Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski

Здесь есть возможность читать онлайн «Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Издательство: Fundacja Nowoczesna Polska, Жанр: Историческая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Pan Wołodyjowski: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pan Wołodyjowski»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Pan Wołodyjowski — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pan Wołodyjowski», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Lecz drugiego dnia postoju komendant podniósł chorągiew na nogi i powiódł ją za Raszków.

„Aż do Jahorlika pójdziemy czy co?” — mówił sobie wachmistrz.

Tymczasem zaraz za Raszkowem zbliżyli się tuż do rzeki, a w kilka pacierzy później stanęli nad tak zwanym „krwawym brodem”. Wówczas Nowowiejski nie rzekłszy ni słowa wparł konia w wodę i jął się przeprawiać na drugą stronę.

Żołnierze poczęli spoglądać na siebie ze zdumieniem.

— Jakże to? Do Turczech idziem? — pytał jeden drugiego.

Ale nie byli to „mościpanowie” z pospolitego ruszenia, gotowi do narad i protestów, jeno żołnierze prostacy, wzwyczajeni do żelaznej, stanicznej karności; więc za komendantem wparł konie w wodę pierwszy szereg, za nim drugi, trzeci. Nie było najmniejszego wahania. Dziwili się, że w trzysta koni idą do państwa tureckiego, któremu cały świat nie może podołać, ale szli.

Wkrótce rozkołysana woda zaczęła chlupać koło końskich boków, więc i przestali się dziwić, a myśleli jeno o tym, żeby sakw ze spyżą dla siebie i koni nie zamoczyć.

Dopiero na drugim brzegu poczęli znów spoglądać po sobie.

— Dla Boga! To my już w Multanach! — zabrzmiały ciche szepty.

I jaki taki obejrzał się za siebie, na Dniestr, który w zachodzącym słońcu błyszczał jak złota i czerwona wstęga. Skały nadbrzeżne, pełne pieczar, także skąpane były w jaskrawych blaskach. Wznosiły się one jak mur, który oto w tej chwili przedzielił tę garść ludzi od ojczyzny. Dla wielu z nich było to zapewne ostatnie pożegnanie.

Przez głowę Luśni przeszła myśl, że może komendant oszalał, ale komendanta rzeczą było rozkazywać, jego słuchać.

Tymczasem konie wyszedłszy z wody poczęły w szeregach parskać okrutnie.

— Zdrów! Zdrów! — rozległy się głosy żołnierskie.

Poczytano to za dobrą wróżbę i jakowaś otucha wstąpiła w serca.

— Ruszaj! — zakomenderował Nowowiejski.

Szeregi ruszyły i poszły ku zachodzącemu słońcu i ku owym tysiącom, ku owemu rojowisku ludzkiemu, ku owym narodom stojącym na Kuczunkaurach.

Rozdział XLVIII

Przejście Nowowiejskiego przez Dniestr i pochód jego w trzysta szabel przeciw potędze sułtańskiej, setki tysięcy wojowników liczącej, były to czyny, które człowiek wojny nieświadom za proste szaleństwo mógłby poczytać. Tymczasem były one tylko zuchwałą wyprawą wojskową mającą widoki powodzenia.

Naprzód nieraz zdarzało się ówczesnym zagończykom iść przeciw stokrotnie liczniejszym czambułom, stanąć im na oczach, a potem pomykać przed nimi odcinając się krwawo pościgowi. Właśnie jak wilk wywabia czasem psy za sobą, aby w sposobnej chwili odwrócić się i zarżnąć najzuchwalej docierającego pokurcza, tak czynili i oni. Zwierz w okamgnieniu stawał się myśliwcem: pomykał, krył się, przytajał, ale goniony, sam gonił, napadał znienacka i kąsał na śmierć. Był to tak zwany „proceder z Tatary”, w którym prześcigano się w fortelach, podejściach, zasadzkach. Słynął z owego procederu najbardziej pan Wołodyjowski, po nim pan Ruszczyc, po nim pan Piwo i pan Motowidło, lecz i Nowowiejski, praktykując od dzieciństwa w stepach, należał do tych, których między najsławniejszymi wymieniano, dlatego też było wielce prawdopodobnym, że stanąwszy na oczach ordy, ogarnąć się jej nie pozwoli.

Wyprawa jego miała także widoki powodzenia i z tego powodu, że za Dniestrem ciągnęły się kraje pustynne, w których zataić się było łatwo. Gdzieniegdzie tylko na porzeczach wznosiły się osady ludzkie, ale w ogóle kraj był mało zamieszkały, bliżej brzegu skalisty i wzgórzysty, dalej stepowy lub lasami pokryty, w których błąkały się liczne stada zwierza, począwszy od zdziczałych bawołów do jeleni, sarn i dzikich świń. Ponieważ sułtan pragnął przed wyprawą „poczuć się w potędze” i porachować swe siły, więc mieszkające wedle Dniestrowego Niżu ordy białogrodzkie i dalsze jeszcze, dobrudzkie, pociągnęły z rozkazania padyszacha hen, za Bałkany, za nimi poszli i karałaszowie multańscy, tak że kraj opustoszał jeszcze bardziej i można nim było ciągnąć tygodnie całe nie będąc przez nikogo widzianym.

