Od rana padał ulewny deszcz, tak jak przewidywali Rod i Jock. Rusty przemókł do suchej nitki, zanim Cari zdołała go wpuścić do samochodu. Dobrze chociaż, że deszcz w tym kraju nie oznacza ochłodzenia, pomyślała z ulgą. W najgorszym razie zanocujemy w samochodzie, jeśli nie przestanie lać.
Jej droga wiodła przez Slatey Creek. Kurz i pył, którymi przysypana była główna ulica miasteczka, zamieniały się powoli w błotnistą maź. Koło szpitala zwolniła nieco. Przy krawężniku stał samochód Blaira, a on sam siedział za kierownicą.
Chciała przyspieszyć, ale nie była w stanie nacisnąć na pedał gazu i samochód zwolnił. Zatrzymała się naprzeciwko samochodu Blaira i czekała.
W chwilę później miejsce pasażera zajął Blair. Miał na sobie płaszcz przeciwdeszczowy, z którego ściekały strugi wody. Wyglądał tak źle, że z trudem go poznała.
– Spałeś trochę? – zapytała.
– Niewiele.
Nadludzkim wysiłkiem woli powstrzymała się, aby nie objąć go i nie pocieszyć.
– Jak się dowiedziałeś o moim wyjeździe?
– Przed chwilą dzwoniłem do Bromptonów. Milczała.
– Nie miałaś zamiaru nawet pożegnać się ze mną?
– Pożegnałam się, kiedy spałeś.
– To bardzo podobne do ciebie. Dokąd jedziesz? – spytał obojętnym tonem.
– Do Perth.
– Którędy?
– To nie twoja sprawa. Zacisnął wargi.
– Mylisz się. Wypuszczasz się na pustkowie właśnie wtedy, gdy po raz pierwszy od lat zaczęło lać. Ziemia w tej okolicy nie wchłania wody. Powstają jeziora i rzeki w miejscach, w których nigdy przedtem ich nie było.
– Do wieczora przestanie padać – mruknęła.
– Będę się wtedy bardzo cieszył. A na razie proszę cię o podanie mi dokładnej trasy, którą będziesz jechała i nazwy pierwszej osady, przez którą zamierzasz przejeżdżać.
– Nie musisz mnie tak kontrolować – oburzyła się.
– Nie muszę? A kto to zrobi? – zapytał ze złością.
– Pewnie nikt, ale już ci przecież mówiłam, że nikogo nie potrzebuję.
Patrzył na nią długo, usiłując stłumić gniew. Potem sięgnął po pudełko i wyjął mapę najbliższej okolicy.
– Proszę, pokaż mi trasę. Wzruszyła ramionami.
– Sama jeszcze nie wiem, którędy pojadę.
– No to najwyższa pora, żeby wiedzieć! – zawołał. – A jeśli nie, to zadzwonię na policję i poproszę, żeby cię zatrzymano. W tym kraju ludzie wyjeżdżając mówią, gdzie jadą i ile czasu zabierze im podróż, a także z góry się upewniają, że ich bliscy sprawdzą, czy udało im się dotrzeć do celu. – Znalazł na mapie miejscowość na południowy zachód od Slatey Creek. – To jest Ridge Bark. Czy tu właśnie chcesz się zatrzymać?
– Myślę, że tak – odrzekła niepewnym głosem.
– A więc jutro wieczorem masz zamiar dotrzeć do Ridge Bark. Zaraz po przyjeździe zadzwoń na posterunek i zawiadom o swoim przyjeździe.
– Ależ to szaleństwo!
– Szaleństwem byłoby tego nie zrobić. A teraz pokaż mi, którędy zamierzasz tam jechać.
Gdy spełniła jego prośbę, złożył mapę i włożył ją z powrotem do pudełka.
– Dziękuję za troskę – powiedziała cicho.
– Gdybyś potrafiła się zdobyć na odwagę, dałbym ci więcej niż troskę – odparł z rozpaczą.
– Odwagę?
– Tak. Odwagę, żeby mi zaufać. Patrzył na nią oczami pełnymi bólu, a jej serce przepełniła miłość do niego.
– Co ja bym dała, żeby można było cofnąć czas, żebym była taka jak kiedyś… Potrząsnął nią mocno.
– Nie chcę, żebyś była taka jak kiedyś! – zawołał. – Chcę takiej Cari, jaka siedzi teraz przy mnie. Tylko że ta Cari nie umie się zdobyć na odwagę, żeby pogrzebać przeszłość i zająć się budowaniem nowego życia. Brakuje jej charakteru i odwagi.
– Wybacz mi – szepnęła. – Tak mi przykro… Pocałował ją gwałtownie w usta.
