– Nie, bo myśmy akurat byli w ruchu – powiedziało słoniątko. – I nie wiem, gdzie się cyrk zatrzymał.
Przez następne kilka minut musiało wyjaśniać, jak to jest z tym ruchem cyrku. Z wielkim wysiłkiem zdołało wytłumaczyć, że cyrk przenosi się z miejsca na miejsce co kilka miesięcy. Składa się namiot, umieszcza wszystko na wielkich wozach i jedzie gdzie indziej, do innego miasta.
– Co to jest miasto?! – wrzasnęła Marianna.
– To jest takie miejsce, gdzie mieszka wielkie mnóstwo ludzi – powiedziało cierpliwie słoniątko. – Stoją tam ich domy, ogromne, bardzo gęsto, jeden obok drugiego, i ludzie mieszkają w takich klatkach. Wystawiają z nich głowy.
– I nie mogą wychodzić? – przestraszyła się Klementyna.
– Mogą – uspokoiło ją słoniątko. – Wychodzą drzwiami. Plączą się po ulicach. Na ulicach są sklepy.
Wyjaśnienia robiły się coraz bardziej skomplikowane. Na szczęście ulice były trochę podobne do szosy, którą wszyscy znali, ale te sklepy i stojące gęsto domy wydawały się wprost nie do pojęcia.
– Potworne – powiedziała Klementyna ze zgrozą. – Jak w czymś takim można wytrzymać? Straszny hałas i cuchnie obrzydliwie! Jak wy to znosicie?
– O, my jesteśmy przyzwyczajeni – powiedziało słoniątko. – Oczywiście wolimy świeże powietrze, ale te wszystkie nieprzyjemności jakoś możemy znieść. Cyrk przeważnie ustawia się trochę za miastem albo na wielkich placach i tam już nie jest tak źle. Dziwimy się trochę ludziom.
– Trochę! – prychnęła Marianna. – Ja im się dziwię BARDZO!
– No owszem – przyznało słoniątko. – Można im się dziwić bardzo. Bo widzicie, jedne miasta są gorsze, a inne lepsze, i w jednych cuchnie strasznie, a w innych o wiele mniej, więc dziwimy się, że nie zrobią sobie tak, żeby wszędzie cuchnęło mniej. Bo te miasta robią ludzie i sami sobie robią nieprzyjemność. Wcale tego nie można zrozumieć.
– Ludzie to jest w ogóle okropność! – zawyrokował stanowczo borsuk.
Słoniątko zdziwiło się trochę.
– Nie, dlaczego? – powiedziało. – Ludzie są dobrzy. Opiekują się nami bardzo porządnie i lubią nas. I my ich lubimy. I lubimy robić te różne sztuki. Konie lubią biegać, a foka uwielbia grać w piłkę. Lwy i tygrysy może nie bardzo pchają się do skakania, bo muszą skakać przez ogień, ale za to potem wszyscy dostajemy bardzo dobre rzeczy do jedzenia.
– I nie wolałbyś mieszkać sobie na przykład tutaj, w lesie, i robić, co chcesz? – spytał z niedowierzaniem borsuk.
– Nie – powiedziało słoniątko. – W lesie jest zima.
– Zima jest wszędzie – poprawił Remigiusz.
– Ale u nas jest inna zima – powiedziało słoniątko. – Ja wiem, bo już widziałem zimę, i wiem, że ona przychodzi co roku. Nie ma wtedy nic, żadnej trawy, żadnych liści, nic do jedzenia, jest bardzo zimno i wszędzie leży śnieg. To nieprzyjemne. A u nas w domu jest ciepło i cały czas jest jedzenie, które przynoszą ludzie.
– Nie będę się wtrącał, bo nie znam dobrze zimy – powiedział borsuk. – W zimie śpię.
– Jak to? – zdziwiło się słoniątko. – Spisz przez całą zimę?
Nagle okazało się, że słoniątko nie ma pojęcia o prawdziwym, dzikim lesie i leśnych, dzikich zwierzętach. Wszyscy zaczęli mu wszystko wyjaśniać i tłumaczyć. Przy okazji opowiedziano mu o bobrach i słoniątko bardzo chciało zobaczyć bobry. Nie znało innych zwierząt, jak tylko te cyrkowe i domowe, i wcale nie wiedziało, że istnieją sarny, wilki, lisy, borsuki i wydry. Widywało tylko czasem wiewiórki, bo wiewiórki żyją także w parkach. Chciało czym prędzej obejrzeć wszystko i zaprzyjaźnić się ze wszystkimi.
– Jedzenie tu jest trochę inne – powiedziało. – Nawet dobre, ale brakuje mi marchwi i jabłek. Do marchwi i jabłek jesteśmy przyzwyczajeni. Ale wy wszyscy bardzo mi się podobacie.
