Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski
Здесь есть возможность читать онлайн «Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Издательство: Fundacja Nowoczesna Polska, Жанр: Историческая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Pan Wołodyjowski
- Автор:
- Издательство:Fundacja Nowoczesna Polska
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Pan Wołodyjowski: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pan Wołodyjowski»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Pan Wołodyjowski — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pan Wołodyjowski», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
W miarę jak szli na południe, stada przytrafiały się częściej, a pilnowali ich sami niemal Tatarowie, w kupach dość znacznych. W ciągu dwutygodniowego pochodu otoczył Nowowiejski i wygniótł trzy watahy pastusze od stad owczych, po kilkudziesięciu ludzi liczące. Dragoni zabierali im wszawe kożuchy i oczyściwszy je nad ogniem, sami przystrajali się w nie, aby się stać podobnymi do dzikich czabańczyków i owczarów. W drugim tygodniu wszyscy już byli z tatarska przybrani i wyglądali zupełnie na czambuł. Została im tylko jednostajna broń regularnej jazdy, kolety [515] kolet — skórzany płaszcz wojskowy.
zaś zachowali w trakach, aby się w nie przebrać za powrotem. Z bliska, po płowych mazurskich wąsiskach i błękitnych oczach, można by ich poznać, co zacz są, lecz z daleka najwprawniejsze oko mogło się na ich widok omylić, zwłaszcza że pędzili jeszcze przed sobą i stada, i które im były na spyżę potrzebne.
Zbliżywszy się do Prutu, szli w dół lewym brzegiem. Ponieważ szlak kuczmański zbyt był ogłodzony, łatwo było przewidzieć, że zastępy sułtańskie, a przed nimi ordy pójdą na Falezi, Husz, Kotimore i potem dopiero szlakiem wołoskim — i albo skręcą ku Dniestrowi, albo jeszcze pociągną wprost, jak sierpem rzucił, przez całą Besarabię, by dopiero koło Uszycy wynurzyć się w granice Rzeczypospolitej. Nowowiejski tak był tego pewien, że szedł coraz wolniej, nic na czas nie zważając, i coraz ostrożniej, aby się zbyt nagle na czambuły nie natknąć. Wszedłszy wreszcie między widły rzeczne utworzone przez Saratę i Tekicz zapadł tam na długo, raz dlatego, żeby dać wypoczynek koniom i ludziom, a po wtóre, aby w dobrze osłoniętym miejscu oczekiwać na przednią straż ordzińską.
Miejsce zaś było dobrze osłonięte i dobrze wybrane, całe bowiem widły rzeczne i zewnętrzne brzegi były porośnięte częścią [516] częścią — tu: częściowo.
zwyczajnym dereniem [517] dereń — gatunek krzewu.
, częścią świdwą [518] świdwa — odmiana derenia.
. Gaj ów rozciągał się jak okiem sięgnąć pokrywając grunt miejscami zbitym gąszczem, miejscami zaś tworząc kępy, między którymi szarzały puste przestrzenie przydatne do założenia majdanu. O tej porze drzewa i krze już okwitły, wczesną wiosną jednak musiało tu być całe morze żółtych i białych kwiatów. Gaj był zupełnie bezludny, natomiast roił się od wszelkiego rodzaju zwierza, jako to: jeleni, sarn, zajęcy i wszelkiego rodzaju ptastwa. Tu i owdzie nad brzegami źródeł żołnierze odkryli także ślady niedźwiedzi. Jeden z nich w dwa dni po przybyciu podjazdu zabił parę owiec, wskutek czego Luśnia obiecywał sobie urządzić na niego łowy, że jednak Nowowiejski, chcąc leżeć skrycie, nie pozwolił używać muszkietów, żołnierze wybierali się na rabusia z oszczepami i siekierami.
Później znaleziono przy źródłach także i ślady ognisk, ale stare, prawdopodobnie zeszłoroczne. Widocznie czasem zaglądali tu koczownicy ze stadami lub może Tatarzy przychodzili wycinać dereniowe pędy na kiścienie. Jednakoż najstaranniejsze poszukiwania nie zdołały wykryć żyjącej ludzkiej istoty.
Nowowiejski postanowił nie iść dalej i tu czekać na przybycie wojsk tureckich.
Założono więc majdan. Pobudowano szałasy i poczęło się oczekiwanie. Na krańcach gaju stanęły straże, z których jedne spoglądały dzień i noc ku Budziakowi, drugie na Prut, w stronę Falezi. Nowowiejski wiedział, że po pewnych oznakach odgadnie zbliżanie się wojsk sułtańskich, zresztą wysyłał i małe podjazdy, na których czele sam stawał najczęściej. Pogoda sprzyjała wybornie postojowi w tym suchym kraju. Dnie były znojne, ale w cieniu gęstwy łatwo się było przed upałem uchronić, noce — jasne, ciche, księżycowe, w czasie których chaszcze trzęsły się od śpiewania słowików. W czasie takich to nocy najwięcej cierpiał Nowowiejski, bo spać nie mogąc rozmyślał — i o dawnym szczęściu, i o teraźniejszych czasach klęski wspominał.