– Mnie też jest przykro – powiedział szorstko i wysiadł.
Stał w ulewnym deszczu i patrzył, jak Cari uruchamia silnik i wolno odjeżdża. Gdy skręciła na główną drogę, obejrzała się za siebie. Stał nadal w tym samym miejscu, nie spuszczając oczu z jej samochodu.
W życiu nie widziała podobnego deszczu. Znakomicie odzwierciedlał nastrój, w jakim się znajdowała.
Gdy zbliżyło się południe, zrozumiała już, że dotarcie do Ridge Bark będzie wyczynem nie lada. Ulewa nie ustawała,; a droga zamieniała się powoli w śliskie grzęzawisko. Jechać było coraz trudniej, koła buksowały i z wysiłkiem utrzymywała samochód na drodze. Rusty zwinął się w kłębek obok niej i posapywał przez sen.
– Ty jeden chyba tylko masz do mnie zaufanie. – Wyciągnęła rękę i poklepała psiaka po łepku.
Pierwszą noc spędziła w samochodzie. Następnego dnia rano pogoda była taka sama. Lało jak z cebra i samochód posuwał się coraz wolniej. Gdy spojrzała na mapę, ogarnął ją lekki niepokój. Obiecywała Blairowi przybyć do Ridge Bark wieczorem, a nie przejechała jeszcze połowy drogi.
Chyba nie będzie się niepokoić, myślała. Zrozumie, że nie mogłam jechać szybciej. Dosyć już mu narobiłam kłopotów, żeby miał się znowu z mojego powodu martwić.
Starała się nie myśleć więcej o Blairze, koncentrując uwagę na drodze. Wyschłe łożyska zaznaczone były na mapie. Stanowiły one dobry punkt orientacyjny w tej pustynnej okolicy. Kierowała się nimi, gdy jechała kilka miesięcy temu do Slatey Creek. Teraz łożyska wypełnione były wodą i przeprawiała się przez nie z trudem. W jednym z nich omal nie ugrzęzła. Wprawiło ją to w niemały niepokój. Trzeba sprawdzać teraz poziom wody, pomyślała. Co będzie, jeśli okaże się za wysoki?
Po dziesięciu minutach stanęła. Miała przed sobą spienioną, szeroką rzekę. Wysiadła z samochodu i patrzyła przerażona na żywioł, który na jej oczach pochłaniał coraz to nowe połacie ziemi. Nie było mowy o dalszej jeździe. Samochód znajdował się około pięciu metrów od rzeki. Usiadła szybko za kierownicą i zawróciła, szukając wyżej położonego terenu. Wokół rozciągała się bezkresna równina.
Spojrzała na mapę. Ostatni strumień, jaki udało jej się przebyć, stanowił odgałęzienie łożyska, przy którym się teraz znalazła. Z przerażeniem też stwierdziła, że wszystkie koryta wodne łączą się w pętlę, z której nie ma wyjścia.
Zrozumiała więc, że aby się stąd wydostać, musi zawrócić i przebyć ponownie ostatnie łożysko. A przecież z trudem przez nie przebrnęła dziesięć minut temu. Czy uda się to raz jeszcze? W międzyczasie wezbrały także boczne łożyska. Czyżby miała zamkniętą drogę?
Wysiadła z samochodu i brodząc po kostki w wodzie, dotarła do miejsca, w którym potok był płytszy. Dalej było dużo głębiej, około metra. A więc nie da się przejechać. Gdy wsiadła z powrotem do samochodu, powitało ją ciche skomlenie Rusty'ego. Wąchał jej przemoczone dżinsy i patrzył na nią z niepokojem.
– Wiem, co sobie myślisz – odezwała się. – Uważasz, że jestem niemądra. Pojedziemy wzdłuż łożyska i może znajdziemy jakiś przejazd – dodała, głaszcząc psa.
Nie znaleźli takiego miejsca. Okazało się, że droga przecina łożysko tam, gdzie poziom wody jest najniższy. Cari zatrzymała się na najwyższym wzniesieniu drogi.
– Jesteśmy w pułapce – oznajmiła psu. – Otoczeni wodą. Rusty westchnął ciężko i położył łeb na jej udzie.
– Uważasz więc, że sytuacja jest krytyczna? – spytała, kładąc go sobie na kolanach. – Masz może jakiś pomysł? – Psiak polizał ją po twarzy. – Należy czekać po prostu, aż woda opadnie? Pewnie masz rację. Nic więcej nam nie pozostaje. – Wychyliła się przez okno. – Przynajmniej nie zabraknie nam picia!
Читать дальше