Przed nim leżała cała wieś, prawie niewidoczna pod śniegiem, ciemna i ponura. Nie słyszał głosów ludzkich, nie widział ogni w chatach, tylko to ogromne, zimne, ciężkie, przygniatające niebo.
W ciszę wieczoru napłynęło nagle coś przerażająco smutnego, co dokuczliwie przenikało dreszczem ludzkie serca. Nad osadą niósł się przeciągły, niekończący się płacz. To dzieci umierały z głodu.
Wtedy go zobaczył. Trzydzieści kroków od chaty leżał w śniegu jakiś człowiek. Kowal zawahał się, czy podejść. Ale po chwili zbliżył się, a potem, chyba już nawet nie zastanawiając się nad tym, co robi, zaczął leżącemu nacierać śniegiem twarz i ręce.
Gdyby zdarzyło się to innego dnia, Jura nie pomyślałby może, żeby postąpić tak, jak postąpił.
Człowiek był starcem, obcym w tych stronach, który najwyraźniej zasłabł podczas wędrówki. Nad pobrużdżoną twarzą sterczała kępa siwych włosów, a jego strój świadczył, że jest już bardzo długo w drodze. Kiedy otworzył oczy, kowala zdziwiło jego jasne, choć pełne bólu i zmęczenia spojrzenie.
Nieznajomy miał wzrok młodego człowieka.
Jura wziął go na plecy i zaniósł na próg swojego domu. Dawniej mógłby nieść daleko i trzy takie chuchra, ale teraz był wycieńczony i już po kilkunastu krokach z trudem stawiał nogi. Kiedy wreszcie zasapany posadził obcego pod ścianą, ten jęknął cicho, co wywołało zza drzwi Miłkę. Kobieta spojrzała na umordowane oblicze męża, a potem na nieznajomego.
– Jakiś obcy – wyjaśnił kowal. – Znalazłem go niedaleko. Idzie na tęgi mróz, nie można człowieka tak zostawić na noc.
– Wnieś go do domu – zgodziła się.
Jura wtaszczył zmarzniętego do izby, ułożył w pobliżu ognia. Ten dopiero po dłuższej chwili odzyskał świadomość na tyle, żeby się rozejrzeć. Zobaczył czystą skromną chatę i stół przygotowany do wieczerzy. Natychmiast wyciągnął do ognia suche ręce o powykrzywianych palcach.
– Witaj, gościu, kimkolwiek jesteś – powiedział kowal z westchnieniem.
Nieznajomy uśmiechnął się słabo, pochylił głowę w ukłonie, nie przestając pocierać zmarzniętych rąk. Miał na sobie szare znoszone ubranie i marne buty, a to, że nie zamarzł, zawdzięczał obszernemu płaszczowi z kapturem, w zupełnie jeszcze dobrym stanie.
Nie powiedział słowa, a tylko pociągnął nosem, bo zapach ryby unosił się w całym pomieszczeniu.
Kowal bezradnie popatrzył na żonę: jak tu dzielić się taką małą rybą? Ale Miłka uśmiechnęła się uspokajająco.
– Zaproś gościa do stołu – poleciła. – Mamy wprawdzie niewiele, ale w taką porę liczy się wszystko.
Stary usiadł z nimi do stołu zasłanego białym płótnem i trwał tam w milczeniu. Patrzył za to uważnie na ręce gospodyni, która zdjęła kociołek z paleniska, a potem ustawiła go obok na desce. Następnie rozlała zupę do glinianych misek i parujące naczynia postawiła na stole. Nieznajomy już wcześniej wyjął z cholewy buta drewnianą łyżkę i trzymał ją w pogotowiu.
Jedli wolno, rozkoszując się każdym łykiem i próbując znaleźć w zupie choć ociupinkę rozgotowanej ryby.
Kiedy skończyli, gość podziękował układnie i schował łyżkę.
– Ho, ho! To jednak umiecie mówić! – zawołał kowal zdumiony. – Już myślałem, że jesteście niemową.
Nieznajomy pokręcił głową przecząco, znowu usiadł przy ogniu, a potem poprosił, by zechcieli go przenocować.
Kowal nie był zachwycony, ale zgodził się, widząc przyzwalające spojrzenie żony.
– Sami widzicie, jak ciężko u nas z jadłem – uprzedził. – Słomę do spania mamy, ale o śniadanie sami będziecie musieli się zatroszczyć.
