– Uroczystość? Z jakiej okazji? Nie, nie mów mi, sama zgadnę. Wyjeżdżasz? – spytała Tiffany, starając się zachować obojętny ton, choć zrobiło się jej bardzo smutno.
J.D. zatopił przenikliwe spojrzenie w jej oczach.
– Czy nie tego właśnie chciałaś, odkąd przekroczyłem próg tego domu?
A więc jednak, zatrwożyła się Tiffany. Na myśl o tym, że już go nie zobaczy, jej oczy wypełniły się łzami.
– Ale… ale przecież wynająłeś pokój na sześć miesięcy.
– Zgadza się. – J.D. potarł dłonią napięte mięśnie karku. – Zatrzymam go, bo jeszcze tu wrócę.
– Kiedy? – Zakochane serce Tiffany aż podskoczyło z radości.
– Będę tu przyjeżdżał co miesiąc, prawdopodobnie na kilka dni.
– I to wszystko?
– Tylko mi nie mów, że będziesz za mną tęskniła – powiedział nie bez ironii.
– O tym możesz tylko marzyć, Santini – odcięła się, choć wolałaby wyznać, że rzeczywiście będzie tęskniła.
– Co dzień o tym marzę – zapewnił J.D., tym razem całkiem poważnie. – Chodź, Tiffany, przejedźmy się – poprosił niskim, ciepłym głosem. – Chcę ci coś pokazać.
– Co takiego?
– Coś, dzięki czemu mogę wyjechać – odparł.
– A jednak – szepnęła. Zatem klamka zapadła. – Oczywiście.
– Czy nie tego chciałaś?.
– Chyba tak… – odparła Tiffany bez przekonania.
Początkowo traktowała J.D. jak intruza, wysłannika Santinich, którzy nigdy jej nie ufali i nie zaakceptowali. Była zdruzgotana, gdy oznajmił, że pragnie wynająć pokój w jej domu, w dodatku na całe pół roku. Nie życzyła sobie kontroli, nie potrzebowała pomocy. Jednak J.D. okazał jej wiele zrozumienia, wsparł w rozwiązywaniu kłopotów ze Stephenem, sam z własnej woli wziął się za domowe naprawy. Przekonała się, że nie przyjechał na przeszpiegi. Z czasem sytuacja się skomplikowała – J.D. nie krył, że nadal pragnie Tiffany, a ona ze zdumieniem odkryła, że się w nim zakochała. Co za galimatias!
– W drogę.
Zanim Tiffany zdążyła wymyślić jakąś wymówkę, już siedziała w dżipie, który J.D. prowadził pewną ręką. Przejechali przez miasteczko i niebawem znaleźli się na drodze wijącej się pomiędzy polami.
– Słyszałaś o farmie Zalinskich? – spytał J.D.
– Poznałam Myrę Zalińską w naszej agencji. Wyprowadzili się stąd.
– Ale nie sprzedali gospodarstwa. Aż do wczoraj.
– Ty je kupiłeś?
– Nie ja, tylko spółka Bracia Santini – odparł.
Właśnie mijali ranczo Isaaca Wellsa. Mimo ciepła panującego w szoferce, Tiffany przejął lodowaty dreszcz. Zastanawiała się, co mogło się przydarzyć starszemu panu, dlaczego zniknął bez wieści. Czy Stephen mógł na ten temat coś jeszcze wiedzieć? Coś, co ukrywał? Nie, uspokoiła się. On nic nie wie. Jest moim synem i muszę mu wierzyć, pomyślała Tiffany.
Trochę dalej J.D. skręcił w wąską, wysypaną żwirem drogę dojazdową. Po obu stronach rozciągały się pola, na okolicznych łąkach pasło się parę sztuk bydła, a przez środek doliny płynął strumień. Niebawem ukazał się solidny, murowany dom.
– Co cię skłoniło, żeby wybrać tę farmę?
– Wielkość, cena, bliskość głównej drogi, skład chemiczny gleby i intuicja. – J.D. zaparkował samochód pod rozłożystym starym dębem. – Umowa jeszcze nie podpisana, ale sądzę, że z tym nie będzie problemu. To jest dokładnie to, o co ojcu chodziło.
– Można tu hodować winorośl? – spytała, udając zainteresowanie, choć myślami była gdzie indziej. Zastanawiała się, jak to będzie, gdy J.D. wyjedzie. Czy będzie się czuła bardzo osamotniona? Czy będzie wspominać pocałunki i pieszczoty i na próżno o nich marzyć?
– Nie zwykłą winorośl. Najlepszą.