Żył tylko myślą, że gdy serce zemstą nasyci, będzie szczęśliwszy i spokojniejszy. Tymczasem zbliżał się termin, w którym miał albo tej zemsty dokonać, albo zginąć.
Tydzień płynął im za tygodniem na gospodarstwie w pustyni i na czuwaniu. Przez ten czas przeznali wszystkie szlaki, jary, błonia, rzeki i strumienie, zagarnęli znów kilka stad, wycięli kilka nielicznych kup koczowników i czyhali wciąż w tej gęstwie, jak dziki zwierz czyha na łup. Na koniec chwila oczekiwana nadeszła.
Pewnego poranku ujrzeli stada ptastwa ciągnącego niebem i ziemią. Dropie, pardwy, błękitnonogie przepiórki sunęły trawami ku gąszczom, w górze zaś leciały kruki, wrony, a nawet błotne ptastwo, widocznie płoszone nad brzegami Dunaju lub na błotach dobrudzkich. Na ów widok spojrzeli po sobie dragoni i wyraz: „Idą! idą!” — przeleciał z ust do ust. Twarze ożywiły się zaraz, wąsy poczęły się poruszać, oczy błyszczeć, ale w tym ożywieniu nie było najmniejszego niepokoju, byli to wszystko ludzie, którym wiek życia zbiegł na „procederze”, czuli więc tylko tyle, co czują psy myśliwskie, gdy już zwierza zawietrzą. Ogniska zostały w tej chwili zalane, aby dym nie zdradził obecności ludzkiej w gąszczach, konie posiodłane — i cały oddział stanął w gotowości do pochodu.
Należało teraz wymiarkować tak czas, aby wpaść na nieprzyjaciela w chwili, gdy będzie czynił postój. Nowowiejski rozumiał dobrze, że wojska sułtańskie nie idą z pewnością zbitą masą, tym bardziej że są w kraju swoim, w którym jakiekolwiek niebezpieczeństwo było zupełnie nieprawdopodobnym. Wiedział przy tym, że przednie straże zawsze chodzą w mili albo we dwóch przed całą potęgą, spodziewał się zaś słusznie, że w pierwszej straży pójdą Lipkowie.
Przez pewien czas wahał się, czy iść im na spotkanie tajemnymi a dobrze już znanymi mu drogami, czy czekać na ich przybycie w dereniowej puszczy. Wybrał to ostatnie, ponieważ z puszczy łatwiej było wypaść w każdej chwili niespodzianie. Upłynął jeszcze cały dzień, potem noc, w czasie której nie tylko ptactwo, ale i zwierz ziemny ciągnął stadami ku gęstwie. Następnego poranku nieprzyjaciel już był widoczny.
Na południe od krańca dereniowego gaju ciągnęło się obszerne, lubo pagórzyste błonie gubiące się hen, na widnokręgu. Na tym to błoniu ukazał się nieprzyjaciel i zbliżał się ku Tekiczowi dość szybko. Dragoni patrzyli z chaszczów na ową czarniawą masę, która już to nikła chwilami z oczu, zakrywana przez garby gruntu, już ukazywała się znowu w całej swej rozciągłości.
Luśnia, który miał wzrok nadzwyczajny, wpatrywał się czas jakiś z natężeniem w owe zbliżające się kupy, po czym zbliżył się do Nowowiejskiego.
— Panie komendancie! — rzekł – Ludzi tam nie masz wiele: to jeno stada wyganiają na paszę.
Nowowiejski po małej chwili przekonał się, że Luśnia ma słuszność, i twarz rozjaśniła mu się radością.
— To znaczy, że postój wypadł im na milę albo półtory od tych chaszczów? — rzekł.
— Tak jest — odparł Luśnia. — Idą widać nocami, by się upałów uchronić, a w dzień spoczywają; konie zaś wysyłają aż do wieczora na pastwiska.
— Siła widzisz straży przy koniach?
Luśnia wysunął się znów na brzeg zarośli i nie powracał przez czas dłuższy. Na koniec jednak pokazał się znowu i rzekł:
— Będzie koni z półtora tysiąca, a ludzi przy nich ze dwudziestu pięciu. W swoim są kraju i nie boją się niczego, więc i straży większych nie stawiają.
— A ludzi mogłeś rozeznać?
— Jeszcze są opodal, ale to Lipki, panie! Już oni nasi!…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Pan Wołodyjowski»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pan Wołodyjowski» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Pan Wołodyjowski» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.