– Gdzie… co… – zaczęła, nie mogąc zebrać myśli.
– Pozwoliłbym ci spać aż do wieczora – powiedział z uśmiechem – ale teraz nieodzownie potrzebny mi pilot. W dzień mogłem sobie poradzić, ale o zmierzchu nie pójdzie tak łatwo.
– A masz echosondę? – upewniła się Rose.
– Mam. – Podał jej drinka i przysiadł na składanym, płóciennym fotelu. – Może uchroniłaby mnie przed pójściem na dno, ale nawet z nią czułbym się samotny.
– Poprowadzę cię z powrotem jak po sznurku – zapewniła. – Robiłam to już setki razy.
– Z dziadkiem?
– Z dziadkiem – potwierdziła, a po jej twarzy przemknął cień.
– To szczęście, że miałaś kogoś takiego jak on – powiedział półgłosem, wpatrzony w roziskrzoną toń morską.
Jego okaleczona twarz nabrała teraz ponurego wyrazu, jakby pod wpływem wspomnień, od których wolałby uciec. Przez chwilę wydawał się bardziej nawet opuszczony niż ona; silny mężczyzna, który zdecydował się na samotność. Może różne są rodzaje samotności, przemknęło jej przez głowę: taka jak jej, narzucona przez śmierć rodziców, a teraz dziadka, i taka jak jego – bardziej z wyboru niż z konieczności.
– A gdzie twój sekretarz?
Rose uświadomiła sobie nagle, że przez cały dzień nie widziała Roya.
– Ma wolny dzień, podobnie jak ja. Nieczęsto to się zdarza, a od poniedziałku czeka nas ciężka praca.
– Chyba nie aż tak ciężka – powiedziała w zamyśleniu. – Pacjenci najczęściej jeżdżą do Batarry.
– Nikt im nie powiedział, że masz kwalifikacje lekarza. Nie wracajmy więcej do tego – uprzedził jej sprzeciw. – Mam pewne plany związane z Kora Bay.
– Plany? – zapytała sennym głosem, czując błogie rozleniwienie.
– Potrzebny jest tu szpital.
– Szpital?! – zawołała zdumiona, czując, jak błogie uczucie senności odpływa. – To niemożliwe!
– A dlaczego? – Uśmiechnął się i pociągnął długi łyk.
– Doktor O’Meara, czy nie zauważyła pani jeszcze, że dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych?
– Proszę, proszę. Może zaprzęgnie pan do budowy jakieś czarodziejskie duszki, doktorze Connell, i szpital już w poniedziałek otworzy swoje podwoje?
– Nie upierałbym się co do poniedziałku. Raczej we wtorek.
– Rozumiem, wtorek, ni mniej, ni więcej.
– Na wzgórzu, na skraju miasta, widziałem duży stary dom.
– Kiedyś należał do Brandshawów – poinformowała Rose – ale od dawna stoi pusty.
– Długo to już nie potrwa. W poniedziałek ekipa budowlana zaczyna remont, żeby dostosować wnętrze do szpitalnych wymogów.
– Ale… – Rose nie mogła znaleźć słów. – Przecież pieniądze, umowa, zgoda władz miasta…
– Uwierz mi, dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych.
– To będzie kosztować tysiące dolarów!
– Przez ostatnie dwa dni posiedziałem trochę nad rachunkami i z grubsza znam już koszt. Dam sobie radę.
– A „Mandala”? Czy dalej będzie twoim gabinetem?
– Nie. Będę mógł jej używać do nagłych wypadków w okolicznych nadmorskich miejscowościach, ale w istocie znowu stanie się, jak dawniej, jachtem wypoczynkowym.
Rose milczała, gdyż nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Szpital… Jakże go brakowało w Kora Bay. Oby się tylko wszystko udało.
– W związku ze szpitalem natychmiast wyłania się dalszy problem – ciągnął Ryan i patrzył uważnie w oczy Rose. – Roger Bain poinformował mnie, że w mieście są cztery wykwalifikowane pielęgniarki, a w okolicy jeszcze kilka, i wszystkie chętnie podjęłyby się pracy w klinice, natomiast nie mogę pozostać jedynym lekarzem i dlatego chciałbym cię zatrudnić na stałe.
– Wykluczone – odparła lakonicznie.
– Dlaczego?
– Dobrze wiesz.
Rose, poruszona do głębi, zerwała się na równe nogi, ale zapewne pod wpływem słońca zachwiała się i rozpaczliwie chwyciła za poręcz. Ryan natychmiast był przy niej.
