Na jego twarzy malował się wyraz rozbawienia.
Kiedy Rose wróciła spod prysznica, który znajdował się obok wspaniałej wanny, na stole stały już półmiski ze stekami i sałatką oraz dwa talerze, a Ryan zajęty był otwieraniem butelki wina.
– Tylko po jednym kieliszku – powiedział, widząc jej zdziwione spojrzenie. – Po drodze czeka nas jeszcze kilka zdradliwych raf.
– Chyba nie jestem głodna i dziękuję za wino.
Tylko tego było jej potrzeba. Wino i ten uśmiech Ryana… Położył jej palec na ustach, a drugą ręką podał kieliszek ze schłodzonym białym winem.
– I znowu nie masz racji. Na moje wyczucie, od dobrych paru dni nie zjadłaś niczego konkretnego. Wczoraj uciekłaś, zanim udało mi się nakłonić cię do zjedzenia czegoś więcej niż kęs kraba, ale dzisiaj nie masz gdzie czmychnąć. – I znowu ten zniewalający uśmiech. – Dlatego koniec ze wszystkimi „ale” i „nie”. Po prostu bierz się do jedzenia i wypij wino. Nie domagam się niczego więcej. – Uśmiechnął się, jak pomyślała, smętnie. – Niczego. – Usiadł pierwszy i uniósł kieliszek z winem. – Jedz.
Ku swojemu zdziwieniu, Rose z apetytem pochłonęła znakomicie przyrządzony stek i wyborną sałatkę. Na deser Ryan podał jej pokrojone owoce mango z mrożonym kremem. Od dawna nie jadła niczego tak pysznego.
Wypiła tylko jeden kieliszek wina, ale nawet ta mała ilość najwyraźniej na nią podziałała. To z pewnością wino, myślała. Cóż bowiem innego mogłoby spowodować, że takiego dnia jak dzisiejszy odczuwała wewnętrzne ciepło i wszechogarniającą radość? Chociaż… Pochowała dziś wprawdzie dziadka, ale dziś także otrzymała propozycję pracy w zawodzie. Starzec musiał dokonać wielu wyrzeczeń, aby mogła realizować swe marzenia, a teraz Ryan Connell, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, marzenia te ziścił.
Ze stołu zniknęły półmiski oraz talerze, a na ich miejscu zjawiła się kawa. Popijali ją w milczeniu, urzeczeni falowaniem morza i pięknem zachodzącego słońca.
– Teraz już rzeczywiście czas wracać – oznajmił Ryan, chociaż Rose wydało się, że w jego głosie słyszy wahanie. – Musimy wrócić do swoich zajęć, Steven już chyba pojechał do siebie.
Rose skinęła głową, także z pewnym ociąganiem. Kiedyś, chyba całe wieki temu, bała się tego mężczyzny, ale teraz była już pewna, że wcale nie chce jej wykorzystać. Przypomniała sobie jego smutny uśmiech, kiedy oznajmił, że nie żąda niczego prócz wspólnego posiłku. Może jego blizny są nie tylko fizyczne? W końcu to on nalega teraz na powrót. Gdyby zależało to od niej…
Wino, zdradzieckie wino, upewniała w popłochu samą siebie, kiedy zorientowała się, w jakim kierunku biegną jej myśli, wszystkie skoncentrowane na nim. Oto idzie w jej stronę, wyciąga do niej ręce i pomaga wstać z krzesła.
Ich ręce zetknęły się, ona zaś chłonęła ów czarodziejski dotyk i patrzyła na jego duże dłonie, na okaleczone palce, po czym usłyszała własne słowa:
– Co ci się stało w rękę? To oparzenia?
Poczuła, że chce cofnąć dłonie, ale przytrzymała je w mocnym uścisku.
– Przykro mi, że tak cię odstręczają – powiedział głucho, a ona spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Jak możesz tak myśleć? – zapytała, pochyliła się i ucałowała jego palce. – Nic w tobie mnie nie odstręcza.
Przez długi moment Ryan Connell stał nieruchomo, wpatrzony w kasztanowe włosy, które delikatnie spływały po jego dłoniach. Potem ujął jej twarz, popatrzył prosto w oczy i powiedział:
– Widzisz, Rose… Nie wiesz wszystkiego.
– To powiedz mi o wszystkim. Pokręcił głową.
– Nie mogę… Nie chcę. Uwierz mi, Rose…
Słowa zatonęły w długim westchnieniu, potem Ryan raz jeszcze szeptem powtórzył jej imię, aż wreszcie, bardzo powoli, zbliżył do niej twarz i pocałował ją w usta.