– Ach, rozumiem. – Nie potrafiła się nawet zdobyć na uśmiech. Zrozumiała, że nie chce, aby J.D. wyjeżdżał.
– Nie pierwsi Bracia Santini będą tu produkować wino. W trójkącie między Bittersweet, Ashland i Jacksonville już jest kilka winnic. My chcemy tu wykreować nowy gatunek.
– I opanować rynek.
– Jeśli się uda, to czemu nie?
– Twój ojciec zawsze osiąga to, co sobie zaplanuje i czego chce, prawda?
– Prawie zawsze. Chodź. Pokażę ci posiadłość.
Sięgnął na tylne siedzenie i wyciągnął spory worek, który przerzucił przez ramię.
– To nasz koszyk piknikowy – wyjaśnił.
Podeszli do obszernego domu stojącego w cieniu drzew. Z boku, koło drzwi, pozostawiono ogrodową huśtawkę, która najlepsze czasy miała już dawno za sobą. Z drugiej strony rozciągało się herbarium, okalające kamienne patio, dochodzące aż do strumienia.
– Pięknie tu… to znaczy, kiedyś będzie pięknie – powiedziała Tiffany.
Mimo przygnębienia próbowała wykrzesać z siebie autentyczne zainteresowanie planami szwagra. Dom wymagał solidnego remontu. Z boku, na tyłach, mieścił się ogród warzywny i przylegający do niego sad. Pomiędzy domem a garażem zainstalowano drewnianą kratownicę, po której pięła się winorośl.
– To na pierwsze winobranie – zażartował J.D,, dotykając małego gronka niedojrzałych, zielonych kuleczek.
Wziął Tiffany za rękę. Niespodziewany dotyk jego palców sprawił, że przeszedł ją dreszcz oczekiwania. Nie myśl o niczym, mówiła sobie. Ciesz się chwilą, bo niedługo zostaniesz sama jak palec. Znowu sama. Dlaczego wszyscy mężczyźni, którzy byli dla niej ważni, muszą ją w taki czy inny sposób opuszczać? Najpierw ojciec, potem mąż, teraz J.D… Pokochała go wbrew sobie, świadoma, że nie powinna do tego dopuścić. Szła o krok za nim wąską ścieżką, zrezygnowana i przybita, pełna sprzecznych emocji.
Słońce zaczęło skłaniać się za horyzont, oświetlając swym blaskiem chmury wiszące nad zachodnimi wzgórzami. J.D. prowadził teraz Tiffany w stronę stodoły. Jaskółki mościły się już na noc w gniazdach, więc powitały nieproszonych gości wrzaskiem. Żaby zaczęły nad strumieniem swój wieczorny koncert, a w oddali kojot zawiódł samotną pieśń.
– Ale tu sielsko – szepnęła Tiffany. – Zupełnie inaczej niż w mieście.
– Na wsi, jak to na wsi – powiedział J.D. i odsunął wrota stodoły. Zaskrzypiały w głośnym proteście.
– Potrzeba trochę smaru – zauważyła Tiffany.
– Całą beczkę smaru. Cała ta farma wymaga mnóstwa pracy, choć nie więcej, niż od początku zakładałem. Dom i stodoła są sędziwe i chociaż kilkakrotnie je modernizowano, należy od nowa zrobić instalację elektryczną i wodociągową, a poza tym ponaprawiać dachy. Przy odpowiednim nakładzie pracy i pieniędzy można z tej posesji zrobić istne cacko. Oczami wyobraźni już widzę piwnicę i winiarnię, jaką można będzie tu urządzić.
J.D. wszedł do mrocznego wnętrza. Poczerniałe ze starości belki stropowe podpierały sufit, z boku widać było obszerne boksy dla koni, a na górze strych z sianem. Z gniazda pod stropem poderwała się do lotu zaniepokojona sowa. J.D. rozglądał się wokół, jakby już miał w głowie plan przebudowy stajni i konfrontował go z rzeczywistymi możliwościami. Wyszli ze stodoły tylnymi drzwiami i znaleźli się na pastwisku, które łagodnie opadało ku małemu stawowi.
– Trzeba będzie uporządkować ten teren, nad stawem można zainstalować elementy małej architektury, zbudować podium. Będzie można urządzać uroczystości, przyjęcia i letnie koncerty.
– Tak jak w tamtej winnicy, gdzie po raz pierwszy się spotkaliśmy – zauważyła mimochodem Tiffany i poniewczasie poczerwieniała z zażenowania.
– Tak, właśnie o tym myślałem – powiedział J.D., wbijając ręce w kieszenie. – Nie sądziłem, że pamiętasz.
Читать дальше