– Wcale nie wiem, więc może mi wyjaśnisz.
– Przestań się ze mnie naigrawać – wybuchnęła, bliska płaczu. – Nie mam dyplomu, przecież ci mówiłam… Praca w Kora Bay to moje marzenie, ale najpierw muszę odbyć staż, więc… Gdybyś za jakieś dwanaście miesięcy miał jeszcze wolne miejsce, to może wtedy…
– Otóż nie, pani doktor – usłyszała stanowczy głos. – Teraz!
– Nie mogę! Nie wolno mi! Wystarczyłoby, żeby rada lekarska dowiedziała się, że wczoraj pełniłam obowiązki anestezjologa, a już miałabym kłopoty.
– Mylisz się, Rose. Kiedy wczoraj odwiozłem Cathy do szpitala w Batarrze, miałem okazję porozmawiać ze Stevenem Prostem, a także tamtejszym chirurgiem, Timem Drakiem. Obaj wyrażali się o tobie w samych superlatywach, obaj też gotowi są wystąpić do rady z wnioskiem, żeby twoją dwuletnią działalność w Kora Bay uznać za równoważną jednorocznemu tradycyjnemu stażowi.
Rose nie wierzyła własnym uszom.
– Zrobiliby to? Dla mnie?
– Dla ciebie i dla miasteczka. Steven ma już dość swoich cotygodniowych wypraw do Kora Bay i jest zachwycony moim planem. Poza tym i on, i Drakę uważają, że miasteczko nie może sobie pozwolić na utratę tak dobrej lekarki, zrobią więc wszystko, żeby temu zapobiec.
W sercu Rose pojawiła się nieśmiała nadzieja. Oczy doktora Connella spoglądały na nią z taką powagą, że… Dostanie uprawnienia!
– Będziesz musiała stanąć przed obliczem rady – przyznał Ryan. – Ale posłuchaj. Około sześciu tygodni potrwa urządzanie szpitala, więc przez ten czas możesz sobie dalej prowadzić swoje ukochane wyprawy na krokodyle, bo i tak wszystkie poważne przypadki trzeba będzie odsyłać do Batarry. Kiedy wszystko już będzie gotowe, pojedziemy razem do Brisbane, ja zarejestruję szpital, a ty dopełnisz wszystkich formalności w swojej sprawie. Pytam więc jeszcze raz: doktor O’Meara, czy przyjmuje pani moją propozycję?
Rose wybuchnęła płaczem. Ryan trzymał ją w objęciach do chwili, gdy nieco się uspokoiła. Rozumiał, że napięcie ostatnich dni musi rozpłynąć się we łzach, cierpliwie więc czekał, aż jej ciałem przestanie wstrząsać szloch.
– Rozumiem, że udzieliłaś już odpowiedzi, ale wolałbym to usłyszeć z twoich ust – powiedział wreszcie.
– Zgadzam się – szepnęła.
– To świetnie. Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszej wspólniczki.
– Jaka tam ze mnie wspólniczka! To ty będziesz musiał za wszystko płacić. Ja nie mam nic, a nawet mniej niż nic, jeśli uwzględnić nie spłacony kredyt.
– O interesach porozmawiamy innym razem. Dzisiaj Steven przyjmuje pacjentów w Kora Bay, mamy więc wolne. A ja tak rzadko mogę sobie pozwolić na dzień tylko dla siebie.
– Chyba się przebiorę – powiedziała niepewnie. – Pora już wracać.
– Masz jakieś nie cierpiące zwłoki sprawy?
– Nie – potrząsnęła głową – ale…
– Może raz dałabyś sobie spokój z tymi wszystkimi „ale”. Zjemy na pokładzie „Mandali”, jeśli potrafisz potem doprowadzić nas do przystani po ciemku. Kiedy spałaś, przygotowałem małe co nieco. Żadnych krabów – zapewnił pospiesznie na widok chmury na jej twarzy.
– Przepraszam – bąknęła. – Wczoraj wieczorem zachowałam się okropnie.
– Dzisiaj będziesz miała okazję się poprawić – oznajmił i podał jej ręcznik. – Pamiętasz chyba, gdzie jest łazienka?
– Dzisiaj nie potrzebuję kąpieli, doktorze Connell.
– Ryan. Nie zapominaj, że jesteśmy wspólnikami. Rób, jak uważasz, Rose, ale ja na twoim miejscu opłukałbym się trochę z soli. Wolę słodycze. – Kiedy jej oczy zapłonęły oburzeniem, spiesznie dodał: – To oczywiście tylko żart.
Читать дальше