Pafnucy otworzył usta i pierwsze ciasteczko zjadł. Potem jednakże, ku zdumieniu leśniczego, nie otwierał już paszczy, tylko usiadł na tylnych łapach, wyciągnął przednie i najwyraźniej prosił o więcej. Leśniczy nie miał gdzie wrzucić mu tego ciasteczka, więc położył je na słupku ogrodzenia.
Natychmiast pojawiła się wiewiórka, jak ruda błyskawica porwała ciasteczko ze słupka i zniknęła w gałęziach najbliższego drzewa. Pafnucy nadal prosił. Leśniczy położył drugie ciasteczko i w mgnieniu oka porwała je druga wiewiórka. Leśniczy zdziwił się ogromnie, zaciekawiło go to i położył trzecie ciasteczko. Trzecia wiewiórka uczyniła to samo, co dwie pierwsze i z taką samą szybkością.
– Pafnucy, co to ma znaczyć? – spytał zdumiony leśniczy. – Oddajesz swój deser wiewiórkom? Otwórz paszczę!
Pafnucy odgadł, że leśniczy się dziwi. Nie chciał, żeby dziwił się za bardzo, więc otworzył usta i z największą przyjemnością pożarł dwa następne ciasteczka. Po czym znów zaczął zachowywać się jak przedtem. Najwyraźniej prosił o ciasteczka dla wiewiórek.
Leśniczego to w końcu zaintrygowało. Kładł ciasteczka na słupku, a wiewiórki porywały je i unosiły gdzieś w las. Nie mógł oczywiście wiedzieć, że kawałek dalej stoi słoniątko, które z zachwytem zjada ten doskonały przysmak. Wiewiórki przynosiły ciasteczka, każde z nich było nadgryzione, upuszczały je na mech przed ruchliwą trąbą i pędziły po następne. Wiewiórkom ciasteczka również bardzo smakowały, ale wiewiórki są małe i każdej z nich wystarczało jedno ugryzienie, a całą resztę oddawały słoniątku, uważając to za doskonałą zabawę.
Leśniczego zainteresowało to tak bardzo, że postanowił zobaczyć, co się dzieje dalej w lesie. Postawił miskę z resztą ciasteczek na zewnątrz ogrodzenia i ruszył w las za wiewiórkami, pilnie śledząc ich drogę w gałęziach.
Nad głową słoniątka furknął dzięcioł.
– Bingo, uciekaj! – zawołał ostrzegawczo. – Leśniczy tu idzie!
Słoniątko pośpiesznie chwyciło trąbą trzy ostatnie ciasteczka, zawróciło i popędziło w las. Leśniczy zdążył ujrzeć z daleka coś, co wyglądało jak mały słoń, ale obecność słonia w tym lesie była zupełnie niemożliwa, pomyślał więc, że chyba mu się wydawało. Usłyszał także tętent i łomot i uznał, że pewnie spłoszyło się stado dzików. Na mchu znalazł okruszki ciasteczek i niczego więcej nie odkrył, tak że dziwne zachowanie Pafnucego i wiewiórek wciąż było dla niego niezrozumiałe. Wrócił do domu i pod ogrodzeniem znalazł pustą miskę. Zabrał ją i poprosił żonę o upieczenie nowych ciasteczek, bo był bardzo ciekaw, co te wszystkie zwierzęta zrobią nazajutrz.
Sroka przyleciała do Marianny i zawiadomiła ją, że cyrk znajduje się dość blisko. Jednym swoim końcem las ciągnął się i ciągnął aż do początków niedużego miasta. Zwierzęta nie znały tych stron. Nigdy tam nie bywały, bo ta wąska i długa część lasu służyła ludziom i była przez nich odwiedzana.
– Ptaki latają szybko – powiedziała sroka. – Ale gdybyś chciała wysłać tam Pafnucego, to jego podróż potrwa dwa dni. Co najmniej cały dzień w jedną stronę, a i to musiałby się pośpieszyć.
Marianna zastanowiła się.
– W takim razie po piłkę pójdzie Remigiusz – zdecydowała stanowczo.
– Akurat – mruknął Remigiusz. – Już się rozpędziłem włazić między ludzi.
– Możesz to zrobić w nocy, kiedy oni śpią – powiedziała sroka.
– Nie będziesz taki nieużyty! – zawołała równocześnie Marianna. – Biegasz szybko, zdążysz tam dojść przed wieczorem! A jutro wrócisz z piłką!
– Oszalałaś! – protestował Remigiusz. – Ja nie mam pojęcia, gdzie jest ta piłka!
