Umarłaś w kwiecie życia swego,
Zraniłaś wiosnę życia mego —?
Widzisz: sam się teraz śmiejesz. Każdy pisarz, co napisze, to się potem z tego śmieje. Miałam niedawno podobnego ananasa: syn fotografa. Ten znowu pacykował, a na egzaminie wieleli 78 78 wieleli (ros. велели ) – zamówili. [przypis edytorski]
napisał pierwsze jat' 79 79 jat' (ros. Jać, Ѣ, ѣ) – litera starej cyrylicy, zlała się całkowicie z e. Jej obecność w ortografii XX w. wynikała z wpływu języka staro-cerkiewno-słowiańskiego, który był językiem liturgicznym. [przypis edytorski]
, a drugie – je. Wiesz: ciocia Rogowska umarła. – Eee? Jadzia się zaręczyła? Z kim? – Słuchaj: nie rzucaj ty medycyny. Może się zakochałeś, jak ten Korycki – musiałeś słyszeć o nim?… Skończył z medalem w Moskwie i coś mu do głowy strzeliło: ożenił się z jakąś praczką czy coś takiego, a teraz siedzi gdzieś pod Radomiem czy Kielcami i wstydzi się nos w Warszawie pokazać.
I podreptała dalej.
I znów wir myśli, wspomnień, obrazów i tematów.
Czy ja się wezmę do pisania? Tak mi się nic nie chce. Z trudnością zmuszam się do robienia notatek, ale się to kupy nie trzyma.
Żeby tak kondycję 80 80 kondycja – posada nauczyciela domowego najczęściej związana z wyjazdem na wieś. [przypis edytorski]
, gdzie na wsi…
Czytałem w jakimś francuskim romansie, że są trzy rodzaje samobójstwa: ostre, chroniczne i jedno tylko śmiertelne. Moje ostre przeszło w stan chroniczny.
„Korepetytor z francuskim i niemieckim poszukuje kondycji na wyjazd”.
Teraz nie dostanę już, bo późno.
Tfu! jak mi podle.
Na płowym niebie rosa gwiazd.
Zadumana noc lipcowa – wiejska, rzewna – nuci tęskną kołysankę.
Zadumała się dzieweczka – dziecko nieledwie – patrzy w niebo i szepcze:
– Kocham… kocham…
Kogo kochasz, maleńka?
– Nie wiem… Ale kocham, bo muszę; bo mi ktoś kochać każe, a nie wiem, kto…
Zadumana noc lipcowa – wiejska, rzewna – nuci tęskną kołysankę.
Zadumało się chłopię – dziecko nieledwie – patrzy w niebo i szepcze:
– Kocham…
Kogo kochasz, chłopcze – dziecię?
– Nie wiem… A kocham, bo muszę; bo mi ktoś kochać każe, a nie wiem, kto…
Płyńcie ku mnie, wspomnienia mojej pierwszej miłości – niezabudki – może zapłaczę…
*
Stryj mój był dozorcą w Dobrzyniu.
Nie ożenił się, opiekował się „całym światem” i mówił prawdę w oczy.
Latem domek jego przy plancie podobny był do ula.
Kiedy czternastolatkiem spędzałem tam wakacje – w trzech jego pokojach mieszkała wdowa po dozorcy z dwojgiem dzieci, żona chorego umysłowo telegrafisty z dzieckiem, staruszka – matka maszynisty, chora na oczy – i Anielka. Stryj i ja zajmowaliśmy komórkę.
Prócz tego domek stryja był punktem zbornym i miejscem odpoczynku w czasie polowań i letnich wycieczek młodzieży ze stacji.
(Podobno taki był dwór dziadka, dopóki zrujnowany przez „nowinki chłopskie” i życzliwych sąsiadów – w łeb sobie nie strzelił. Groźny przykład nie nauczył stryja, jak żyć należy).
