– Cześć, Jarl!
Uniósł chłopca wysoko do góry. Sara ujrzała jego zaciśnięte oczy. Czuła, że nie jest w stanie wydusić z siebie ani słowa.
Malec paplał o pierwszej i dotychczas jedynej wizycie Maksa w saunie. Jarl otworzył oczy i obrzucił Sarę głodnym, niespokojnym spojrzeniem.
– Wyglądasz na zupełnie zdrową. – Zabrzmiało to jak oskarżenie.
– Nie jestem.
– Nie widzę też żadnego niebezpieczeństwa.
– Poczekaj – powiedziała niepewnym głosem. To, co miała teraz wygłosić, przygotowywała od kilku dni, ale w tej chwili nie wiedziała nawet, jak zacząć. Jarl wciąż stał bez ruchu.
– Na brzegu jest łódź. Jeśli masz jakieś kłopoty, wystarczy, że popłyniesz na ląd.
– Kłopot jest tutaj. Maks go nie rozwiąże, a gołębie były jedynym sposobem, żeby cię tu ściągnąć. Ostatnią deską ratunku.
Kip spojrzał na Sarę pytająco. Pokiwała głową. Chłopiec poszedł do kuchni i wziął swój płaszcz. Jarl usłyszał, jak zamykają się drzwi na tyłach domu.
– Myliłam się – Sara spojrzała mu prosto w oczy.
– Nie.
– Bardzo się myliłam.
– Nie.
– Na litość boską, Jarl nie zmieniaj swoich zwyczajów i nie zaczynaj się ze mną kłócić! Wiem, co mówię. – Czułaby się lepiej, gdyby Jarl wykonał jakiś ruch, ale on nawet nie zdjął kurtki ani nie zamknął za sobą drzwi. Płatki śniegu wpadały do wnętrza i było przeraźliwie zimno. Sara uniosła ręce, po czym opuściła je bezradnie.
– Zajęło mi to dużo czasu, ale wreszcie zrozumiałam – powiedziała miękko. – Zbyt wiele czasu. Myślałam, że mnie zdradziłeś.
– To prawda.
– Myślałam, że popełniłam błąd ufając ci. Że zaryzykowałeś życie moje i Kipa.
– Saro, zrobiłem to. Potrząsnęła gwałtownie głową.
– Nie mogliśmy ukrywać się w nieskończoność. Zawsze zdawałam sobie z tego sprawę, ale odsuwałam tę myśl. Bałam się.
– Kissa. - Jarl zamknął za sobą drzwi. Sara odetchnęła głęboko.
– Wiedziałeś przecież, jak bardzo się bałam – powiedziała. – Zajęło mi to dużo czasu, ale zrozumiałam, że zrobiłeś to wszystko z miłości, Jarl. A jeszcze później zrozumiałam, jak wielka i wyjątkowa jest ta miłość.
– Saro! Potrząsnęła głową.
– Pozwól mi skończyć – powiedziała. – Jesteś silny, ale nie zawsze tak będzie. Nikt nie może być silny przez cały czas. Przyjdzie dzień, w którym poczujesz się słaby i chcę być przy tobie wtedy, żeby udowodnić, że cię kocham i zrobię wszystko, by ci pomóc. Chcę wierzyć, że wystarczy mi siły i odwagi, aby stworzyć ci świat, w którym będziesz się czuł szczęśliwy – przerwała na moment i wyszeptała: – Przepraszam cię, Jarl. – Nie powiedziała nic więcej. Nie miała szansy. Jarl podszedł do niej i przytulił do siebie z całej siły, po czym pocałował mocno.
– Nie waż się płakać.
– Nie płaczę.
– Płaczesz. Przestań.
– Od początku we mnie wierzyłeś. Może nie w to, jak postępuję, ale w to, jaka jestem. Jak mogłam nie wierzyć w ciebie?
– Cała ta głupia gadanina…
Jego kissa zawsze musiała coś mówić, dyskutować, znać wszystkie przyczyny. Głupiutka. Teraz najważniejsze było to, że trzymał ją w ramionach. Poczuł, że wilgotnieją mu oczy. Myślał, że już nigdy nie będzie chciała go zobaczyć. Nie był w stanie więcej mówić, całował ją tylko. Lekko dotknął kciukiem jej policzka. Był bezbronny, tak bezbronny, jak może być tylko zakochany mężczyzna. A ona była silna, silna niczym kobieta, która wie, czego pragnie.
– Gdzie mój syn? – zapytał.
– Na dworze.
– Ale gdzie?
– Cóż – uśmiechnęła się. – Spycha łodzie na wodę Obawiam się, że zostałeś uwięziony. Wypuściłam gołębie, nie masz żadnej możliwości wezwania pomocy. Musisz tu z nami zostać. Za pewien czas przypłynie Maks i cię uwolni.
– Kiedy przypłynie?
– Wiosną.
– To strasznie prędko.
– I kto teraz zbyt wiele mówi? – upomniała go, po czym przywarła ustami do jego warg.
Mieli przed sobą długą zimę. Kip potrzebował rodzeństwa. Uprzytomniła sobie, że będą musie!: wybudować dom obok jego sklepu. Życie na wyspie było mało praktyczne. Kochała to miejsce, ale przestało jej być potrzebne.
Odnalazła swoją wyspę w Jarlu.
***