Natomiast zbyt dobrze znał pan Nowowiejski obyczaje tatarskie, aby nie miał wiedzieć, że gdy czambuły przekroczą raz granicę Rzeczypospolitej, będą już iść ostrożnie, pilne dając baczenie na wszystkie strony; tu zaś, w swoim jeszcze kraju, pójdą szeroką ławą, żadnych ostrożności nie zachowując. I istotnie tak było; spotkanie śmierci wydałoby się Tatarom prawdopodobniejsze niż spotkanie w głębi Besarabii, na samych tatarskich rubieżach, wojsk tej Rzeczypospolitej, która ich nie miała dosyć na obronę własnych granic.

Ufał więc pan Nowowiejski, że wyprawa jego naprzód zdumieje nieprzyjaciela, a zatem większe jeszcze pożytki przyniesie, niż się pan hetman spodziewał; po wtóre, że dla Azji i Lipków zgubną stać się może. Łatwo było młodemu porucznikowi odgadnąć, iż Lipkowie i Czeremisy, jako znający wybornie Rzeczpospolitą, pójdą w przedniej straży, i na tej pewności główną nadzieję zakładał. Wpaść niespodzianie i schwytać wrażego Azję, odbić może siostrę i Zosię — wyrwać je z niewoli, zemsty dokonać, potem samemu na wojnie zginąć — oto było wszystko, czego jeszcze pragnęła rozdarta dusza Nowowiejskiego.

Pod wpływem tych myśli i nadziei Nowowiejski otrząsnął się z martwoty i ożył. Pochód przez nieznane drogi, ciężkie trudy, szeroki powiew stepowy i niebezpieczeństwa zuchwałej wyprawy wzmocniły mu zdrowie i powróciły dawną siłę. Zagończyk począł brać w nim górę nad nieszczęśnikiem. Przedtem nie było w nim miejsca na nic innego, jak na wspominki i mękę, teraz musiał rozmyślać po całych dniach, jak nieprzyjaciela podejść i poszarpać.

Przeszedłszy Dniestr, szli na ukos i w dół ku Prutowi, zapadając często dniem w lasach i oczeretach, nocą zaś czyniąc spieszne a tajemnicze pochody. Kraj, dziś jeszcze niezbyt osiadły, a wówczas zamieszkały przeważnie przez koczowników, po większej części był pusty. Bardzo rzadko napotykali pola kukurydzane, a przy nich osady.

Idąc tajemnie, starali się unikać większych osad, ale zajeżdżali częstokroć śmiało do mniejszych, złożonych z jednej, dwu, trzech lub nawet kilkunastu chat, wiedząc, że nikomu z mieszkańców nie przyjdzie na myśl biec przed nimi ku Budziakowi i ostrzegać tamtejszych Tatarów. Luśnia pilnował zresztą, aby to się nie stało, lecz wkrótce i tej ostrożności zaniechał, przekonał się bowiem, że ci nieliczni osadnicy, chociaż niby sułtańscy poddani, sami z trwogą oczekują nadejścia wojsk sułtańskich, a po wtóre, że nie mają żadnego pojęcia, co to za ludzie do nich przychodzą, i cały oddział biorą za jakowychś karałaszów, którzy za innymi na rozkaz sułtana ciągną. Dostarczano też im bez oporu kukurydzowych placków, suszonego dereniu i suszonego bawolego mięsa. Każdy chutornik miał swe gromady owiec, bawołów i koni, poukrywane przy rzekach. Od czasu do czasu napotykali też bardzo liczne stada półzdziczałych bawołów, których pilnowało po kilkunastu pastuchów. Ci koczowali na stepie, w namiotach, pozostawali zaś na miejscu dopóty tylko, dopóki pasza znajdowała się w obfitości. Częstokroć byli nimi starzy Tatarowie. Nowowiejski otaczał owych „czabańczyków” z takimi ostrożnościami, jakby o czambuł chodziło; otoczonych nie żywił, aby nie puścili rozgłosu hen, ku Budziakowi, o jego pochodzie. Szczególniej Tatarów, wypytawszy ich wprzód o drogi, a raczej bezdroża, ścinać kazał bez miłosierdzia, tak aby noga nie uszła. Następnie brał ze stada tyle sztuk, ile mu było potrzeba, i szedł dalej.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Pan Wołodyjowski»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pan Wołodyjowski» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Henryk Sienkiewicz - Janko Muzykant
Henryk Sienkiewicz
Henryk Sienkiewicz - Bartek Zwycięzca
Henryk Sienkiewicz
Henryk Sienkiewicz - Latarnik
Henryk Sienkiewicz
libcat.ru: книга без обложки
Henryk Sienkiewicz
libcat.ru: книга без обложки
Henryk Sienkiewicz
Henryk Sienkiewicz - Sienkiewicz - Quo vadis?
Henryk Sienkiewicz
Henryk Sienkiewicz - Za chlebem
Henryk Sienkiewicz
Henryk Sienkiewicz - Legenda żeglarska
Henryk Sienkiewicz
Henryk Sienkiewicz - Dwie łąki
Henryk Sienkiewicz
Отзывы о книге «Pan Wołodyjowski»

Обсуждение, отзывы о книге «Pan Wołodyjowski» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x