Sięgnęło trąbą, owinęło nią małego borsuka i pokołysało przez chwilę. Potem odstawiło borsuka i napiło się trochę wody.
– I wasza woda jest lepsza – powiedziało. – Bardzo smaczna woda. Nasza jest o wiele gorsza.
– Z tego, co słyszę, wynika, że ci ludzie są po prostu nienormalni – powiedziała z niesmakiem Klementyna. – Robią dla siebie miasta, w których strasznie cuchnie, i piją gorszą wodę. Żyją w hałasie, od którego można oszaleć. I to wszystko robią specjalnie sami dla siebie! Obłęd!
– O, ja bardzo dużo wiem o ludziach – powiedziało słoniątko. – Oni ze sobą rozmawiają, a my wszystko rozumiemy. Podobno są takie miasta, gdzie wcale nie cuchnie, powietrze jest czyste, a woda bardzo dobra. Nikt z nas nie może pojąć, dlaczego jedni ludzie robią dla siebie coś dobrego, a inni coś złego. Możliwe, że to są różne gatunki ludzi.
– Nie zajmujmy się teraz ludźmi! – zażądała Marianna. – Chciałabym wiedzieć, kto pójdzie do cyrku i przyniesie piłkę. Interesuje mnie ta rzecz.
– Najpierw trzeba wiedzieć, gdzie się zatrzymał cyrk – zwrócił uwagę Remigiusz. – Może by tak ptaki…
– Ja skoczę – zaofiarowała się sroka. – Słuchaj, Bingo, czy możesz mi przy okazji powiedzieć, gdzie trzymają w cyrku te wszystkie świecące rzeczy?
– Wszędzie – odparło uprzejmie słoniątko. – One służą do ubierania ludzi i zwierząt i znajdują się w garderobach. Dosłownie wszędzie.
Sroka nie wiedziała, co to jest garderoba, ale nabrała wielkich nadziei, że coś świecącego gdzieś się znajdzie.
– Doskonale – powiedziała i zwróciła się do innych ptaków. – Wy też lećcie, kto znajdzie cyrk, niech mi powie. No, już!
Z wielkim furkotem ptaki zerwały się z drzew i odfrunęły. Słoniątko grzecznie przypomniało o bobrach i poprosiło, żeby je do nich zaprowadzić. Pafnucy zawahał się odrobinę.
– Śniadanie było wprawdzie późno – powiedział troszeczkę niepewnie – ale wydaje mi się, że zbliża się pora obiadu. I w planach mamy deser, więc moglibyśmy najpierw pójść do leśniczego, a potem do bobrów. Co ty na to?
Marianna nie czekała, aż słoniątko odpowie, tylko od razu chlupnęła do wody. W błyskawicznym tempie wyłowiła obiad dla Pafnucego i usiadła obok na trawie. Pafnucy jadł, a ona wydawała zarządzenia.
– Po obiedzie pójdziecie na deser – mówiła. – Potem dowiemy się od ptaków, gdzie jest cyrk. Potem pójdziecie i przyniesiecie piłkę. A do bobrów pójdziecie jutro, bo to jest daleko i trzeba mieć na tę wizytę dużo czasu.
– Cyrk też znajduje się daleko – mruknął Remigiusz.
– Nie szkodzi – powiedziała stanowczo Marianna. – Na bobry potrzebne jest więcej czasu. Niech on je sobie dokładnie obejrzy i zaprzyjaźni się z nimi. Z cyrkiem się zaprzyjaźniać nie musi.
– Kochekne cha chechółky – powiedział Pafnucy. Słoniątko spojrzało na niego z wielkim zainteresowaniem.
– Proszę? – spytało grzecznie.
Marianna już otworzyła usta, żeby wyjawić, co myśli, ale Pafnucy zdążył przełknąć.
– Potrzebne są wiewiórki – powiedział szybko. – Tak się umówiliśmy.
– Jesteśmy tutaj i czekamy – odezwały się równocześnie liczne wiewiórki ze wszystkich okolicznych drzew. Siedziały tam cały czas, przyglądały się i przysłuchiwały wszystkiemu, nadzwyczajnie zaciekawione.
– Proszę, jakie one porządne – pochwaliła Marianna. – Zdążycie zjeść ten deser, zanim ptaki wrócą. Wyślę je do was z informacjami.
*
Leśniczy właśnie skończył jeść obiad. Usłyszał szczekanie swoich psów, wyjrzał przez okno i zobaczył Pafnucego, stojącego przed furtką ogrodzenia. Ucieszył się, bo bardzo lubił wizyty Pafnucego, wziął wielką miskę ciasteczek i wyszedł przed dom.
Читать дальше