– Ali right! Jutro w nocy wypłyniemy na morze! – zakończył Norweg, wchodząc na dek szonera.
Pitt był bardzo wzruszony. Zdawało mu się bowiem, że dopiero dziś uczynił pierwszy krok na drodze uczciwego życia i że na tę drogę pociąga za sobą jeszcze jednego człowieka -kapitana Olafa Nilsena;
Pitt płonął cały. Ponieważ godzina nie była jeszcze późna, wyszedł na miasto, zdążył porobić część zakupów i powrócił na statek, gdy na maszcie zapalono latarnię sygnałową, a czerwone i zielone światła błysnęły z obydwóch stron kapitańskiego mostku.
Wbiegł na górę, lecz nikogo tam nie znalazł. Był zmęczony długim chodzeniem po kurzu i upale, więc usiadł na małym stołku składanym i zamyślił się, patrząc na port. Ku bramie sunął jakiś duży krążownik, rycząc ochrypłą syreną i świecąc sobie projektorem. Małe żółte, czerwone, zielone ogniki migały i kołysały się nad morzem niby świecące owady. Były to latarnie na felukach, barkasach i kaboterach lub sygnały na pływających bojach, wskazujących farwater. Od brzegu dochodził tupot nóg ludzi wskakujących do niewidzialnej w mroku łodzi, gromka komenda: „Giereb!", po której Pitt usłyszał plusk wody i nowy rozkaz: „Wara na wodę!", po czym miarowy, szybko się oddalający warkot wioseł w dulkach. Krzyknęły w oddali zasypiające mewy, spędzające noc na pływających bakanach. Duża latarnia morska błysnęła potężnym świetliskiem i zgasła, obróciwszy głowicę w stronę oceanu, skąd dolatywał głuchy ryk spóźnionego parowca.
Myśli Pitta były w tej chwili daleko. Widział siebie małym chłopcem w domu rodziców, otoczonym przepychem i opieką, a później młodzieńcem, studiującym na uniwersytecie, urzędnikiem, mającym przed sobą świetną przyszłość… Bale, hulanki, piękne, wesołe kobiety i zielone stoliki karciane… przegrana, drwiący głos partnera pytającego o zapłatę długu, ciemny buduar staruszki ciotki… zbrodnia… areszt i kraty w oknie, poniżenie, wstyd… tęsknota i wielka wewnętrzna, pierwsza, żywiołowa walka, łamiąca serce i duszę, zmieniająca charakter i budząca nie znaną dotąd wolę… Długie miesiące wahania się, przekreślenie dawnego życia, zerwanie z przeszłością, rodziną i samym sobą, postanowienie szukania nowych, samodzielnych dróg i zdobycia dla siebie miejsca śród ludzi… Nareszcie dzisiejszy pierwszy radosny dzień, gdy przed nim zabłysła nadzieja.
Pitt uczuł, jak łzy szczęścia zaczęły napływać mu do oczu i ściskać gardło, więc od razu opanował wzruszenie i szepnął do siebie:
– Nie czas się cieszyć! To początek zaledwie. Przede mną, być może, jeszcze lata całe walki z przeciwnościami, ciężkie zawody, wybuchy radości i mrok rozpaczy… Ucisz się serce, bij równo i spokojnie czy to w chwili szczęścia, czy w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa!
Z zadumy wyrwały go kroki dwojga ludzi na dole, tuż pod mostkiem.
– Elzo! – rozległ się znajomy, ponury głos Olafa Nilsena. – Elzo! Kiedyż powiesz mi choć jedno słowo nadziei? Ty widzisz, ja upadam już w męce… Miłość dla ciebie i zazdrość wypaliły we mnie radość życia. Ja umiem teraz być tylko groźnym… Już godzina wyzwolenia zbliża się. Jestem bogaty, wkrótce będę jeszcze bogatszy… Lecz ja nic nie wiem, nic nie wiem… Nigdy nie słyszałem od ciebie słowa nadziei, Elzo!
Pitt od razu wszystko zrozumiał, co się działo na szonerze, i nawet nie spojrzał na dół, aby ujrzeć tę, którą Olaf Nilsen nazywał Elzą i mówił do niej pełne męki słowa głęboko utajonej, palącej miłości. Nie chciał podsłuchiwać, lecz nie mógł się też poruszyć na mostku i zejść z niego, aby stojący na dole ludzie nie spostrzegli, że został świadkiem największej tajemnicy „Witezia". Siedział więc, bojąc się nieostrożnym ruchem zdradzić swoją obecność.
