– Słuchaj, Marcin… – zaczęła Marysia, kiedy zbliżyliśmy się do nich – chcieliśmy ci powiedzieć, że żadne z nas nie podziela tej opinii!
– To źle, bo on miał rację! Powinienem sprawę stawiać jasno od początku. Dziękuję wam w każdym razie…
– Może miał rację – żachnął się Mirosław – ale rzecz załatwił po świńsku! Mógł przyjść najpierw do ciebie i powiedzieć, co go gniecie! Wygrywanie racji świńskimi metodami to nie jest sposób!
Szliśmy pomału w kierunku mojego domu.
– Marcin, powiedz jak z tym było naprawdę? – poprosił Strzemiński. – Wiesz, ja nie chcę, żebyś się nam tłumaczył, ot, po prostu tak pytam! Prawdę mówiąc przez ciekawość!
Opowiedziałem dość dokładnie.
– No, tak… – mruknął Mirosław – to na pewno nie było bez znaczenia, ale ostatecznie kopnęło tobą, nie?
– Kopnęło! – przyznałem.
– Właśnie! A facet raz kopnięty, wystrzega się kopyta! Ostatecznie teraz wiadomo, że…
– Teraz wiadomo, że to się będzie za mną wlokło, Żebym nawet na łbie stanął! – przerwałem mu. – Ta historia to najlepszy dowód! Będzie się o mnie wiecznie
mówić: "Tak, to porządny facet, ale wiecie, coś tam z nim było… zaraz, zaraz, tylko co?" i tak po nitce do kłębka. Co tu dużo gadać, jaką macie pewność, że znowu z czymś nie wystrzelę? A może coś takiego we mnie tkwi?
Staliśmy przed moim domem. Przyglądali mi się uważnie, jakby chcieli zobaczyć choć ułamek tego, co we mnie tkwi. Był silny mróz, zaczynał padać drobny, gęsty śnieg.
– Może zajdziecie do mnie? – spytałem, bo stali i żadne z nich najwyraźniej nie zamierzało iść do domu. Zgodzili się natychmiast.
– Twoje oceny na półrocze, twoja praca społeczna to już jest pewna suma, jakieś dowody… – mówiła Ewa, kiedy szliśmy po schodach – jeżeli się nie odrzuca sprawy ze skuterem, nie można odrzucić tego…
– To są dowody dla mnie, ale nie dla… komórki społecznej, którą jest klasa! – sparodiowałem Hieronima.
– Społeczeństwo ma w kim wybierać i nie potrzebuje stawiać na jednostki z zamazaną kartoteką!
– Fakt… – przytaknął Strzemiński – może niepotrzebnie pchałeś się na to szeryfostwo, do wszystkiego trzeba dojść pomału! Tak, niepotrzebnie się na to zgodziłeś.
– Ja go wrobiłem… – powiedział Wojtek ponuro.
– Nie mam dwóch lat! Sam się wrobiłem! Otworzyłem drzwi. Marysia ze znajomością rzeczy spojrzała na posadzkę.
– Chłopcy, macie, tu są jakieś sukna! My zdejmiemy buty, co dziewczynki?
Matka zajrzała do pokoju.
– Och, masz gości! – ucieszyła się.
Gdyby wiedziała, dlaczego mam gości… Przeszliśmy do mojego pokoju.
– Kiedy tak myślę o tej Marioli… – zaczęta z punktu Marysia siadając na tapczanie – dochodzę do wniosku, że w końcu to od nas dużo zależy! Od nas, od dziewczyn, jak myślicie?
Strzemiński pokiwał głową z zastanowieniem.
– Tak… – przyznał – my najczęściej stajemy się tacy, jakimi chcą nas widzieć nasze kolejne babki! Babki się zmieniają, a człowiek w końcu sam nie wie, jaki jest…
Zośka siedziała na moim biurku, na którym stało duże zdjęcie z Osady. Sięgnęła po nie i przez chwilę oglądała uważnie.
– To jest ta dziewczyna, z którą chodzisz, prawda?- spytała podając zdjęcie Marysi. – Interesująca!
– Och, to jest równa babka… – przyznał Wojtek.
– Jej siostra chodzi do jednej klasy z moją. Tę Alę poznałam kiedyś, a Madę to tak tylko… z widzenia!- powiedziała Marysia. – A ty, Marcin, już wiesz, że Alka miała wczoraj wypadek?
– Nic nie wiem. Nie spotkałem dziś Mady…
– Pewno dlatego! Ala jest w szpitalu. Wyciągnęła jakąś dziewczynkę spod tramwaju, w ostatniej chwili, wiecie? Słyszysz, Marcin, co mówię? Jezu, do niego nic nie dociera… Marcin, przecież nie możesz zrobić takiej klapy! Do matury kilka miesięcy, potem zmienisz środowisko…
– Już raz zmieniłem środowisko! I co z tego? Czy mam całe życie spędzić na zmienianiu środowiska?