U stryja „przewróciło mi się w głowie” – twierdzili rodzice moi i mieli słuszność: tam nauczyłem się kochać…
Pokochałem Anielkę, stare meble z wytartą ceratą, dobre oczy i długie kosy Anielki, cmentarz wiejski z kaliną i brzozą i mogiłą ojca Anielki, i lipę z bocianim gniazdem, biały fartuszek i skromną sukienkę Anielki, siwą sukmanę chłopa, śpiew chłopski w wiejskim kościołku i jego: „Z Bogiem, panocku”. Pokochałem szosę wyboistą i rozmowy, które z Anielką prowadziliśmy, idąc szosą do zmurszałego krzyża i z powrotem – i pokochałem ten krzyż pochylony i czarną ziemię, i stary podarty album z wyblakłymi fotografiami, i pożółkłe domino, w które grywaliśmy, i niezdarną Walerkę, która „okrutnie lubiła gości, ale jak dużo było, to jej się wszystko z paliców wysowało”. Pokochałem długie baje starszego robotnika i jego rude wąsy, lokomotywę – kobyłę i drezynę, mruczenie kota przy piecu, lasek brzydki sosnowy i słońca zachód, i gościnność stryja, i niewymyślne dowcipy kolejarzy – i Anielkę, której matka umarła na suchoty, ojca przejechał pociąg, gdy wracał plantem do domu – pijany, i stryj mój wziął ją czteroletnim dzieckiem do siebie, na własność, i był dla niej bardzo dobry.
Bywało, księżyc świeci jasno, druty telegraficzne śpiewają swą tajemniczą pieśń, a my siedzimy na ławce pod lipą, słuchamy, milcząc. Ona gładzi główkę któregoś z dzieci wdowy, trzymając je na kolanach – ja myślę: czy wyznać jej miłość?
Nagle szyny poczynają drżeć, z hukiem przebiega pociąg, maleństwo objaśnia sennym głosem: „to extla przejechała”.
– Bywało, Anielka uczy dzieci, a ja przerzucam stare roczniki „Kłosów” 81 81 „Kłosy” – tygodnik ilustrowany poświęcony sztuce i nauce. Wychodził w Warszawie w latach (1860–1890). [przypis edytorski]
i słucham, co mówi, i cieszę się, gdy malcy odpowiadają rozumnie i czytają płynnie, i niecierpliwię się, gdy które dłużej się namyśla nad odpowiedzią lub źle czyta.
Bywało, patrzymy na zachód słońca, a gdy ostatni rąbek słońca glinie, Anielka westchnie, i mnie się tak smutno robi, bo myślę, że ona nie będzie szczęśliwa, i łzy nabiegają do oczu, i chcę jej powiedzieć, że kocham, i boję się, by jej nie rozgniewać.
Idziemy plantem i ona mówi, że stryj mój jest bardzo dobry i że to wielkie szczęście mieć rodziców, i pyta, czy mama mnie całuje na dobranoc.
I ostatni wieczór przed moim wyjazdem, i mój wyjazd… Druty i słupy tak smutnie huczały.
Prosiłem, żeby stała przed domem, gdy będę przejeżdżał. Napisałem na kartce, że ją kocham, że nie jestem godzien jej miłości, „ale zrobię coś takiego, że będę godzien, i wtedy rzucę swe serce pod jej stopy; że kobiety są niestałe i zmienne”. Miałem rzucić tę kartkę z okna wagonu, ale bałem się, by jej nie obrazić – i nie rzuciłem listu z „wyznaniem”.
Ludzie lubią poczciwców, ale nie lubią prawych. Stryj był prawy. Więc rozgniewał doktora, gdy go od kart odciągnął do dziecka dróżnika, i księdza, i tych wszystkich, którzy korzystali z jego gościnności, i podwładnych, i przełożonych. A gdy naczelnik jakiś zażądał trzysturublowej pożyczki, a stryj odmówił – został dozorcą, z większą nawet pensją, ale na Kaukazie.
„ Mniejuż sześćdziesiąt lat” – pisał stryj przed rokiem… Anielka wyszła za mąż za weterynarza; a lipa dobrzyńska smutna…
Wspomnienia odżyły, gdym spotkał Wacka. Wacek miał wówczas poprawkę z geografii i ja go uczyłem. Śmieszny Wacek, któremu psuto „jeża” i proponowano obcięcie uszów, żeby ojciec nie miał go za co ciągnąć i żeby uszów myć nie potrzebował, śmieszny swą dumą uczniaka i syna zagonowego szlachcica, śmieszny Wacek – studentem.
Nie poznałem go; on mnie poznał i wstydliwie mi się przypomniał.
Mieszkam u niego od dwóch dni. Opowiada mi o Dobrzyniu, i tak mi smutno, ale dobrze. Jest taki czysty, młody, świeży – ze swym blond jeżem i niebieskimi oczami, i mocną ręką, która i pług nieraz, i cep, i kosę trzymała. Mówi mi „pan”, nie chce się nawet zgodzić na: „kolego”.
– Przecież panu wszystko jedno, a mnie tak jest zręczniej – powiada.
*
Wacek jest wstrętny.
Читать дальше