Rose przyjęła pocałunek z radością, objęła dłońmi jego twarz. Pod ich stopami łagodnie kołysał się pokład, a ich pocałunek trwał i trwał, jakby zapowiedź wielkiej miłości, jakby mieli się stać kochankami.
Słowo to przemknęło jej przez myśl, ale tym razem wcale się nie zawstydziła; w tej chwili naprawdę byli parą kochających się ludzi.
Ręce Ryana obejmowały ją w talii i mocno przygarniały; czuła jego podniecenie, co tylko rozpalało jej pożądanie. Chciała być z nim, a on chciał być z nią.
Na jak długo? – zakołatało jej w głowie, lecz zdecydowała się o tym nie myśleć, przerażona możliwością powrotu do pustego, nieprzytulnego teraz domu.
Nigdy dotąd nie zaznała tak gwałtownego pragnienia, by być z mężczyzną. Jej ciało drżało i prężyło się, w udach płonął jakiś niewiarygodny ogień. I znowu Rose O’Meara gdzieś się oddaliła, a jej miejsca zajęła inna, dziwna, na poły nie znana jej osoba.
Nagle usta muskające jej szyję znieruchomiały, a do uszu dotarł szept:
– Rose? Rose, naprawdę tego chcesz? Gwałtownie przytuliła się do niego.
– Tak, Ryan, tak.
Odsunął ją odrobinę od siebie.
– Rose, posłuchaj, zadbam, żeby było bezpiecznie, ale czy naprawdę chcesz? Nie chciałbym, żebyś pomyślała, że cię uwiodłem… Rose… Mój Boże, przysięgałem, że nigdy już nie będę z kobietą…
Rose tymczasem przymknęła oczy, pokręciła głową i powiedziała z łagodnym uśmiechem:
– To nie ty mnie bierzesz, Ryan, to ja biorę ciebie. Dziś ja cię uwodzę.
Milczał przez chwilę, jakby ważąc słowa, po czym szepnął nieswoim głosem:
– Rose, nie mogę ci niczego obiecywać. Nie mogę się z nikim wiązać. Musisz o tym pamiętać.
Jej palce przebiegały po ciele Ryana, rozkoszując się drżeniem, w które je wprawiały.
– Jest tylko ta chwila – szepnęła. – Teraz chcę tylko ciebie. Teraz i tutaj.
Twarz Ryana rozjaśniła się uśmiechem, nieskończenie łagodnym i czułym. Powoli zaczął rozpinać jej bluzkę, jak gdyby był to akt czci i uwielbienia, a następnie sięgnął do spódniczki. Po chwili stała na pokładzie naga i swobodna. Stwierdziła, że nigdy jeszcze nie czuła się tak cudownie. Podniosła ręce nad głowę i przeciągnęła się w geście tak naturalnym i zniewalającym, że Ryan wpatrywał się w nią jak urzeczony.
Wolna i swobodna. Chłodny, wieczorny wiatr całował jej skórę, całe ciało jednak wołało o więcej…
– Nie mogłem patrzeć na to twoje ubranie przez cały dzień – wyznał cicho. – Nie uwierzysz, z jakim trudem udało mi się opanować, kiedy ponownie włożyłaś je na siebie. Takie układne, schludne kostiumy nie pasują do mojej Rose: dzikiej i nieokiełznanej. – Pokręcił powoli głową. – Jeszcze nigdy nie spotkałem kobiety tak nieskrępowanej jak ty… I tak pięknej.
Jego palce muskały jej skórę, Rose zaś czuła coraz silniejsze podniecenie. Do jej uszu dobiegł szept:
– Ależ ja ciebie pragnąłem! Jeszcze trochę, a oszalałbym, ty czarodziejko, ty cudowna uwodzicielko.
A potem poczuła, że płynie w powietrzu. Tym razem jednak Ryan nie niósł jej do łazienki, lecz do obszernej sypialni, gdzie stało duże, oczekujące ich łóżko.
Dotyk lnianej pościeli wzmógł jej pożądanie, wyciągnęła więc ręce, aby przytulić Ryana do siebie, on jednak zręcznie umknął jej uściskowi, by się rozebrać. Rose miała za sobą tylko pospieszne, ukradkowe romanse studenckie i nigdy jeszcze nie spoglądała z tak bliska i z taką prostotą na męską nagość, wiedziała jednak, że nie ma w tym niczego złego ani niemoralnego.
– Moja kochana Rose – wyszeptał czule i nachylił się nad nią. Przyciągnęła go do siebie i z radości zapłakała, czując, jak ich spragnione ciała ciasno się z sobą splatają. – Rose… moja cudowna, dzika kobieta.
Читать дальше