– Nie będę zawadzał – zapewnił gość. – Odpocznę odrobinkę i pójdę dalej. Bardzo wam jestem wdzięczny, że mnie przygarnęliście. Szedłem cały dzień i chyba zgubiłem drogę, o zmroku zupełnie nie wiedziałem, w którą stronę mam iść. Przed wieczorem wydało mi się, że widzę chaty waszej wsi, ale zaraz potem ściemniło się i już nie odnalazłem ścieżki. Chcąc oszczędzić drogi, szedłem na przełaj, aż zaspy mnie zatrzymały.
Błąkałem się, licząc, że trafię do wioski choćby po szczekaniu psów…
– Myliliście się – przerwał kowal. – Tu nie ma psów. Wszystkie już dawno zjedliśmy.
Nieznajomy pokiwał głową.
– Dlatego ich nie słyszałem. Gdybyście mi, gospodarzu, nie wyszli naprzeciw, zamarzłbym z pewnością.
Spojrzenie miał szczere, patrzył na nich z przyjaźnią i współczuciem.
– Tak – powiedział. – Głód to straszna rzecz, wiem o tym dobrze. Tym bardziej wam dziękuję, że mnie przygarnęliście. Może będę umiał się odwdzięczyć.
– Dajcie spokój – machnął ręką Jura. – Prawdę mówiąc, czy zostaliście na śniegu, czy siedzicie w domu, to wszystko jedno. Zupa, którą jedliśmy, była ostatnia. Została już tylko słoma i śnieg.
Kowal nie miał ochoty opowiadać o wszystkich zmartwieniach, jakie ostatnio przeżyli, o oczekiwaniu, bólu i zawiedzionych nadziejach. Po co. I tak gość pójdzie sobie albo zemrze razem z innymi.
Wskazał nieznajomemu kąt, w którym ten mógłby się ułożyć, a gość skwapliwie skorzystał z zaproszenia. Umościł się na słomie, przykrył płaszczem i wkrótce spał snem sprawiedliwego.
– No cóż – powiedział Jura do żony. – Nie wygląda na zbója, ale lepiej bądźmy ostrożni.
– Nie trzeba – uspokajała Miłka. – Wiem na pewno, że to tylko stary, zmęczony człowiek. Nie bójmy się. Może Bóg policzy nam, że go przygarnęliśmy.
Kowal uśmiechnął się do niej i przytaknął, ale całą noc spał czujnie, stale nasłuchując, czy obcy aby nie szykuje im jakiejś przykrej niespodzianki. Kilkakrotnie słyszał, jak stary mamrocze przez sen, ale nie próbował podnosić się z posłania. Jura zasnął jednak nad ranem, kiedy był już pewny, że żona przejęła wartę.
Nieznajomy spał aż do późnego popołudnia. Wtedy dopiero otworzył oczy. Kiedy ich zobaczył, jak siedzą po drugiej stronie ognia, przytuleni do siebie i rozmawiają szeptem, by go nie zbudzić, uśmiechnął się przyjaźnie.
– Nie ma lepszego lekarstwa od snu – powiedział, podnosząc się z posłania. – Czuję się zupełnie zdrowy.
Wstał i od razu zaczął się zbierać do drogi. Szło już na wieczór i wędrówka poprzez śniegi nie wydawała się bezpieczna, ale kowale milczeli. Gdyby został, czym by go ugościli?
Starzec usiadł jeszcze na chwilę przy stole i sięgnął po woreczek, który miał przy pasie. Rozwiązał go i wyjął kilka monet. Bez słowa położył je przed gospodarzem.
Kowal nie dotknął pieniędzy, a tylko pochylił się nad stołem, żeby lepiej obejrzeć srebro.
– Widziałem już takie blaszki – mruknął. – Tutaj na nic się zdadzą. Bo co niby miałbym z nimi robić?
Ugotować na wieczerzę?
– To zapłata za gościnę – nieznajomy wykonał dłonią zachęcający gest.
– Nie chcemy zapłaty – Jura pokręcił głową. – Niech będzie tak, jak być powinno. Byliśmy wam radzi.
Przyjęliśmy pod dach i tyle. Gdybyśmy mogli, dalibyśmy kąt na dłużej. Ale nie możemy. Więc prosimy was grzecznie, gościu, byście ruszyli swoją drogą.
Stary pokiwał głową, schował pieniądze do sakiewki, wstał i pokłonił się nisko gospodarzom.
– Bardzo wam dziękuję.
Założył płaszcz i skierował się ku drzwiom. Ale zachwiał się i byłby upadł, gdyby kowal nie podbiegł i nie podtrzymał go.
– Słabiście jeszcze – powiedział gderliwie. – Gdzie wam iść w taką pogodę. Zostańcie pod dachem do rana. Teraz ciemno już i znowu ścieżkę zgubicie.
Читать дальше