– Jest historykiem. Bada życie rodów, które od pokoleń mieszkają w tej samej okolicy. A moją matkę poznał właśnie na aukcji.
Robert rzadko wspominał o swoim ojcu. Daisy nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.
– Musiałeś się bardzo wynudzić – odezwała się w końcu.
– Wcale nie. – Fakt, że przez cały dzień miał ojca tylko dla siebie wart był udręki, jaką była konieczność siedzenia bez ruchu i w milczeniu. – Zabrał mnie na lunch, dał mi kieliszek wina z wodą i pozwolił zamówić, co tylko chciałem. – A tymczasem sam flirtował z ładną kelnerką. Dziś, z perspektywy dwudziestu lat, wydawało mu się całkiem prawdopodobne, że jedynym celem wizyty ojca w tej restauracji było spotkanie z fertyczną kelnerką, a wino i dobre jedzenie miało odwrócić uwagę syna.
– Widujesz się z nim czasami?
– Owszem. Pomiędzy kolejnymi romansami skłania się ku refleksji, że moja matka była jedyną kobietą, którą naprawdę kochał, tak więc zaprasza mnie na obiad i próbuje nakłonić, bym pomógł mu odzyskać jej miłość.
– I robisz to?
– Jeśliby mu na tym naprawdę zależało, nie prosiłby mnie o wstawiennictwo. – Gdy dotarli do schodów, odwrócił się nagle. Czy to gra jego wyobraźni, czy też Daisy była wyższa, niż mu się zawsze wydawało? Zerknął na jej nogi i ze zdziwieniem zauważył, że założyła buty na bardzo wysokich obcasach.
Takie same pantofle nosiła Janine. Kosztowały fortunę, ale Janine uważała, że były niezwykle seksowne. Zgadzał się zresztą z jej opinią. Ale tak mówiła Janine, a tutaj chodziło o Daisy! Daisy, która zawsze nosiła wygodne buty na płaskim obcasie, dżinsy lub długie spódnice. Daisy, która zawsze spłatała włosy w warkocz…
– Co się stało z twoimi sznurowanymi butami? – zapytał, nie kryjąc zdziwienia.
– Wypchałam je gazetami i suszę – wyjaśniła, zdając sobie sprawę, że Robert przygląda się jej wytwornym, czarnym pantoflom. Ustawiła stopy obok siebie i zerknęła w dół. – George mnie na nie namówił – wyjaśniła. – Ma nadzieję, że dzięki nim odwrócę uwagę konkurencji.
– Na mnie działają.
– Poczekaj tylko, aż założę nogę na nogę. – Zachichotała. – Ćwiczyłam to przed lustrem.
Zmusił się do odwzajemnienia uśmiechu. Należało utrzymać swobodny ton.
– Czy naprawdę chcesz wywołać tu dzisiaj zamieszki? – zapytał z uśmiechem.
– Świetny pomysł! – ucieszyła się. – Jeśli ci wszyscy zarozumiali handlarze sztuką dojdą do wniosku, że jestem tylko głupią blondynką, nie będą we mnie widzieli godnego przeciwnika, prawda?
– Nie chcesz, by traktowali cię poważnie? – zdziwił się.
– Przynajmniej nie jutro.
Daisy spostrzegła w oczach Roberta powątpiewanie. Będzie musiała bardziej się postarać.
– Znałeś wiele dziewczyn, Robercie – odezwała się. – Powiesz mi, czy jestem w tej roli przekonująca, dobrze?
– Sugerujesz, że uwodzę tylko głupie blondynki?
– Ależ skądże! – Zamrugała gwałtownie, znakomicie udając naiwną, głupią gęś. – Myślę nawet, że Janine była całkiem inteligentna.
– Całkiem inteligentna? – powtórzył z przekąsem.
– Wystarczająco inteligentna, by uciec, nim sama zostanie porzucona – poprawiła się Daisy. – Ale gdyby była naprawdę mądra, planowalibyśmy teraz wasz ślub, nieprawdaż?
Robert uprzejmie skrzywił usta w uśmiechu, ale zrobił to bez przekonania.
– Wiesz, jak na kaczątko, jesteś całkiem bystra – powiedział z przekąsem.
Daisy znów zachichotała, jak przystało na prawdziwą głupiutką blondynkę.
– Ale nie przesadzaj z tym, moja droga – przestrzegł ją Robert.
– Czy to w ogóle możliwe?