– Zwierzęta z cyrku ci to powiedzą – uparła się Marianna. – Znajdziesz dom słoni i słonie ci ją pokażą. A przy okazji popatrzysz, jakiej one są wielkości, bo skoro Bingo jest dzieckiem, dorosłe słonie powinny być jeszcze większe. Trudno mi w to uwierzyć, więc niech je zobaczy ktoś z lasu. I niech powie, co widział.
Remigiusz zamierzał jeszcze protestować, ale przyszło mu do głowy, że właściwie sam też jest ciekaw, jakiej wielkości są dorosłe słonie, i chętnie by je obejrzał. Przestał się sprzeczać z Marianną.
– No dobrze – zgodził się. – W takim razie idę od razu. Niech oni jutro pójdą w moją stronę, Pafnucy z Bingiem, bo nie wiem, czy dam sobie radę z przedmiotem, który skacze.
Machnął ogonem i pomknął w las.
Pędził bardzo szybko i późnym wieczorem dotarł do skraju lasu. Sroka pożegnała go w połowie drogi, bo dzienne ptaki chodzą spać o zmroku. Pojawiła się za to sowa.
– Hej, Remigiusz, co tu robisz? – spytała, kiedy zdyszany nieco Remigiusz zatrzymał się przed wielką łąką i patrzył na widoczne z daleka oświetlone ludzkie domy. – Pierwszy raz cię widzę w tym miejscu. Czy coś się stało, że przybiegłeś aż tutaj?
– Cześć – powiedział Remigiusz. – A ty co tu robisz? Nie wiedziałem, że tu bywasz.
– Czasem bywam – powiedziała sowa. – Na tej łące jest dużo myszy.
– Myszy? – zainteresował się Remigiusz. – To mi przypomina, że nie jadłem kolacji. Mogłabyś mi pomóc? Mam interes w cyrku i nie wiem, gdzie to jest.
– Cyrk jest tam – powiedziała sowa i machnęła skrzydłem. – Takie wielkie coś, składa się z samego dachu, a obok dachu mieszkają różne zwierzęta. Widziałam tam mnóstwo ludzi. Co za interes możesz mieć do takiej ludzkiej rzeczy?
– Zdaje się, że zupełnie obłąkany – przyznał Remigiusz. – Dałem się namówić, jak półgłówek, ale trudno, skoro przyszedłem, muszę to załatwić. Powiem ci, w czym rzecz.
Odpoczywając po biegu, opowiedział sowie o słoniątku, o cyrkowych sztukach i o piłce. Sowę to bardzo rozśmieszyło i obiecała mu pomóc. W ciemnościach widziała doskonale, zobowiązała się przelecieć przez cały teren cyrku, odnaleźć dom słoni i zajrzeć w różne zakamarki. Śniadanie, które dla Remigiusza było kolacją, mogła zjeść trochę później.
Remigiusz od razu nabrał otuchy. Zanim sowa wróciła, zdążył się pożywić. Sowa udzieliła mu wskazówek.
– W ogrodzeniu jest dziura, w sam raz dla ciebie, łatwo ją znajdziesz – powiedziała. – Największa budowla to jest dom słoni. Mieszka ich tam cztery sztuki. W wejściu jest ruchoma deska, dla kotów, żeby sobie swobodnie przechodziły, możesz tamtędy przejść. Myślę, że dasz sobie radę. Powodzenia!
– Dziękuję bardzo! – zawołał Remigiusz i sowa bezszelestnie odpłynęła…
Słonie właśnie niedawno wróciły po swoim cyrkowym występie i jadły kolację. Kiedy Remigiusz przepchnął się przez ruchomą deskę, od razu poczuły, że do ich mieszkania wszedł ktoś obcy.
– Hej, kto tu jest? – spytała jedna słonica. – Czuję dzikie leśne zwierzę.
– Nieszkodliwe – zapewnił ją Remigiusz. – Dobry wieczór. Czy nie zginęło wam przypadkiem słoniątko?
Druga słonica, która była matką Binga, poruszyła się gwałtownie.
– Bingo! – wykrzyknęła. – Mój synek! Wiesz może, gdzie on teraz jest? Kim jesteś?
– Zwyczajnym lisem – odparł uspokajająco Remigiusz. – Twój Bingo jest w naszym lesie i świetnie się bawi. Wszystko w porządku, nie musisz się martwić.
– Co za szczęście! – westchnęła mamusia Binga. – Uciekł nam w czasie transportu. Wiedziałam, że poszedł do lasu, ale ciągle się denerwuję. Jak to miło, że przyszedłeś o nim powiedzieć! Kiedy wróci do domu?
– Niedługo – powiedział Remigiusz. – Pozwiedza jeszcze trochę las, a potem wróci. Właściwie przyszedłem w innym celu. Podobno macie tu piłkę.
Читать дальше