego Smokiem, bo nie godzi się, aby król pozostawał bez obrony i stali teraz za nim w milczeniu jako jego przyboczna straż. Później przyjechali pan Jakub i pan Jan z Kamieniowej, a reszta zaraz potem. Panowie, którzy brali udział w zasadzce, a następnie w poszukiwaniach, żołnierze, służba, czeladź, sąsiedzi, ochotnicy. Zaroiło się na dziedzińcu od gości. Przyjeżdżali, zeskakiwali z koni, biegli do stołu pod lipami, gdzie siedział Kazimierz, kłaniali się i dziękowali Bogu za cudowne uratowanie monarchy.
Już minęło pierwsze podniecenie, już znali przygody króla Kazimierza, już obejrzeli miecz Maramy.
Siedzieli przy stołach, przekrzykiwali się i popijali z wielkiej radości.
Najdłużej rozmawiał król z panem Jakubem z Lipowej, nie tylko gospodarzem domu, pod dachem którego raczył się zatrzymać, ale i panem okolicznych włości.
– A gdzie to chowacie córkę? – zaciekawił się Kazimierz, który od młodości znany był z tego, że znał się wybornie na niewieściej urodzie.
– Za chwilę przyjdzie, miłościwy panie. Teraz pozwólcie, oto moja małżonka, Agnieszka. Wybaczcie, żeśmy nieco osowiali, ale właśnie zmarła moja stryj na, wdowa po Mikołaju z Potoka…
Pani z Lipowej pokłoniła się z wdziękiem. Mimo żałobnych okoliczności miała na sobie śliczną, rzadko używaną suknię i diadem na włosach.
Na Boga, pomyślał pan Jakub. Sam nie wiedziałem, że mam taką piękną żonę.
Inni także chcieli skorzystać ze sposobności i ci wszyscy, którzy przed dwoma dniami nie byli na zamku lub nie zdążyli się jeszcze przedstawić królowi, skwapliwie to teraz czynili.
– Nadal nie widzę waszej córki, Jakubie – zauważył król.
– Wybaczcie, miłościwy panie – tłumaczył się pan Jakub niezręcznie. – Zaraz ją znajdą i przyprowadzą.
– Znajdą? – zdziwił się król. – Czyżby i ona zgubiła się w lesie? Co za niebezpieczne lasy w tej okolicy!
Dowódca królewskich kuszników, Szymon zwany Smokiem, odnalazł Jeno w gospodzie Pod Jeleniem, położonej wiele mil na wschód od Doliny. Kowal siedział samotnie, przy oknie, wpatrzony w drogę przed sobą. Obok leżał jego worek.
– Witaj, chłopcze – powiedział Szymon, a przypomniawszy sobie wcześniejsze spotkania, dodał od razu: – To znaczy chciałem powiedzieć: kowalu.
– Witajcie. – Jeno nie ruszył się z miejsca.
– Pójdziecie z nami – zarządził Szymon i gestem głowy wskazał dwóch swoich ludzi stojących przed gospodą, w ten sposób zaznaczając, że nie daje innego wyboru.
– Dokąd?
– Do Lipowej.
Kowal przecząco pokręcił głową.
– Nigdzie z wami nie pójdę. A już na pewno nie do Lipowej. Pożegnałem się z Doliną i nie zamierzam do niej wracać.
Szymon obrzucił wzrokiem krzepką postać kowala, a potem popatrzył na swoich żołnierzy, czekających w pełnej gotowości.
– Będziesz posłuszny – powiedział z naciskiem, podpierając się rękami pod boki. – Będziesz posłuszny, bo to rozkaz królewski. Nic mnie nie odwiedzie od jego wykonania, więc proszę, abyś nie robił trudności.
Jeno popatrzył na kusznika, wstał i zarzucił worek na plecy.
– Skoro tak mówicie – zgodził się. – Jestem gotowy. Kusznik odetchnął z ulgą.
– Zatem chodźmy, kowalu. Czemu nie powiedziałeś nikomu, w jaką stronę się udajesz? Cały dzień za tobą biegamy.
Nie związali go, ale kazali siadać na konia, którego odstąpił jeden ze zbrojnych, sam przesiadając się do swojego towarzysza. W czasie drogi trzymali się blisko, jak na straż przystało, i nie mówili nic, zerkając tylko czasem na zasępioną twarz kowala.
Kiedy przyjechali do Lipowej, zastali dwór wypełniony dostojnymi gośćmi, których z powodu ich liczby, korzystając ze słonecznej pogody posadzono pod drzewami. Szymon Smok zostawił kowala pod strażą swoich ludzi i poszedł powiadomić o wykonaniu rozkazu.
Jeno został na skraju podwórca, nieco wyższym w tym miejscu, bo niegdyś był tu wał chroniący dwór przed napadem. Z tej odległości nie widział, jacy goście siedzą za stołami, ale było ich wielu, sądząc po zgromadzonych w pobliżu koniach w bogatych czaprakach, po licznej służbie uwijającej się jak w ukropie.
Nie czekali długo, ponieważ Szymon Smok przyszedł wkrótce i dał znak, żeby kowal szedł za nim.
– Król wzywa natychmiast – oznajmił. – Pamiętaj zachowywać się pokornie, bo nasz pan bywa popędliwy.
Poprowadził następnie kowala pomiędzy zaciekawionymi spojrzeniami zebranych wprost do środkowego stołu. Zatrzymał się o kilka kroków. Tam skłonił się po żołniersku i zameldował:
– Kowal, którego chcieliście widzieć, najjaśniejszy panie.
Jeno, wpatrując się w postać za stołem, zapomniał o pokłonie, więc Szymon dał mu kuksańca w bok.
– Schyl głowę, chłopcze, stoisz przed majestatem – syknął.
Ale Jeno nie zastosował się do polecenia, a tylko patrzył wprost na człowieka z brodą, okrytego bogatym płaszczem, siedzącego za stołem na najbardziej poczesnym miejscu. Ten zaś przypominał starego z Czerwonych Bagien. Teraz ów człowiek wstał i wyszedł zza stołu. Miał na sobie wspaniały strój i miecz przy boku. Patrzył na Jeno z uśmiechem tym szerszym, im większe było zdumienie chłopaka.
Gestem ręki uciszył wszystkich wokoło. Zamilkły rozmowy i żarty, nikt nie podnosił kubka do ust, ucichł brzęk naczyń.
– Chciałem wam oddać płaszcz, kowalu – powiedział król Kazimierz.
Zdjął z ramion swój wspaniały, mieniący się płaszcz i narzucił go na ramiona Jeno. " Kowal pochylił się, aby uklęknąć, ale Kazimierz powstrzymał go gestem i otoczył ramieniem.
Читать дальше