Znowu rozległ się glos Nilsena:
– Ja nie mogę znieść, gdy który z majtków podchodzi do ciebie i spogląda ci w oczy. Dusza się we mnie rozrywa wtedy, a ręce same się ciągną, aby porwać śmiałka i rozedrzeć go na szmaty… Ten Udo Ikonen, Michał Ryba, ten potwór najpodlejszy Mito – oni patrzą na ciebie jak na swoją własność, czyhają na ciebie niby rekiny na zdobycz… Elzo! Elzo!…
Zapanowało milczenie. Pitt słyszał bicie własnego serca i z naprężeniem, z niepokojem oczekiwał odpowiedzi.
Usłyszał wkrótce melodyjny, smutny głos Ottona Lowego.
– Olafie Nilsen! Wybacz mi męczarnię, którą przyniosłam z sobą! Wybacz! Wiedz jednak, że nie jestem twoją, lecz nie jestem i nigdy nie będę należała do nich. Raczej śmierć! Ty wiesz wszystko i…
Jeden z majtków wyszedł z przedniego kasztelu na pokład i mowa nagle się urwała.
– Otto Lowe! Popraw brezent na kabestanie – powiedział głośno Nilsen.
– Słucham, kapitanie! – odpowiedział Lowe, kierując się ku dziobowi szonera. Sztorman szybko zbiegł z mostku.
Tymczasem majtek, który spłoszył rozmawiających, rzuciwszy okiem na pokład, powrócił do czeladni, gdzie była zgromadzona załoga „Witezia".
– Co się tam dzieje? Mów, Christiansen! – padły pytania.
– Znowu przyłapał ją i rozmawiali z sobą – odparł Christiansen.
– Trzeba z tym skończyć! – mruknął Udo Ikonen.
– Idź i powiedz to w oczy kapitanowi! – drwiącym głosem odezwał się leżący na tapczanie bosman.
– A jakże?! – zaśmiał się Skalny. – Ikonen tylko tu śmiały.
– Oby was stryczek nie minął! – warknął Fin podnosząc się. – Przyjdzie czas, gdy to powiem Nilsenowi w same oczy.
– Cóż powiesz, przyjacielu? – pogardliwie zapytał Alen Hadejnen, otaczając się obłokami dymu.
– Powiem to, o czym wszyscy myślimy jednakowo! – złowrogim głosem zaczął mówić Ikonen, zaciskając pięści. – Powiem i jemu, i wam wszystkim! A wtedy nastanie koniec…
– O tym końcu opowiesz później – przerwał mu Christiansen. – Gadaj najpierw, o czym chcesz mówić z kapitanem i z nami? Ikonen postąpił krok naprzód i zaczął szeptać:
– Pamiętam, jak po raz pierwszy spotkaliśmy… Lowego. Płynęliśmy w nocy, bo ścigała nas strażnicza kanonierka; doszliśmy do skalistych Lofotów i tu ukryliśmy się w labiryncie Hadselfiordu. Nagle w mroku wśród ryku prysku usłyszałem stojąc na mostku daleki, przygłuszony krzyk ludzki. Spuściliśmy szalupę i popłynęliśmy. Ja stałem przy sterze, ja prowadziłem, moje oczy wypatrzyły tonącego człowieka w pianie morskiej na ruchawicy i w mroku, ja pierwszy wyciągnąłem rękę i uratowałem go od śmierci, bo już się nurzał…
Wszyscy milczeli, tylko Mito coś cicho szeptał i krzywił małpią twarz.
– Nikt z nas nie wie, po co płynęła ta kobieta podczas wściekłego szturmu, gdy norda dmie, podnosząc kipiel na nurcie niby tysiąc wiedźm pląsających. Nikt nie wie, co się jej przytrafiło. Nikomu nie powiedziała…
– Gadasz jak karownik lub ostatni ciura! -zaśmiał się bosman. – Nilsenowi powiedziała wszystko.
– Skąd wiesz? – zapytali majtkowie, podnosząc się nagle. Leżący bosman usiadł i spuścił nogi z tapczana.
– Słyszałem, rozmawiali z sobą. Było to dwa lata temu.
– Co mówiła? – pytano szeptem.
– Nie słyszałem. Wiem tyle, że kapitan powtarzał w kółko: „Biedna Elzo! Biedna Elzo!" Wszyscy usiedli, a Ikonen mówił dalej:
– Zgodziliśmy się, że będzie się nazywała Otto Lowe, a my będziemy dla niej tylko towarzyszami… I tak byłoby, gdyby Nilsen nie pokochał jej. Marzy o tym, żeby była jego żoną. Dlaczego jego, a nie moją? Przecież ja ją uratowałem?
– Każdy by uratował, skoro by był przy sterze – zauważył Michał Ryba.
Читать дальше