– Wiedźma. – Tak było znacznie lepiej. Wrócili do prawienia sobie złośliwości. Gdy przekraczali próg restauracji, Robert odzyskał dobry humor. – Obawiam się, że nie budzimy takiego zainteresowania, na jakie zasługujesz – dodał z właściwą sobie uszczypliwością.
Miał rację. Tłum nie był już tak gęsty, ponieważ goście rozeszli się do swoich pokojów. Daisy nie zamierzała jednak pozwolić, by ten żart uszedł Robertowi na sucho.
– Jest tylko jedno wyjście: szampan! – oświadczyła. – Gdy strzela korek od szampana, wszyscy od razu nadstawiają uszu. – Aby podkreślić swe słowa, pstryknęła palcami i wiele głów od razu odwróciło się w jej stronę.
– Jesteś głodna i zmęczona – ostrzegł ją. – Szampan uderzy ci do głowy.
– Obiecujesz, że tak właśnie będzie? – Popatrzyła na niego zalotnie.
Czy tak się zachowuje w towarzystwie swego kochanka? Wygłupia się i flirtuje? Czy to do niego telefonowała przed chwilą? Czy chciała go ostrzec, by nie przyjeżdżał? A może nie mogła wytrzymać nawet jednego wieczoru bez rozmowy z ukochanym?
– Czy przynieść kartę win, proszę pana? – Kelner rozproszył ponure myśli Roberta.
– Proszę o butelkę Bollingera. – Robert przeglądał menu. – Zjemy naleśniki z grzybami… – zerknął na Daisy i uśmiechnął się złośliwie – a potem pieczoną kaczkę.
– Chwileczkę! – zaprotestowała Daisy, ale kelner oddalił się już od ich stolika. – Lubię sama wybierać sobie dania.
– Zapomniałaś, że jesteś głupią blondynką? One wolą, gdy mówi im się, co mają jeść. Uwierz mi.
– Och, oczywiście, że wierzę. – Zarumieniła się.
– I nie rumienią się tak często.
Robert bezczelnie jej się przyglądał, a ona czerwieniła się coraz mocniej. Rozmowa stawała się niebezpieczna i dziwnie podniecająca.
Kelner otworzył butelkę bardzo profesjonalnie; korek gładko i niemal bezgłośnie wystrzelił w górę. Kilku gości przyglądało im się z uśmiechem, wyobrażając sobie zapewne, że coś świętują.
– Teraz musimy wznieść toast – powiedział Robert, unosząc kieliszek.
– Dlaczego?
– Taka jest tradycja. Po to właśnie wynaleziono szampana.
– W takim razie za jutrzejszą aukcję!
Potrząsnął głową.
– Wypadasz z roli, Daisy. Nie wystarczy krótka spódnica, wysokie obcasy i chichot, byś przemieniła się w słodką idiotkę.
– Naprawdę? W takim razie spróbuję się poprawić. – Uniosła kieliszek. – A może by tak… za ukryty skarb kupiony za śmiesznie niską cenę!
– Nieźle – pochwalił. – Jeszcze nie dość głupie, ale już znośne. Idźmy dalej i wypijmy za całe pudło skarbów i brak konkurentów!
Roześmiała się głośno, po raz kolejny zwracając na siebie powszechną uwagę.
– To rzeczywiście głupie. – Wzruszyła ramionami. – Wypijmy więc za pudło skarbów i brak konkurencji! – powtórzyła, stukając w jego kieliszek, po czym zaczęła małymi łykami popijać szampana.
– Co byś zrobiła, gdybyś zdobyła prawdziwy skarb?
– To proste. Popłynęłabym do Chin, a potem do Japonii, i zwiedziłabym wszystkie tamtejsze muzea.
– Na razie jakoś nie kwapisz się do takiej wyprawy – skomentował.
– Ależ owszem, tylko boję się latać.
– Nie wierzę, że czegokolwiek się boisz.
– Boję się latania i robaków – oświadczyła. I miłości do Roberta Furnevala, uzupełniła w duchu. – Kupiłabym także jakiś wspaniały eksponat dla Muzeum Wiktorii i Alberta – ciągnęła pospiesznie. – Zawsze mogłabym na to cudo popatrzeć, a jednocześnie nie musiałabym się o nie martwić… – Urwała, ale ponieważ patrzył na nią z niedowierzaniem, dodała zaraz: – I kupiłabym ci nową wędkę. Tak dawno nie byłeś na rybach, że stara na pewno już nie nadaje się do użytku. A jaki ty byś zrobił użytek ze skarbu?
Читать дальше