Mówiąc to, Maggie wzięła Cari energicznie pod rękę i ruszyła w kierunku wyjścia. Gdy dojechały do domu, Cari od razu poszła do swego pokoju.
Po raz pierwszy od roku ubierała się starannie przed lustrem, a potem długo czesała włosy i robiła makijaż. A gdy była już gotowa, zaczęła do siebie stroić miny. Wyglądało to tak, jakby kłóciły się z sobą dwie Cari. Jedna, która postanowiła nie mieć nigdy więcej nic wspólnego ze Slatey Creek, i druga, która…
Coś jej mówiło, że dziś wieczorem zobaczy Blaira po raz ostatni. Potem żyć będą z dala od siebie, każde na innym kontynencie. Skrzywiła się i skończyła makijaż. Drgnęła, słysząc szczekanie psów, zapowiadające samochód, i jeszcze raz przejrzała się w lustrze. W tej chwili do pokoju weszła Maggie.
– Proszę, proszę! – powiedziała tylko.
Sukienka była rzeczywiście śliczna. Mieniła się i połyskiwała przy każdym ruchu, podkreślała talię, tańczyła zalotnie wokół bioder.
– Jock, chodź tu zaraz! – zawołała Maggie.
Ona sama ubrana była w prostą, choć niezwykle efektowną czarną suknię z dużym dekoltem, która doskonale podkreślała figurę. Jock wszedł niemal natychmiast, obejrzał Cari i objął serdecznie żonę.
– Daję jej drugie miejsce po tobie, kochanie – ocenił. -Nie ma co, udała nam się dziewczyna.
Uśmiechnął się do Cari, a Maggie spojrzała wzruszona na męża.
– Ty też wyglądasz nie najgorzej – zauważyła, cmokając go w policzek.
Psy ujadały teraz jak oszalałe, bo samochód właśnie zatrzymał się przed domem.
– Chyba już tu nikogo więcej nie wpuścimy – roześmiał się Jock. – Po co nam ktoś obcy w tym towarzystwie wzajemnej adoracji? Zamknijmy lepiej drzwi i dalej prawmy sobie komplementy! Pomyśl sama, Cari, co będzie, jeśli Blair nie lubi zielonego koloru?
– Musiałby nie mieć za grosz gustu! – stwierdziła Maggie. – Idź już i otwórz mu drzwi.
Nie było powodów do niepokoju. Nawet jeśli zielony nie należał do najulubieńszych kolorów Blaira, suknia Cari niezwykle mu się spodobała. Śmiejąc się i rozmawiając, wszedł do pokoju razem z Jockiem, a na widok Cari zamilkł i stanął jak wryty. Czuła, jak robi się czerwona.
Nie mogę sobie pozwolić na żadne gwałtowne uczucia. Muszę zachować spokój, pomyślała. To przecież mój wieczór pożegnalny z tym człowiekiem.
Nie mogła jednak oderwać od niego oczu. Jego opaleniznę podkreślały spłowiałe na słońcu włosy. Garnitur leżał na nim świetnie, a ciepły uśmiech sprawiał, że topniało w niej serce. Nie mogę sobie pozwolić… – powtarzała w myślach i w tej samej chwili napotkała jego oczy.
– Może się czegoś napijecie? – pytał Jock, najwyraźniej ubawiony sytuacją.
– Dzięki – odparł Blair. – Mam dla Cari niespodziankę. Maggie uniosła brwi, a Jock roześmiał się.
– No to uciekajcie! – Otworzył drzwi. – Nam tego, stary, nie musisz tłumaczyć. My też jeszcze nie tak dawno byliśmy młodzi.
– Licz się ze słowami! – zaprotestowała Maggie.
– Oho, zaczynają się kłótnie małżeńskie. Rzeczywiście lepiej uciekajmy – zażartował Blair, biorąc Cari za rękę.
Nie miała wyboru. Jock i Maggie żegnali ich, machając rękami na stopniach werandy.
– Co to za niespodzianka? – zapytała, gdy włączył silnik.
– Myślałem, że posiedzimy chwilę z Bromptonami – zaczął z uśmiechem – ale kiedy cię zobaczyłem… Przez chwilę milczała, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Więc jaka to niespodzianka? – zapytała powtórnie.
– Proszę się nie bać, pani doktor. Nic się pani złego nie stanie – zapewnił ją.
– To mnie pan doktor uspokoił – odparła, wpadając w jego ton.
Zwolnił niespodziewanie i zjechał z drogi prowadzącej do miasta, kierując się w stronę skałek widocznych w oddali.