– A co jej się stało, że jest w szpitalu? – spytała Ewa odstawiając zdjęcie Mady na biurko.
– Podobno jest strasznie połamana i coś z twarzą… przecięty policzek czy coś… może ty tam zajdziesz, Marcin? Może im trzeba pomóc?
– Ja tam nie bywam! – przyznałem. – Ich matka nie życzy sobie – wycedziłem zjadliwie – uważa, że nie jestem odpowiednim towarzystwem. Przyjemnie, prawda? Czy teraz też poradzisz mi, Marysiu, żebym zmienił środowisko?
– Och, Marcin… tobie musi być cholernie ciężko! – uprzytomniła sobie znowu. – Ale, że Mada… – zastanowiła się – że ona jakoś nie wpłynie na matkę! Ja wiem… nie poprosi, nie przekona?
– Wydaje mi się, że jej matka wie o mnie więcej niż Mada!
– Jak to? – zdziwiła się Zośka.
– Mada o mnie nic nie wie…
– Dlaczego?
Nie odpowiedziałem od razu.
– Przypomnij sobie Hieronima, dzisiejsze głosowanie…
– No?
– Trzy czwarte było przeciwko mnie! Trzy czwarte! Nie powiesz chyba, że to jest mało?
– Więc ty się boisz…?
– Tak.
Marysia pomału przeniosła wzrok na Strzemińskiego.
Być może zastanawiała się w tej chwili, czy jest coś, czego boi się Strzemiński.
– Ja ciebie rozumiem – powiedział nie dostrzegając jej wzroku – świetnie ciebie rozumiem!
– Edek! – zawołała z wyrzutem.
– A ja rozumiem, że chciałeś się jakoś wykazać w budzie… – odezwał się milczący zwykle Rudek Wiktorczyk – w budzie, tak! Ale dziewczynie? Jakbym miał dziewczynę, to bym jej powiedział! Takie stanowisko je cholernie nieuczciwe!
Widziałem, że patrzy na mnie nieufnie. Gdyby mój głosować jeszcze raz, podniósłby teraz rękę jak tamci…
– Ojej… -jęknął Wojtek Ligota łapiąc się za głowę – dalibyście spokój tej dziewczynie! Niech on sobie ją ma, niech to rozgrywa po swojemu…
– A jak ona się dowie od kogoś innego, to co?
– Przyjdzie do mnie i zapyta, czy to prawda! Wtedy powiem, że prawda… a kiedy skończy mi się zawieszenie sam opowiem jej o wszystkim!
Wiktorczyk zmarszczył nos.
– Ciebie naprawdę ten Hieronim niczego nie nauczył. Chowaj głowę w piach, chowaj! Jak ją wyjmiesz, zobaczysz pustynię dookoła siebie! To wszystko nie są metody, stary!
– To co? Uważasz, że mam sobie na czole napisać?!
– Nie na czole, nie na czole, ale grać w otwarte karty! Iść i powiedzieć dziewczynie…
– A co on jej powie teraz? Co? Słuchaj, kochanie pewien Hieronim podstawił mi stołek, ponieważ kiedyś byłem głupi. Ale nie martw się, zmądrzeję! Tak ma to jej powiedzieć? Czy jak? – zirytował się Strzemiński.
– Edek! – zawołała Marysia.
– Co Edek? Co Edek? On jej się musi czymś wylegitymować, nie? Ona musi mieć podstawy, żeby mu wierzyć!
– Rany… idźcie już do domu! – wyjęczał znowu Wojtek. – Wszystko się robi coraz bardziej zagmatwane…
To była prawda. Właściwie musiałem zaczynać od początku, to, co zrobiłem w klasie przez pół roku, przestało mi się liczyć na plus. Po aferze z Hieronimem czułem się zdecydowanie wyobcowany, ustawiony na marginesie – zarówno przez wrogość Hieronima i większości kolegów, jak przez wyraźną serdeczność Foczyńskiego i tej niewielkiej grupy, która bardzo oficjalnie solidaryzowała się ze mną. Nikt nie traktował mnie zwyczajnie! Jeszcze nigdy Mada nie stała mi się tak potrzebna, jak w tym właśnie okresie. Ale chociaż widywaliśmy się prawie co dzień, były to spotkania tak przelotne, że zostawiały mi po sobie jedynie uczucie niedosytu. Mada zmęczona, zagoniona, mizerna i niedożywiona – sama szukała we mnie oparcia.
Читать дальше