– Miałeś mnie zabrać na bal – zaprotestowała.
– Masz rację.
– No więc?
Samochód pokonywał powoli zbocze.
– Nie mam pojęcia, jak to jest u was – powiedział spokojnie – ale tutaj o ósmej jest tylko oficjalne otwarcie. Wtedy właśnie pojawia się orkiestra i otwierają bufet. Zobacz, jeszcze nie jest nawet ciemno. – Spojrzał na nią. – W każdym razie nie ma zwyczaju, żeby o tej porze wkraczała na salę królowa balu.
– Musimy więc teraz jakoś spędzić czas? Udała, że nie dosłyszała jego ostatniej uwagi.
– Można to tak nazwać – przyznał. – A może po prostu trudno mi zapomnieć, że najpewniej za parę godzin wezwą mnie znowu do szpitala.
– Ale co to ma do rzeczy? – spytała ostro, choć była trochę niespokojna.
– Cari…
– Tak?
Położył jej palec na ustach.
– Bądź teraz cicho.
Po dziesięciu minutach byli na górze. Blair zjechał znowu z drogi i zaparkował przy skałach. Wysiadł i obszedł samochód, żeby pomóc Cari wysiąść.
– No i co teraz?
Uśmiechnął się, nie zwracając zupełnie uwagi na jej zgryźliwy ton.
– Teraz będziemy się wspinać.
– Wspinać? – spytała z niedowierzaniem. – Nie dam rady.
Co on sobie myśli? Jak ja mam się wspinać? Z tą moją biedną miednicą, w pantofelkach, przecież to niepodobieństwo!
Pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Źle to ująłem. – Chwycił ją mocno, a potem jednym szybkim ruchem uniósł do góry. – Chciałem właściwie powiedzieć, że będę się wspinał. – Śmiał się, patrząc kpiąco na jej zasępioną twarz. – A ty będziesz sobie po prostu odpoczywać.
Powoli zaczął wchodzić pod górę.
– Zwariowałeś chyba!
Próbowała się wyrwać, ale Blair trzymał ją w żelaznym uścisku.
– Pamiętaj, kochanie – mówił – że na pewno by ci to na dobre nie wyszło, gdybyś upadła na te skały. Na twoim miejscu zachowywałbym się spokojnie.
Nic jej innego nie pozostało. I znowu nie mogła oderwać od niego oczu. Jest taki przystojny. To właściwie niesprawiedliwe z mojej strony, pomyślała, z trudem przy tym hamując złość. To niesprawiedliwe…
Szedł wolno, odmierzając każdy krok i patrząc uważnie pod nogi. Jego bliskość sprawiła, że straciła zupełnie głowę. Wystarczyła tylko jego obecność…
Dotarli w końcu na górę. Tam posadził ją delikatnie na szczycie najwyższej skały, a potem usiadł obok.
– Zobacz. Po to właśnie tu przyszliśmy.
Poniżej rozpościerało się pustkowie, które kończyło się gdzieś za horyzontem. W oddali widać było Slatey Creek, niewiele stąd większe niż skała, na której siedzieli. Ziemia miała odcień brunatny. Była wypalona, sucha i jałowa, gdzieniegdzie upstrzona kępami karłowatych krzaków. Daleko na horyzoncie, tam, gdzie niebo stykało się z ziemią, zachodziło w pomarańczowych płomieniach słońce.
Żadne słowa nie były w stanie wyrazić odcieni, w których skąpane było niebo. Kolor pomarańczowy mieszał się z barwami moreli, czerwienią i różem. Blair patrzył przed siebie jak zahipnotyzowany, ona zaś nigdy jeszcze nie widziała podobnego zachodu słońca. Siedzieli tak bez słowa dobre piętnaście minut, nie będąc w stanie odwrócić wzroku od oszałamiającej gry barw. Gdy ognista kula zniknęła za horyzontem, kolory stały się bardziej pastelowe. A w końcu niebo przybrało barwę szarobłękitną, zapowiadając zbliżanie się nocy.
– No i co powiesz o tym wieczorze?
Trudno jej było znaleźć odpowiednie słowa. Bała się zresztą odezwać, aby nieodpowiednim czy niepotrzebnym słowem nie zniszczyć niezwykłego nastroju.
– To coś cudownego – szepnęła.
– Często tu przyjeżdżam – wyznał, patrząc teraz na Cari. – Wtedy gdy tam na dole trudno jest wytrzymać… Gdy umiera człowiek albo gdy jestem już tak zmęczony, że tracę jasność myślenia. Bardzo mi to pomaga.
Читать дальше